Pierwszy raz przyniosła receptę na siebie i ze zdumieniem stwierdziłam, że jest pełnoletnia. Kupowała antybiotyk przepisany przez stomatologa.

– I jeszcze poproszę coś przeciwko wszawicy – zniżyła głos, jakby się wstydziła tego słowa.

– Mam nowy lek – pokazałam jej pudełko na półce. – Dla ilu osób? – Zapytałam, bo walcząc z tymi pasożytami trzeba przeprowadzić odwszawianie u wszystkich członków rodziny.

– Dla sześciu – westchnęła.

Lek nie był tani. Wyjęła sfatygowany portfel i zaczęła odliczać pieniądze.

– Do antybiotyku polecam probiotyk – zaoferowałam. – Mamy w dobrej cenie.

– Nie, dziękuję – ucięła, po czym dodała uprzejmiej. – Może przyjdę jutro.

Zobacz także:

To był impuls

Było w niej coś takiego, co mnie poruszało. Znałam z recepty jej imię, nazwisko i wiek, wiedziałam, że mieszka niedaleko, bo raz przybiegła w kapciach. Potrzebowała wtedy leku na astmę i wyglądała na spanikowaną. Domyślałam się, że ma problemy. Beztroskie osiemnastolatki nie wyglądają jak ona. Widywałam wiele z nich, bo moja poprzednia apteka mieściła się koło liceum. Dziewczyny były kolorowo ubrane, z ufarbowanymi na rudo i różowo włosami, rozgadane, każda ze słuchawkami w uszach i z drogim telefonem w ręce.

Klaudia wyglądała jak manekin stojący na wystawie sklepu z tanią odzieżą. Zawsze w znoszonych, niemodnych sweterkach, nieumalowana, zawsze jakby czymś zmartwiona. Kiedy poszła, zamknęłam za nią drzwi na klucz i dopiero wtedy zauważyłam, że zostawiła na ladzie zeszyt. Musiała go mieć w ręce, kiedy przyszła po leki. Nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam. Chemia. Wewnątrz były włożone dwa sprawdziany. Jeden oceniony na jedynkę, drugi na ocenę mierną.

Wróciła po niego następnego dnia.

– Przepraszam, wczoraj zostawiłam tu zeszyt… O, dziękuję bardzo! – ucieszyła się, kiedy od razu go jej podałam.

Chciała wyjść, ale zawołałam ją.

– Przepraszam, że zajrzałam… Ale to chemia i byłam ciekawa, czego was teraz uczą w liceum. Tam, w tej pracy domowej na dzisiaj miałaś trochę błędów w tworzeniu wiązań. Poprawiłam ci to ołówkiem – powiedziałam.

Spojrzała na mnie nie tyle zdziwiona, co zafascynowana. Po chwili uświadomiła sobie, że przecież jestem farmaceutką. Chemia to dla mnie betka.

– Tak, wiem. Jestem beznadziejna z chemii – przyznała. – Mam sprawdzian z całego działu za tydzień i… Nieważne, dziękuję. Do widzenia.

To był impuls. Nie jestem specjalnie spontaniczna. Ale tym razem coś mi kazało zaproponować jej, by przyszła do mnie na korepetycje. Uśmiechnęła się grzecznie i odpowiedziała, że spróbuje dać sobie radę sama. Stanął mi przed oczami jej podniszczony portfel, z którego wyłuskiwała ostatnie monety.

– Pierwsze dwie lekcje gratis – zaproponowałam. – A potem zobaczymy.

I tak wszystkiego się dowiedziałam

Przyszła do mnie następnego dnia. Stanęła w przedpokoju spłoszona, zdjęła buty i czekała, aż zaproszę ją do dużego pokoju. Byłam przygotowana do lekcji. Na stole stały kruche ciasteczka, długopisy i ołówki leżały w równym rządku przy mojej starej książce do chemii, jeszcze ze studiów.

Klaudia bardzo się starała, widziałam, ile wysiłku wkłada, by zrozumieć, co do niej mówię. Była skupiona i zmotywowana. Ale co do jednego miała świętą rację, naprawdę była beznadziejna z chemii. Po dwóch godzinach tłumaczenia jej zagadnień z poprzednich działów, zaproponowałam chwilę przerwy. Zaparzyłam herbatę i zapytałam, jak jej ząb.

– Słucham? A nie, antybiotyk nie był dla mnie – wyjaśniła. – Brat mojej koleżanki z klasy jest dentystą. Załatwiła mi u niego wizytę za darmo i tak właściwie to nielegalnie. Poszłam do niego z młodszym bratem, bo spuchł na twarzy i bolało go dziąsło. Teoretycznie nie miałam prawa, bo przy każdym badaniu musi być rodzic. W każdym razie ten dentysta wypisał receptę na mnie, bo nie mógł na Czarka. Czarek ma zapalenie okostnej. Ale już mu przechodzi.

