Ewolucja człowieka rozumnego (homo sapiens) trwa od niespełna 200 tysięcy lat. To wystarczająco długo, żeby zamienić maczugi na smartfony, a mamucie mięso na wykwintne sushi, jednak wciąż zbyt mało, by pozbyć się pewnych nawyków i odruchów wyniesionych jeszcze ze świata zwierząt. Na przykład troć atlantycka, podobnie jak wiele współczesnych dam, potrafi udawać orgazm, zachęcając partnera do przedwczesnego wytrysku. Istnieje też gatunek mrówek-narkomanek, które nałogowo odurzają się substancją wydzielaną przez larwy zaprzyjaźnionych chrząszczy-dilerów. Co to ma wspólnego z twoim problemem? Ano wśród wielu gatunków zwierząt toczy się rywalizacja – przysłowiowym królem balu zostaje samiec, który odbędzie skuteczną kopulację z jak największą liczbą partnerek. Podobne zasady panują choćby w telewizyjnym show o mylącej nazwie „Ekipa z Warszawy” (bo większość jego uczestników do niedawna znała stolicę z pocztówek), gdzie zresztą roi się od gąsek i świnek... W świecie naszych braci mniejszych takie zachowanie ma głęboki sens. Oprócz zwiększania w ten sposób szans na reprodukcyjny sukces – co jest chwalebne – samce realizują też potrzebę dominacji w stadzie, pokazując innym pobratymcom tej samej płci, gdzie ich miejsce. Zdarza się, że przy okazji toczą zawziętą, a czasem przebiegłą walkę o upatrzoną samicę, chcąc odbić ją konkurentowi. W świecie ludzi zdecydowanie dominuje ta druga motywacja, służąca wyłącznie zaspokojeniu męskiego ego.

Mechanizm jest prosty: „Jeśli zdołam uwieść kobietę innego faceta, jestem lepszy niż on. Jestem zwycięzcą”. Czysta biologia. Triumf zwierzęcego instynktu nad zdobyczami ludzkiej cywilizacji, takimi jak choćby poczucie przyzwoitości. Bo inaczej nie da się wytłumaczyć sytuacji, w której żonaty facet smali cholewki do innej kobiety (potencjalnie również zajętej), przy okazji traktując odrzucenie jako podkręcający go afrodyzjak. Miał rację zespół Big Cyc, kiedy śpiewał, że „facet to świnia”. Bardzo na temat.

Co powinnaś w tej sytuacji zrobić? Pierwsze rozwiązanie to zgromadzić dowody na amory szefa. Wydrukuj maile, w których opisuje, jak bardzo podobają mu się twoje łydki i co chciałby z nimi zrobić, kiedy zostaniecie sami. Nagraj rozmowę, w której zaprasza cię do kawiarni na karmelowe ciasteczko, wyznając przy okazji, że pachniesz jak jedno z nich, aż ślinka cieknie. Zachowaj okraszone marynistyczną poetyką SMS-y, z których wynika, że chciałby zacumować swój okręt w twoim porcie. A potem umów się na kawę. Ale nie z nim, tylko z jego żoną. I przedstaw jej wszystko, co udało ci się zebrać. Nasz bohater, wzięty w dwa ognie, z porykującego władcy dżungli szybko przemieni się w żałośnie skomlącego szczeniaczka. Zwłaszcza jeśli zasugerujecie mu perspektywę ujawnienia pikantnych szczegółów reszcie załogi w firmie. Jest jeszcze druga możliwość: poczekaj, aż sytuacja sama się rozwiąże, zgodnie z kolejną analogią zaczerpniętą ze świata zwierząt. Otóż naukowcy odnaleźli pewien gatunek torbaczy, które tak zawzięcie kopulują z jak największą liczbą samic, że kończy się to dla nich tragicznie. Po 14 godzinach nieustającej ars amandi padają (śmiertelnie) z wyczerpania.