Wszechstronnie utalentowana, dowcipna, bezkompromisowa. Iza Kuna gra w filmach i serialach, pisze scenariusze, książki i reżyseruje. Mimo licznych sukcesów artystycznych żałuje, że nie jest... wziętym adwokatem. 

Do kin wchodzi właśnie komedia „PolandJa”, w której zagrałaś jedną z głównych ról. Film opowiada o tym, jak nie radzimy sobie z otaczającą nas rzeczywistością i w jaki sposób dystans i poczucie humoru mogą nas uratować. Jak Ty się ratujesz na co dzień?

Iza Kuna: Oczywiście czasami sobie nie radzę. Ale mam duże poczucie humoru i duży dystans do siebie. Często wydaje mi się, że może nawet za duży. Jestem zawsze bardzo krytyczna wobec rzeczy, które robię, ale ten film naprawdę mi się podoba. To komedia, ale komedia niegłupia – zbiór historii o nas, o tym, co się dzieje dookoła. Gram kobietę pracującą w korporacji, w której ludzie są wyrzucani na bruk w ciągu jednego dnia.

I nie wszyscy mają odwagę nagle zupełnie zmienić swoje życie. A Ty?

A ja mam!

Nie tylko w filmie?

W życiu ratuje mnie humor. Nie poddaję się tak łatwo jak moja filmowa bohaterka, ale podobnie jak ona miewam momenty załamania. I potrafię rzucić wszystko. Jednego dnia. Byłabym kretynką, gdyby w życiu nic mnie nie dotykało.

Zobacz także:

W jakich sytuacjach się załamujesz?

Jestem bezradna wobec rzeczy, na które nie mam wpływu. Załamuje mnie na przykład chamstwo – zawsze na nie reaguję, absolutnie w każdej sytuacji, choć są takie momenty, kiedy rozkładam ręce. Chamstwa i hucpy kompletnie nie mogę zrozumieć. Nie wiem, co robić, kiedy ktoś jest chamski, arogancki i bezczelny. Ale jak pochodzę na boks do Krzyśka Kosedowskiego, może będę wiedziała (śmiech).

Jak sobie radzisz z organizacją codziennego życia? Przecież masz mnóstwo obowiązków: grasz, reżyserujesz, piszesz, uczysz studentów, a wychowujesz jeszcze dwoje dzieci...

O to samo mogę zapytać też Ciebie... Akurat organizacja jest moją najlepszą stroną. Organizuję życie innym i sobie – mam tak zwane dyrektorskie zapędy. Dyrektorem też trzeba umieć być (śmiech). Ja lubię wszystko wszystkim zaplanować.

Ale Ty nie tylko masz liczne obowiązki zawodowe, lecz także podobno prowadzisz dom otwarty. Mnie nie wystarczyłoby już na to siły.

To kwestia wprawy. Mogę Cię zaprosić na imprezę i sama się przekonasz. W dobrym towarzystwie czas fajnie płynie i nigdy ani nie masz kaca, ani nie jesteś zmęczona (śmiech). Bardzo lubię się spotykać z ludźmi. To komfort, jeśli masz z kim. Tak zostałam wychowana. W moim rodzinnym domu zawsze było dużo ludzi – przychodzili, wychodzili... Uwielbiam, gdy w domu coś się dzieje. I nie sądzę, bym stanowiła wyjątek pod tym względem. Kiedy ktoś nas odwiedza, to ja się super czuję. Wiadomo, że jeśli rano mam zdjęcia, to pewnych rzeczy poprzedniego wieczoru nie mogę zrobić. To kwestia higieny osobistej. Albo wcześniej muszę pójść spać, albo – jeśli na przykład jest duża impreza – piję mniej lub wcale. Takie techniczne rzeczy (śmiech). Uważasz się za dobrą matkę, a wiele kobiet ma ciągłe wyrzuty sumienia i zastrzeżenia do siebie w tej kwestii.

Co do bycia matką, to uważam, że jestem bardzo dobra. Odwrotnie niż większość twierdzisz też, że liczy się nie tylko jakość spędzanego z dziećmi czasu, lecz także jego ilość. Jak udaje Ci się ten czas znaleźć?

Po prostu jestem z moim synem, kiedy tylko to możliwe. Nie lubię się bawić, od tego jest mój mąż. Na co dzień odbieram Staszka ze szkoły, odrabiam z nim lekcje. Kiedy uczę się tekstu, on bardzo lubi ze mną czytać. Teraz przygotowuję się do spektaklu „Słownik Ptaszków Polskich” w reżyserii Krzysztofa Materny, tekst jest niezwykły, ale napisany wyjątkowo trudnym językiem (autor Jakub Morawski), a mój syn, który ma osiem lat, mówi: „Mamo, ja chcę z tobą”. Uczy się przytym czytać i interpretować. Poza tym różne głupoty z nim robię. On bardzo lubi się wygłupiać, szczególnie rano, kiedy odprowadzam go do szkoły. I mimo że jestem dobrze zorganizowana, przeważnie się spóźniamy. Z ojcem nie ma takiej możliwości. Ja mniej wymagam.