Nie spieszyło nam się do pierwiastków i reakcji chemicznych. Siedziałyśmy nad herbatą i rozmawiałyśmy o jej rodzinie. Sporo sama wywnioskowałam na podstawie recept, które przynosiła. Jej matka cierpiała na depresję, ale od jakiegoś czasu nie brała już leków. Klaudia miała młodsze rodzeństwo w podstawówce, bo tam wszawica atakuje najczęściej. I ktoś z jej rodziny miał astmę.

– Ojczym – potwierdziła. – Wtedy, kiedy przyszłam po ten jego lek, wyglądał, jakby miał za chwilę się przekręcić. Może trzeba było mu pozwolić… – mruknęła.

I tak dowiedziałam się, że ojciec Klaudii nie żył od piętnastu lat, a jej matka związała się na nowo z właścicielem sklepu obuwniczego. Ojczym i matka mieli troje dzieci, którymi w zasadzie zajmowała się dziewczyna. Jej mama przez kilka lat się leczyła, ale od jakiegoś czasu nie chodziła już do lekarza. Klaudia twierdziła, że ojczym jej zabronił

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć

– On nie dałby mi pieniędzy na szampon przeciwko wszom – wyznała, kiedy zapytałam, jak jej się układa z ojczymem. – Skąpi na wszystko. Dzieci jedzą najtańszą mortadelę, chodzą w za ciasnych butach, a jak trzeba kupić leki, to ja muszę zapłacić… Dlatego nie zabrał Czarka do dentysty. Bo to kosztuje!

Przeraziło mnie to wszystko. Zwłaszcza kiedy dowiedziałam się, że ten człowiek zabronił żonie korzystać z pomocy, chociaż cierpiała na poważne zaburzenia. Dlaczego? Bo chodziła na wizyty prywatnie, a to i jej leki kosztowały. Uznał więc, że wyleczy ją wrzaskami i szantażem emocjonalnym.

– Ona już nawet na to nie reaguje – wzruszyła ramionami moja uczennica. – Jej jest już wszystko jedno.

Zapytałam, czy zgłaszała tę sprawę do opieki społecznej. Zdziwiła się. Przecież w domu nie było biedy, a jej ojczym miał własną firmę i dobre zarobki. Nikt nie nadużywał alkoholu ani przemocy fizycznej. W czym niby miałaby pomóc im opieka społeczna? – zapytała.

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Moim zdaniem tą rodziną powinny się zainteresować odpowiednie instytucje. Ale Klaudia twierdziła, że panuje nad sytuacją. To, czy owo „panowanie” było jej obowiązkiem, to było inne pytanie.

Wróciłyśmy do nauki. Jedyne co mogłam zrobić dla tej dziewczyny, to pomóc jej poprawić ocenę z chemii. Kiedy skończyłyśmy, powiedziałam, żeby wpadła po następnej lekcji. Na widok jej miny szybko dodałam, że nie chcę pieniędzy, ale może mi pomóc posprzątać w piwnicy w ramach rewanżu. Umówiłyśmy się na sobotę wieczorem po zamknięciu mojej apteki i jej ciucholandu.

Nie miałabym sumienia brać od niej pieniędzy

Prawda była taka, że Klaudia miała problemy nie tylko z chemią. Przydałyby się jej korepetycje również z fizyki i matematyki. A tak się składało, że byłam na studiach świetna z tych przedmiotów. Chciałam ją uczyć. I nie zamierzałam za to brać żadnych pieniędzy. Miała przyjść w środę o dwudziestej, ale pojawiła się wcześniej i to w aptece.

– Przepraszam, możemy porozmawiać? – zapytała, podchodząc do okienka.

To, co usłyszałam, zagotowało mi krew w żyłach. Dziewczyna została wyrzucona z domu. Ojczym powiedział, że skoro jest dorosła, ma sama na siebie zarabiać i to mimo że chodziła do szkoły! Klaudia dostała dwa dni na spakowanie się i znalezienie sobie nowego lokum.

– Możesz spać u mnie – powiedziałam od razu. – Potem coś ci znajdziemy. Wszystko będzie dobrze, no, nie płacz…

Właśnie dlatego mieszkam dzisiaj z osiemnastoletnią dziewczyną. Uznałyśmy, że skoro Klaudia i tak musi wynająć u kogoś pokój, to równie dobrze może wynająć u mnie. Tyle że nie płaci mi czynszu. Nie miałabym sumienia brać od niej pieniędzy. Odwdzięcza się, dbając o dom, umyła na przykład okna, które nie widziały detergentu chyba od dwóch lat. I doczyściła piekarnik z osadów. Dogadała się też z sąsiadką z piętra niżej, wyprowadza jej psa po szkole, zarabia dzięki temu parę groszy. A wieczorami uczę ją chemii, matematyki, fizyki, a nawet polskiego.

Cieszę się z tego. Do tej pory byłam sama jak palec. Mam czterdzieści trzy lata i nigdy nie miałam chłopaka, przyjaciółki, a nawet znajomych. Kiedyś myślałam, że coś jest ze mną nie tak, potem po prostu pogodziłam się z losem. Klaudii nie traktuję jak córki. Raczej jak młodszą przyjaciółkę. Jest pierwszą osobą od kilkunastu lat, której opowiedziałam o moim dzieciństwie w domu dziecka.

