Twoja książka, którą napisałaś z Tomaszem Potkajem „Krzysztof Klenczon. Historia pewnej znajomości”, to jakby podróż intymna w czasie. Patrzysz na Klenczona - legendę polskiego big beatu, ale i na chłopaka, który na twoich oczach stawał się mężczyzną, mężem i ojcem.

Ta książka dojrzewała we mnie od dawna. Początkowo miał to być  portret  Krzysztofa – człowieka i artysty. Potem zastanawiałam się, czy nie napisać historii rodziny,  mojej Platerów  i Klenczonów. A ostatecznie przyjęłam propozycję Tomka, by napisać na wywiad-rzekę, w której te elementy staraliśmy się połączyć. 

Alicja-Klenczon

Fot. Andrzej Banaś/Polska Press

Krzysztof zmarł 6/7 kwietnia 1981 r. – 36 lat temu. Jak to jest być ciągle wdową po legendzie, mierzyć się codziennie z mitem?

Po prostu niosę ten krzyż. Aby to robić trzeba mieć w sobie sporo pokory. Krzysztof był moją pierwszą miłością. I to miłością na całe życie. Jestem przekonana, że gdyby żył, nasze małżeństwo nie rozpadłoby się, bylibyśmy nadal razem. Byliśmy podobni do siebie psychicznie. Dorastaliśmy w rodzinach, które nie były wzorowe. Moi rodzice wyjechali z Polski gdy byłam nastolatką, wychowywała mnie babcia Stefania. Rodzice Krzyśka rozwiedli się, gdy ojciec, po Odwilży, został wypuszczony z więzienia. Obydwoje tęskniliśmy za zwyczajnym życiem, gdzie jest pełna rodzina.  Planowaliśmy, że nasza będzie duża z  trojką, a nawet czwórką dzieci. Wyszło inaczej. Dobraliśmy się z Klenczonem jak w korcu maku.

ostatnie Boże Narodzenie 1980 r.

Zobacz także:

Fot. archiwum prywatne A. Klenczon

Często  przyjeżdżasz do Polski. Byłaś gościem Festiwalu im. K. Klenczona w Pułtusku, w mieście gdzie się urodził. Jeździsz na festiwal w Szczytnie. Czujesz się  strażniczką jego  twórczości?

Tak.  Stoję na straży pamięci o moim mężu. W tym roku założyłam Fundację jego imienia. Zostawił po sobie wiele kompozycji, nagrań. Zauważyłam, że jego muzyka broni się sama przed upływem czasu. Sięgają po nią ludzie z różnych pokoleń. Dlatego trzeba wszystko uporządkować, skatalogować. To robota na lata.

W Pułtusku czy Szczytnie spotkasz fanów Klenczona –jacy oni są?

Muzyka Krzysztofa zawsze była ponadpokoleniowa. Na koncerty Czerwonych Gitar w latach 60. i 70. przychodzili ludzie młodzi i starzy, np.  obie moje babcie. Dziś spotykam wielu fanów w moim wieku, ale i też 40-letnich czy zupełnie młodych. Ludzie wracają do jego piosenek, bo były dobre. Po prostu. One opowiadały jakąś historię, miały linię melodyczną. Teksty pisali prawdziwi poeci – Janusz Kondratowicz, Krzysztof Dzikowski… I te stare piosenki z nowym aranżem są ciągle dobre, podobają się też młodym.

Cofnijmy się w przeszłość – do Gdańska połowy l. 60. Zaczyna się wariactwo wokół „Czerwonych Gitar”. Pewnego dnia pojawiasz się w klubie muzycznym, kultowym Non-Stopie na koncercie bliżej Ci nieznanego zespołu. Tam się poznaliście?

Zanim się poznaliśmy o Krzysztofie już plotkowano w Sopocie. Mówiono, że taki nieśmiały, outsider. Poznał nas ze sobą jego przyjaciel Jerzy Szaciłło. Po koncercie poszliśmy na pierwszą randkę.  Spacer sopockimi uliczkami aż na molo. Nawet nie trzymaliśmy się za ręce! Nie mówiąc o tym, by próbował mnie pocałować. Nic takie się nie wydarzyło. Nasza znajomość rozwijała się stopniowo. 

To był trudny czas dla Ciebie. Pięć lat wcześniej z Polski na Zachód wyjechali twoi rodzice, wychowaniem zajęła się babcia Stefania.

To prawda. Boże jak ja zazdrościłam innym ich normalnych domów! Babcia bardzo mnie kochała, ale stosowała raczej zimny wychów. Nie roztkliwiania się nade mną. Jako nastolatka buntowałam się, ale miałam wewnętrzne przekonanie, że pewnych granic nie mogę  przekroczyć. Nie powiem, spotykałam się z różnymi chłopakami, zmieniałam ich jak rękawiczki, ale nie byłam gotowa, by wiązać się z którymś na stałe. Krzysztof był pierwszym chłopakiem  na poważnie.

Jaki był młodziutki Krzysztof?

Nieśmiały. Testował mnie. Tak naprawdę mógł mieć dziewczyn na kopy, ale wybrał mnie. Widział, jak fanki wpychały się do łóżek innych muzyków. Nie chciał takiego życia.

Bibi i Niuniek –  tak o was mówiono – w końcu staliście się nierozłączni. A propos skąd te przezwiska?