Twoja córka jest już dorosłą kobietą. Przyjaźnicie się?

Bardzo. Nadia ma 21 lat, jest wyjątkowo samodzielna. Wcześnie wyprowadziła się z domu i zaczęła podejmować własne decyzje. Moim zdaniem ma silny charakter, lubi się uczyć. Za to Staszek wypisał się ze wszystkich zajęć, które mu zaproponowałam (śmiech), nie mam do niego siły. Kiedy zapisałam go na francuski, powiedział, żebym go absolutnie wypisała. Ze wszystkiego. Mówi, że chce tylko chodzić do szkoły. Uwielbia zajęcia świetlicowe.

Twój mąż ma też 13-letniego syna z poprzedniego związku. Jak Wam się udaje funkcjonować w rodzinie patchworkowej?

Zawsze byłam przeciwniczką opowieści o patchworkowych rodzinach. To sprawa, która dotyczy nie tylko mnie, ale też wiele osób. Mówienie o tym publicznie uważam za nieeleganckie, unikam tego. Chyba że dowcipnie opowiadam o mężu. Wiesz co? Mnie się wydaje, że nasze dzieci mają fajny dom i dobrze spędzają czas. I syn Marka, i nasz, i wszystkie dzieci, które do nas przychodzą.

Podoba mi się to, co o sobie mówisz – że jesteś fajna, że jesteś dobrym przyjacielem, dobrą partnerką i świetną matką.

Tak, gdybym spotkała samą siebie, od razu bym się polubiła.

Za co najbardziej?

Jestem bardzo lojalna – jeśli chodzi o przyjaźń. Bardzo kochająca – jeśli chodzi o dzieci. Bardzo pracowita – w kwestii zarabiania pieniędzy. Jestem też wierna, uczciwa, mam poczucie humoru i daję dużą wolność. Czuję również potrzebę poznawania ludzi. Mnie drugi człowiek po prostu ciekawi. Twoi przyjaciele twierdzą, że nie akceptujesz kompromisów.

W jakich sytuacjach?

We wszystkich. To jest rzeczywiście coś, co z biegiem lat skraca listę moich znajomych.

Selekcjonujesz ich?

Sami się selekcjonują. Jeżeli mi się coś nie podoba, po prostu o tym mówię. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.

Jesteś zawsze szczera, nazywasz rzeczy po imieniu. Ta zasada dotyczy wszystkich czy tylko Twoich bliskich?

To zależy. Jeżeli widzę na przykład, że studenci rozmawiają z wykładowcą w Szkole Filmowej w Łodzi, leżąc na ziemi, a on stoi, to ja reaguję, skoro profesor tego nie robi.

I takie reakcje ktoś ma Ci za złe?

Chodzi chyba o sposób zwracania uwagi... Być może powinnam to robić grzeczniej. W trakcie zdjęć na planie też zabieram głos. Jeśli ktoś się źle wobec mnie zachowuje albo wobec kogoś z ekipy, nie pozwalam na to.

To kwestia kindersztuby.

Oboje z mężem [lekarzem piszącym też sztuki i scenariusze – przyp. red.] jesteście silnymi osobowościami, a jednak udaje Wam się tworzyć szczęśliwy związek...

To wymaga dojrzałości.

Tu nie chodzi o dojrzałość, tylko... Powiem ci tak: nie ma w tym nic dziwnego. Przecież jak jesteś z kimś od tylu lat i go lubisz, to jasne, że go wspierasz. Chyba zależy ci, żeby twoja partnerka czy twój partner...

...był szczęśliwy?

Dobrze zarabiał, był zadowolony z tego, co robi, i jeszcze żeby z tobą spędzał fajnie czas. I odwrotnie. Zależy mi na tym bardzo. Cieszę się każdym sukcesem mojego męża. Chcę, żeby zrobił teraz film, napisał kolejną fajną sztukę, i przy okazji współczuję mu bardzo, bo codziennie chodzi do szpitala, gdzie pracuje. I to jest coś, co w nim podziwiam.

Jeżeli tak się lubicie, to o co się kłócicie?

O najprostsze rzeczy... Bywają też poważne kłótnie, ale nie będę o nich mówić. U nas nie ma takiej sytuacji, że trzy dni chodzisz z pewną sprawą i nie wiesz, jak o niej powiedzieć. Nie ma takiej opcji, dlatego że ja zawsze idę „na czołowe”. Ale Marek już się nauczył i nie ustępuje mi pola, tylko też walczy o swoje. I słusznie, tyle że mnie trudno zbić z pantałyku. Ostatnio powiedział, że chyba się trochę uspokoiłam. Dobrze, że chociaż trochę.

Podobno w ogóle nie uznajesz czegoś takiego jak praca nad związkiem. Dlaczego?

To się źle kojarzy. Moja praca to chodzenie do teatru albo na plan. I w domu mam jeszcze pracować? W domu jedyną pracą, jaką mogę wykonać, to posprzątać i pozmywać. A nie pracować nad związkiem. Jeśli związek miałby wymagać pracy, to chyba lepiej się rozstać.

