W spektaklu „Drugi rozdział” gra Pani rolę Faye – kobiety, która zakochuje się i wybacza mężczyźnie wszystko. Pani byłaby gotowa tak postąpić?

Daria Widawska: Rzeczywiście, grana przeze mnie bohaterka poszukuje miłości, zmaga się z mijającym czasem, z chęcią założenia rodziny. Jej zegar biologiczny tyka. Jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, także wybaczyć najgorsze świństwo mężczyźnie, w którym się zakochuje. Dla mnie budowanie związku to ścieranie się dwóch osobowości i sprawdzanie, czy wszystko w partnerze jest do przyjęcia, na ile jesteśmy w stanie się nagiąć, więc pewne rzeczy na pewno wybaczyłabym... Ale nie wszystko. Podstawą związku jest lojalność. Tu nie ma kompromisów.

Pani Dario, wybiera Pani szpilki i sukienkę z dekoltem czy dżinsy i T-shirty?

Daria Widawska: Zdecydowanie ten drugi zestaw. Aczkolwiek od czasu do czasu mam ochotę na dekolt i obcasy. Tak dla odmiany.

Pytam, bo ma Pani wszelkie atuty do grania amantek.

Daria Widawska: Chyba nigdy nie zagrałam typowej amantki. Owszem, w „Magdzie M.” byłam wampem erotycznie rozbuchanym, w wersji lekko komediowej, co prawda...

Kobieca figura, burza rudych loków. Czuła Pani, że jest postrzegana przez tę rolę?

Zobacz także:

Daria Widawska: Nie zastanawiałam się, według jakiego klucza jestem obsadzana. Nigdy nie uważałam, że rola ma utożsamiać się ze mną, z moim życiem. Te sfery zdecydowanie rozdzielam. Prywatnie jestem kumpelą otwartą na ludzi. W filmie chciałabym kiedyś zagrać ostrego babochłopa. Myślę, że nie jestem jednak tak postrzegana, lecz część mojej natury domaga się czarnego charakteru, kobiety z pazurem. I przyznam, że prędzej zagrałabym tego babochłopa niż eteryczną kobietkę.

Czy po zdjęciach do filmu myśli Pani o roli z niechęcią?

Daria Widawska: Nigdy! O żadnej roli tak nie myślę. Moje decyzje zawodowe mogą być mniej lub bardziej udane, lecz o żadnej z nich nie myślę w kategoriach porażki. Nawet gdy serial z moim udziałem zostaje zdjęty z anteny.Po „Magdzie M.” miałam szczęście, bo weszłam w fantastyczne projekty, tak że każda następna rola niwelowała wizerunek poprzedniej.

O sobie mówi Pani: przyziemna, konkretna...

Daria Widawska: I nic się nie zmieniło. Chociaż... moja mama była trochę szalona, tata bardziej ułożony, więc pod spodem jest we mnie dużo szaleństwa. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, o co chodzi. Mam ogromne poczucie humoru, potrafi ę być spontaniczna, ale muszę mieć zaplecze z ułożonym planem działania. I w tym planie potrafi ę wszystko wywrócić do góry nogami. To przydatne u osób, które – jak ja – mają bardzo mało czasu. Jestem zadaniowcem. Gdy zadanie jest wykonane, mogę szaleć. Zdarzało się nam z Michałem wsiąść do samochodu i pojechać do Poznania na obiad, a potem wrócić do domu.

A niektórym brakuje pomysłu, co robić. Marudzą, narzekają...

Daria Widawska: Mnie marudzenie odbiera chęć życia i działania! Albo trzeba zaakceptować rzeczywistość i zgodzić się na jej warunki, albo nie wchodzić w sytuację. Zauważyłam już dawno, że ludzi do mnie ciągnie. Imponują mi tacy, którzy mimo problemów potrafią być dzielni. Zakasują rękawy, biorą się do roboty. Takim zawsze z wielką radością i ochotą podaję pomocną dłoń.

Zawsze przyciągała Pani innych do siebie?