Chciałam, żeby to już nigdy się nie powtórzyło

Pewnie gdybym miała jakichś znajomych albo rodzinę, dopytywaliby się, kim jest dziewczyna, która ze mną mieszka. Ale przecież mam tylko ją, więc nikt o nic mnie nie pyta. Ona w szkole mówi, że jestem kuzynką jej matki i nikogo nic więcej nie obchodzi.

Co do jej rodziny, to nie odpuściłam. Zawiadomiłam opiekę społeczną, że dzieci przebywają pod opieką matki z zaburzeniami psychicznymi. Klaudia powiedziała mi, że przyszli na kontrolę, po której jej mama została skierowana do szpitala. Trzy tygodnie później już normalnie rozmawiała i bardzo chciała zobaczyć najstarszą córkę.

– Pojedziesz ze mną? – zapytała. – Bardzo chcę, żebyś ją poznała – zaproponowała Klaudia, z którą już od dawna byłyśmy na ty.

Jej matka wciąż wyglądała jak cień człowieka. Ale w szpitalu przynajmniej zaczęła przejawiać zainteresowanie innymi ludźmi i ogólnie światem zewnętrznym.

– Mam tu terapię grupową – powiedziała do Klaudii. – Kiedy mnie wypuszczą, będę inna… Mam nadzieję, że będę sobie lepiej radzić – uśmiechnęła się.

A potem podziękowała mi, że pomagam jej córce. Bardzo się bałam, że zapyta, dlaczego to robię. Ale nie zapytała. Musiała wracać na salę i przyjąć leki. Kiedy wyszłyśmy ze szpitala, to Klaudia zapytała mnie o to, czego tak bardzo się obawiałam.

– Właściwie dlaczego to zrobiłaś? Powiesz mi? Dlaczego zaproponowałaś mi pomoc? Wtedy, za pierwszym razem? – zasypywała mnie pytaniami z szybkością karabinu maszynowego. – Skąd wiedziałaś, że coś jest nie tak?

Na moment uciekłam myślami do tego, co wydarzyło się przed laty. Tak naprawdę nie chciałam tego wszystkiego pamiętać i spychałam to gdzieś w głąb. Chciałam tylko, żeby to już nigdy się nie powtórzyło. Nie mnie. Dla mnie było za późno. Jej. Ani nikomu innemu.

– Kiedy trafiłam do domu dziecka, miałam trzynaście lat – odpowiedziałam, czując, że robi mi się zimno, ale nie w ciele, tylko jakby wokół ciała. – Nie miałam ojca. Mama wychowywała mnie samotnie. Chorowała na depresję bardzo długo… Wtedy tego się nie leczyło, tylko mówiło „weź się w garść” albo „nie dramatyzuj, inni mają gorzej”. Któregoś dnia przegrała z chorobą. Straciłam wszystko. Matkę, dom, swoje rzeczy… Właśnie wtedy zaczęłam się interesować farmakologią. Przeczytałam, że moją mamę można było wyleczyć. Wyobrażasz sobie? Gdyby codziennie brała odpowiednie lekarstwo, byłaby zdrową, normalną kobietą! Żyłaby!
A ja nigdy nie trafiłabym do domu dziecka…

Mam przyjaciółkę!

Nagle zdałam sobie sprawę, że się zagalopowałam. Przecież Klaudia nie powinna tego wszystkiego wysłuchiwać. Miałam się nią opiekować, a nie obarczać swoimi traumatycznymi wspomnieniami. A już na pewno nie rozklejać się przy niej!

– Przepraszam cię… – wyszeptałam przez łzy. – Nie powinnam ci tego wszystkiego opowiadać. Masz swoje zmartwienia… – wyjaśniłam.

– Nie przesadzaj, Iwona! Jestem twoją przyjaciółką, komu masz się zwierzać, jak nie mnie? – spojrzała mi prosto w oczy i to nie były już oczy dziecka. To było spojrzenie dorosłej kobiety, która wiele w życiu przeszła. – Ty naprawdę sądzisz, że po tym, jak latami zajmowałam się chorą matką i trójką rodzeństwa, walcząc z ojczymem tyranem, przeżyję traumę od wysłuchania czyjejś opowieści? To już przeszłość, prawda? Sama ciągle mi to powtarzasz. A przyszłość zależy tylko od nas – uśmiechnęła się.

– Fakt! – pociągnęłam ostatni raz nosem. – Dzięki za wsparcie – otarłam łzy uparcie napływające mi do oczu.

Kiedy zasypiałam późnym wieczorem, myślałam o nowym słowie, którego mogłabym użyć, pisząc kiedyś swoją autobiografię. „Przyjaciółka”. Miałam ją. Po raz pierwszy w życiu. Nie wiem, jak długo Klaudia u mnie zostanie. Pewnie do matury. Mam jednak nadzieję, że nasza przyjaźń potrwa dłużej. O wiele dłużej.