Zaskoczył mnie. Kuba jak żywy! Jakby zszedł z ekranu, wyszedł z filmu Juliusza Machulskiego „Ile waży koń trojański?”. Sposób bycia Kuby, wygląd intelektualisty, nawet ten parodniowy zarost… Chodzący ideał, marzenie kobiet. Jak nazwała go Kazia Szczuka: „Kuba to białolistnik – mężczyzna z białej listy. Nie pije, nie bije, zarabia, dba i kocha”.

GALA: Pan jest taki sam jak Kuba?

MACIEJ MARCZEWSKI: Nie jestem pewny, musiałaby pani spytać żonę. Kobiety lubią macho, trochę łobuzów. Kuba nim nie jest, ale staraliśmy się nadać mu charakter. Zwłaszcza że dopiero druga rodzina go zadowala, bo pierwsza – w tym fantastycznie grana przez Maję Ostaszewską pierwsza żona – to jakaś masakra, hetera, koszmar.

GALA: Jest pan zadowolony z roli Kuby? To pana pierwsza duża kreacja.

MACIEJ MARCZEWSKI: Owszem, ale nie do końca. Bo tu można było mocniej zagrać, tam pozwolić sobie na większy dystans...

GALA: Ojciec – reżyser, autor scenariuszy, matka – aktorka, brat – też reżyser… Rozważał pan kiedykolwiek inną opcję niż bycie członkiem wielkiej artystycznej rodziny?

MACIEJ MARCZEWSKI: Oczywiście. Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego! Chciałem być obrzydliwie bogatym biznesmenem. Poszedłem do liceum o profilu ekonomiczno- językowym. Ale po dwóch miesiącach zrozumiałem, że tylko dlatego jest fantastycznie, ponieważ w perspektywie jest szkolny festiwal teatralny. Kiedy się zaangażowałem całą parą, zrozumiałem, że tkwię w teatrze po uszy, a ekonomia kompletnie mnie nie interesuje. Choć dawałem sobie z nią radę.

Zobacz także:

GALA: A co z dziecięcym marzeniem o milionach?

MACIEJ MARCZEWSKI: Wyrosłem z niego. Doszedłem do wniosku, że może jednak życie powinno być przede wszystkim ciekawe, że niekoniecznie trzeba być obrzydliwie bogatym, jeśli robi się coś fascynującego. Postanowiłem zdawać na wydział aktorski w Akademii Teatralnej. Założyłem, że będę zdawał tylko jeden raz. I udało się.

GALA: A rodzice?

MACIEJ MARCZEWSKI: Odradzali. Mówili, że to ciężki kawałek chleba, zawód niewdzięczny, pełen upokorzeń. Przez całe życie nie usłyszałem od nich jednego słowa zachęty. A jak się dostałem, przyznali, że spełniło się ich największe marzenie. I ja uważam, że to fantastyczne. Bo wiem, że to jest moja decyzja. I jeśli poniosę porażkę, będę sam sobie winien.

GALA: W dzieciństwie przesiadywał pan za kulisami, bywał na planie filmowym.

MACIEJ MARCZEWSKI: Od małego byłem wożony do teatru mamy, wcześniej Studio, potem do Komedii. Pamiętam też plan zdjęciowy filmu „Ucieczka z kina »Wolność«”, gdzie ojciec reżyserował, a mama grała. Ja, taki maluch, wszedłem do studia filmowego, a tu coś niesamowitego – budynek w budynku. Zbudowano całe kino, z salą, siedzeniami, projektorem, holami, kasami. Wszystko działało…

GALA: Rozmowy przy stole w domu też dotyczyły spraw filmu?

MACIEJ MARCZEWSKI: Tak. Film czy sztuka zawsze wydawały mi się zwykłym tematem rodzinnych pogawędek. Szkoda tylko, że jako małe dziecko nie potrafiłem w pełni docenić obecności w moim domu takich ludzi jak Piotr Fronczewski, Janusz Gajos, Marek Kondrat, Daniel Olbrychski...

GALA: Spytam podchwytliwie: a Juliusz Machulski też przychodził do rodziców?

MACIEJ MARCZEWSKI: Nie pamiętam, ale możliwe. Kiedyś realizowałem spektakl tv z Maciejem Prusem, a ten mnie przywitał słowami: „No, witam znowu, bo myśmy się poznali w 80. roku”. Zdziwiłem się: „To bardzo mi miło, ale ja wtedy miałem roczek”. Na to Maciej: „Spotkaliśmy się w knajpie w Gdyni. Twój ojciec trzymał cię na rękach. Ale grono było znacznie większe”. Podejrzewam, że jako jedyny piłem w tej knajpie mleko.

GALA: Wczesne złego początki.

MACIEJ MARCZEWSKI: Tata super. Uczył mnie życia od małego.

GALA: Pana żona też jest aktorką?

MACIEJ MARCZEWSKI: Nie, Ola jest scenografem i kostiumologiem. Poznaliśmy się w Akademii Teatralnej, gdzie przez jakiś czas studiowała reżyserię. Przysiadłem obok niej na ławeczce na korytarzu, żeby zjeść zupkę instant, i zagadałem: „Boże, jakie to obrzydliwie. Może chcesz?”.

GALA: Uroczy początek konwersacji.

MACIEJ MARCZEWSKI: I skuteczny. Mniej więcej po dwóch tygodniach zaproponowałem jej wspólne wakacje, na które pojechaliśmy. Parę miesięcy później byliśmy małżeństwem.

GALA: Dzięki czemu dziś klanowi Marczewskich nie grozi wymarcie.

MACIEJ MARCZEWSKI: Oj, nie. Mam 7-letniego syna Wojciecha – stary chłop, do szkoły poszedł – oraz 4-letnie bliźniaczki Anię i Magdę.

GALA: Szczęściary, mają starszego brata.

MACIEJ MARCZEWSKI: Szczęściary? Ja mam starszego o pięć lat brata Filipa, który starał się mnie oślepić środkami chemicznymi (śmiech). Prawda jest taka, że wszystkie rodzeństwa się biją, ciągle jest gorąco.

GALA: Przejmuje się pan nieprzychylnymi opiniami na temat swoich ról?

MACIEJ MARCZEWSKI: Coraz mniej. Sam się czasami dziwię sobie, że potrafię się odciąć i uodpornić. Nie mam wrodzonej bezczelności, pewnej siebie postawy „huraaa do przodu” potrzebnej nie tylko w tym zawodzie, ale w ogóle w życiu. Takich zachowań muszę się uczyć i nad nimi pracuję.

GALA: Co sądzą rodzice o roli Kuby z „Ile waży koń trojański”?

MACIEJ MARCZEWSKI: Zarówno film, jak i mnie w nim ocenili bardzo ciepło i pozytywnie. Na szczęście nie tylko oni!

GALA: Żonie podobały się sceny miłosne z Iloną Ostrowską, jakich w filmie pełno?

 

MACIEJ MARCZEWSKI: Chyba już się przyzwyczaiła. Rzadko mnie krytykuje, jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Niedawno wyznała: „Muszę ci się do czegoś przyznać – okłamałam cię. Wcale nie poszłam na zakupy, tylko do kina. Jeszcze raz obejrzeć film”. To nie jest miłe? Na tapecie w komputerze ma moje zdjęcie z Iloną. Jak się całujemy.

GALA: Spytał pan dlaczego?

MACIEJ MARCZEWSKI: Usłyszałem: „Bo ty na nim jesteś”. Ilonę w dużej mierze przysłaniają ikonki komputerowe. Ale i tak prześwituje.