Daria Widawska: Tak. Mój syn też to ma. 5-letni Iwo jest w przedszkolu bardzo lubiany. Inne dzieciaki do niego lgną. To coś, z czym chyba człowiek się rodzi. Jeśli lubi się ludzi, to jest to fajny magnes. A ja ludzi bardzo lubię.

Polacy żywo dyskutują o sześciolatkach w szkole. Jakie jest Pani zdanie?

Daria Widawska: Nie rozumiem, dlaczego rząd boi się referendum w tej sprawie. Skoro odbyło się głosowanie, czy pani Hanna Gronkiewicz-Waltz ma być dalej prezydentem Warszawy, dlaczego nie można głosować nad wysyłaniem sześciolatków do szkoły? To temat dużo ważniejszy! Ja się nie boję, że moje dziecko nie podołałoby intelektualnie, nie wiem tylko, czy ma na tyle cierpliwości, żeby wytrzymać 45 minut w ławce. Argument, że cała Europa zaczyna edukację od 6. roku życia, jest średni. Nie jestem przeciwna, aby posyłać sześciolatki do szkół. Ale nikt mi nie wytłumaczył, czemu to ma służyć. Jako mama chcę się dowiedzieć. Przy wydłużonym wieku emerytalnym jest to bez sensu. Chciałabym również się dowiedzieć, czy szkoły są na to przygotowane. Mieszkam obok jednej z nich i wiem, że ona nie jest. Tu jest różnica między nami a Zachodem. Ten problem czeka mnie w przyszłym roku, bo mojemu synowi będzie brakowało jedenastu dni, abym mogła go jeszcze nie puścić do szkoły.

Wciągają Panią sprawy społeczne...

Daria Widawska: A tak. Tata jest historykiem, mamabyła prawniczką. Dom miałam więc dość upolityczniony. Byłam dzieckiem przełomu ustrojowego, w 1989 roku skończyłam 12 lat, o historii Polski i np. o Katyniu mówiło się przy mnie otwarcie. Ominął mnie za to problem z 1 maja, bo w tym dniu mam urodziny, więc z pochodów byłam zwolniona. Potem marzyłam o pracy w dyplomacji. Chciałam pójść na prawo, żeby mieć podstawy do późniejszego zawodu. Ostatecznie zdałam na politologię i stosunki międzynarodowe, chociaż potem i tak nie uczestniczyłam w zajęciach, ponieważ równocześnie dostałam się do szkoły teatralnej. W domu były poruszane wszystkie tematy i mama z tatą nie mówili jednym głosem. Spierali się, czasem całkiem ostro. I dziś ścieram się z tatą. Tę otwartość w rozmowie przeniosłam do własnego domu. Dla mnie priorytetem jest, aby nauczyć Iwa, że może ze mną i ze swoim ojcem porozmawiać o wszystkim, co go boli, cieszy. Nie ma tematów zakazanych. Nawet gdy pojawi się niezręczność, tak prowadzimy rozmowę, żeby tłumaczyć synowi wszystko na jego poziomie.

Pani bohaterka – Dorota – w „Prawie Agaty” łamie kanony: przez pewien czas utrzymuje dom...

Daria Widawska: Nie widzę w tym niczego złego. To kwestia dogadania się. Skoro feministki walczą o to, abyśmy z mężczyznami były na równi traktowane...

W Polsce panuje dziwna niechęć do słowa „feminizm”, nie sądzi Pani?

Daria Widawska: Chyba średnio zaliczam się do feministek, nie ze wszystkimi kwestiami, które głoszą, się zgadzam. Ale w pewnych aspektach jestem feministką. Np. nie rozumiem, dlaczego kobiety mają zarabiać mniej niż mężczyźni na identycznych stanowiskach. Z kolei uważam, że nie we wszystkich sferach kobiety i mężczyźni powinni być traktowani identycznie. Płeć wiele w nas determinuje. Nie wywracajmy do góry nogami tego, co ułożyła natura.