Jesteś jedną z nielicznych kobiet, które mówią, że się sobie podobają.

Tak, ale już coraz mniej (śmiech)!

Przy swoim dystansie do siebie przeszkadza Ci, że masz zmarszczki?

Nie, to nie o to chodzi. Skończyłam 46 lat i moim największym problemem jest to, że czas tak szybko płynie. I martwię się, że tak mało mi go zostało. Mówiąc krótko: niedługo umrzemy.

Martwisz się, że nie zdążysz zrealizować wszystkich planów? Do pięćdziesiątki miałaś podobno wyreżyserować film i napisać powieść.

Z powieścią nie idzie tak źle, bo ją piszę i wszystko jest na dobrej drodze. Myślę, że do końca roku się z tym uporam. Z filmem już trochę gorzej, bo do takiego projektu trzeba się przygotować i tylko na tym skupić. A ja robię tysiąc rzeczy.

W marcu zobaczymy Cię w filmie o Marii Skłodowskiej-Curie. A podobno nie lubisz filmów biograficznych i kostiumowych.

To prawda, nie lubię ani filmów, ani książek biograficznych.

Ale jednak przyjęłaś rolę Bronisławy, siostry Marii.

Bo to wyjątkowy projekt. Opowieść o jednej z najbardziej fascynujących Polek – Marii Skłodowskiej, dwukrotnej noblistce. Postać, którą gram, wspiera Marię w najtrudniejszych momentach jej życia. Sama też jest wybitnym naukowcem i zwyczajną matką, ale to nie film o Bronisławie. Praca przy nim była dla mnie szczególna pod każdym względem.

Masz za sobą tyle doświadczeń zawodowych w różnych dziedzinach... Jesteś z siebie zadowolona?

Bywam. Od czasu do czasu bywam też szczęśliwa. Ale na pewno chciałabym jeszcze zrobić jakąś większą rzecz. Spektakularną.

Jaką na przykład?

Na przykład film, który dostałby mnóstwo nagród na wszystkich festiwalach, a aktorzy w nim grający otrzymaliby Cezary, Oscary i Globy. Albo mogłabym zrobić film z braćmi Dardenne... Na razie to, co robię, mi się podoba, ale chciałabym w życiu czegoś więcej. Myślę, że to chyba nie jest jakoś specjalnie dziwne.

Oczywiście, że nie. Warto być ambitnym.

No właśnie.

Gdybyś miała jeszcze raz wybierać zawód, zostałabyś aktorką?

Nie, adwokatem!

A dlaczego, skoro tak świetnie idzie Ci w aktorstwie?

Myślę, że bycie adwokatem poszłoby mi lepiej.

Skąd takie przekonanie?

Nie wiem. Ale uważam, że ten zawód, podobnie jak zawód lekarza, jest bardziej miarodajny. To znaczy...

...sukces jest bardziej wymierny?

Tak. Nawet jeśli ty uważasz, że nie odniosłaś sukcesu, to jednak są fakty, które za tym przemawiają. Na przykład pieniądze, które wpływają ci na konto. Ludzie proszą cię o pomoc i radę, masz kancelarię w Paryżu w Le Marais.

Czyli od razu chciałabyś być paryskim adwokatem?

A czemu nie? Lubię luksus. Ale lubię też klimaty „menelskie” – mam w sobie taką dwoistość.

W czym specjalizowałabyś się jako adwokat?

Na pewno w prawie rodzinnym.

Nie jestem pewna, czy to przyniosłoby Ci takie duże pieniądze....

Ale ja bym to robiła z potrzeby serca. Pomagałabym kobietom i dzieciom. Dla pieniędzy zajmowałabym się sprawami gospodarczymi i prawem kościelnym. Wzięłabym też w obronę parę ważnych osób w Polsce...

Kogo byś chciała bronić?

Chętnie bym broniła na przykład Władysława Frasyniuka, gdyby miał problemy. Jest kilka miłych osób, które chciałabym bronić, na przykład Kuba Błaszczykowski czy Marek Modzelewski (śmiech).

Rozumiem, że chciałabyś bardzo dobrze zarabiać. Czy to dlatego, że jesteś rozrzutna?

Niestety to prawda. Moja przyjaciółka twierdzi: „Nie sztuka wydawać, jak się ma”. I to jest credo, które mi towarzyszy, odkąd pamiętam. Dlatego zazwyczaj mam długi...

To na co wydajesz pieniądze, które pożyczasz?

Bardzo różnie. Najczęściej robię to szybko, bo jestem wściekła, że nie są moje. Dawno nie byłam na zakupach, ale kiedy ostatnio postanowiłam kupić sobie krem, to wyszłam z trzema.

Gdybyś mogła cokolwiek zmienić w swoim życiu, co by to było?

Poza tym, że byłabym adwokatem, a nie aktorką, to nie wiem.

Czyli tak naprawdę jest Ci dobrze?

Tak. Chociaż istnieje parę rzeczy, o których chciałabym zapomnieć .

O jakich?

Właśnie o tych, o których nie bardzo chciałabym mówić (śmiech).