Była Pani harcerką, potem pojawiła się pasja aktorska i studia w szkole teatralnej...

Daria Widawska: Sądzę, że rodzice specjalnie wypuścili mnie do harcerstwa. Nie chcieli, żebym była rozpieszczoną jedynaczką z dobrego domu, po 12 latach szkoły muzycznej, występach w Zespole Pieśni i Tańca „Fregata”, grzecznych powrotach do domu o 22.00. Harcerstwo to była odrobina szaleństwa z ich strony – mimo klosza, który na mnie nałożyli – chcieli, żebym umiała sobie sama radzić. Dlatego później pozwolili mi wyjechać na studia do Warszawy. „Jeśli uważasz, że to twoja droga, jedź”.

Harcerstwo dało Pani wymierne korzyści?

Daria Widawska: Przyjemne i konkretne. Jeśli mnie pani zostawi w lesie, w którym zawsze się gubię, to sobie zbuduję szałasik. I pryczę. I się prześpię. Generalnie jestem zaradna i wiem, że poradzę sobie w każdej życiowej sytuacji. W dzieciństwie dużo czasu poświęcałam na sport, były też gry terenowe, więc rozwinęłam w sobie spostrzegawczość.

Dziś nie ma Pani obawy, że coś przytłoczy w życiu…

Daria Widawska:  …Mimo wielu zwątpień zawodowych, wyczerpującej się cierpliwości – bo ileż można czekać na role. Przed „Prawem Agaty” miałam rok przerwy. Zastanawiano się, czy coś się wydarzyło, że nie dostaję propozycji. A ja w tym czasie w teatrze zrobiłam dwa spektakle. Tylko to nie interesuje portali plotkarskich, bo przedstawienia są niszowe. Jako aktorka mogę realizować się na różnych polach: w teatrze, w dubbingu.

Gdyby jednak postawiła Pani na prawo, byłaby Pani dobrą dyplomatką?

Daria Widawska: Potrafię dogadywać ludzi ze sobą. Ale gdy jestem do czegoś przekonana, a napotykam „ścianę”, moje emocje się podnoszą. Irytacja w polityce nie jest dobrym doradcą.

A emocje z planu? Przynosi je Pani do domu?

Daria Widawska: Czasem nie sposób nie przynieść. Miałam kiedyś scenę, której realizacja trwała trzy godziny. Bardzo silna emocjonalnie, z płaczem. Wróciłam do domu i musiałam to wszystko z siebie wyrzucić, poopowiadać.

Czy jest między wami większe zrozumienie, bo oboje z mężem pracujecie w branży filmowej?

Daria Widawska: U mnie to się sprawdza. Ale przyznam: trudniej byłoby mi w związku z aktorem. Aktorzy mają większą łatwość wywoływania w sobie emocji. Rozgoryczenie jest większe niż u przeciętnego człowieka. Duet takich osób to spotkanie dwóch wulkanów emocji. Mój mąż ma większy dystans do wielu spraw, chłodniejsze spojrzenie. To on mnie zazwyczaj uspokaja. Albo... przeczekuje!

Poukładanie pomaga w życiu czy przeszkadza?

Daria Widawska: Porządek, ład uspokajają mnie, relaksują. Dają poczucie bezpieczeństwa. Ale to poukładanie też mi przeszkadza, bo mój zawód polega także na improwizacji. Czasem chciałabym bardziej wejść w nią, tymczasem ściąga mnie na dół moja wewnętrzna tendencja do porządkowania świata.

Marzenia...?

Daria Widawska: Chciałabym, żeby Iwo, ten mój mały bąbel, był fajnym facetem. I żeby mu się ułożyło w życiu. A marzenia zawodowe? To nie są marzenia, raczej cele! Chciałabym, żeby scenarzyści pokomplikowali losy Doroty Gawron. Ale wie pani: życie mnie nauczyło, żeby nie planować nic z dużym wyprzedzeniem. Wolę zabezpieczać swoje przody krótkofalowo. Cel – realizacja. I kolejny cel. Na spokojnie.