Bibi - to było pierwsze słowo jakie wypowiedziałam, nie „mama” ani „tata”. Zauważyła to babcia. Rodzice większość czasu  poświęcali swojej firmie niż wychowaniu mnie. Potem mama opowiadała, że Bibi pojawiło się na cześć szwedzkiej aktorki, Bibi Anderson. A Niuniek? – tak Krzysztofa nazwał Jurek Szaciłło. Facet, który nas połączył.  

Zostałaś  uwieczniona w piosenkach. Bibi -  jaka jest twoja prywatna lista przebojów Krzysztofa?

„Historia jednej znajomości”  to piosenka o mnie i Krzysztofie. Został w niej uwieczniony nawet mój pies Betsie, owczarek szkocki collie, ale mój numer 1  to „Biały krzyż”, pieśń dedykowana teściowi, który był w AK, był żołnierzem niezłomnym. Piękne są „Kwiaty we włosach” i „Wróćmy na jeziora”.  Krzysiek pływał, żeglował, był wysportowany. Druga moją ulubioną piosenką jest „Dom”, do której słowa napisał Maciej Cybulski. Nasz przyjaciel od serca. Jest w zarządzie Fundacji im. Krzysztofa Klenczona. Inna jego piękna piosenka to „Kołysanka” napisana dla naszej córki Karoliny. Marzy mi się, żeby zebrać te mało znane utwory Krzysztofa i nagrać je w  młodych wykonawców.

maszynopis piosenki

fot. archiwum prywatne A.Klenczon

W 1967 roku Krzysztof oświadczył się. Podobno padł na kolana, co bardzo spodobało się babci Stefanii.

To była zabawna historia. Od dwóch lat spotykaliśmy się i moje babcie były zaniepokojone, że chodzimy, chodzimy i nic z tego nie wynika! Rodzice dzwonili, pisali listy i wypytywali co to za grajek łazi za Bibi? Ojciec to nawet raz rzucił słuchawką, gdy moja ciotka Truskolaska, prawniczka opowiadała mu, że Krzysztof jest znanym muzykiem, że gra w Czerwonych Gitarach. Ojciec krzyczał, że za grajka nie wyda jedynaczki. Babcia wezwała więc Krzysia na rozmowę. Potem mi zrelacjonował: „musimy coś z tym zrobić, babcia zapytała mnie kiedy ślub?” Nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać, wtedy nie było Google. Przypomniałam sobie opowieści mamy o oświadczynach ojca. Tata przyszedł do moich dziadków elegancko ubrany i najpierw skopał ogródek, a potem rzucił się na kolana. Podpowiedziałam Krzysztofowi, by kupił babci kwiaty i butelkę wina.  I tak było: przyszedł Krzysztof, wręczył babci kwiaty i butelkę, padł na kolana. Babcia roześmiała się i zapytała: a gdzie pierścionek? Gdy usłyszała, że nie mamy, podarowała nam rodzinny klejnot ze starym holenderskim szlifem. Mam go do dzisiaj.

Ślub braliście w Boże Narodzenie, 25 grudnia 1967 roku.

To działanie babci! W tej sprawie dotarła do samego biskupa. Ślub cywilny w święta załatwiła też z PRL-em. Namówiła kierownika USC w Gdańsku, pana Mazowieckiego, by udzielił nam ślubu.

slub w Katedrze Oliwskiej

Fot. archiwum prywatne A. Klenczon

A potem zaczęło się zwykłe – niezwykłe życie. Trasy koncertowe, noclegi w hotelach siermiężnej Polski, tłumy młodocianych gruppiesek. Podobno byłaś zazdrosna o męża. Jana, żona Jerzego Kosseli wspominała o workach listów jakie przysyłały rozhisteryzowane  fanki. Powiedziała nawet tak: „Bibi miała charakter, wejść jej w drogę, to pióra fruwały”.

Pamiętam skąd to się wzięło. Do Estrady Sopockiej przyszedł anonim od fanki z Lublińca. Dziś nazwalibyśmy to stalkingiem. Dziewczyna groziła mi śmiercią.  Krzysztof bardzo się zdenerwował. Ale nie, nie byłam zazdrosna. Mieliśmy do siebie zaufanie. W małżeństwie czułam się bezpiecznie i pewnie.

U szczytu popularności Krzysztof podejmuje decyzję o odejściu z „Czerwonych Gitar”. To dziwny moment, zespół zaczyna wyjeżdżać za granicę (co prawda do demoludów). Twoim  zdaniem, co spowodowało tę decyzję?

Krzysztof chciał spróbować czegoś nowego. Zaczął grać ostrzej, rockowo. Mówił mi, że się nudzi. O jego decyzji o odejściu zadecydował też niesprawiedliwy podział piosenek na nową płytę. Krzysztof uważał, że powinno być demokratycznie – każdy z czwórki chłopaków powinien mieć swoją kompozycję na niej. A znalazły się tam tylko kompozycje Krzysztofa i Seweryna. A może ta decyzja z odejściem była rzeczywiście za wczesna? Często słyszę opinie, że Krzysztof był prekursorem rocka w Polsce. Nie było takiego zespołu w kraju, gdy zakładał Trzy Korony. Mało kto pamięta, że rozpowszechnił w kraju nowy instrument  - gitarę hawajską.

A jak to się stało, że najlepszy muzyk w kraju zaprasza do Trzech Koron tak słabych muzyków. Mógł grać z najlepszymi!

On eksperymentował. Wziął nieznanych muzyków, ale śpiewających.

A jak było z twoim wyjazdem do USA. To był twój pomysł?

Nie. To wymyślił mój ojciec. W maju 1969 roku, w 8 miesiącu ciąży lecę do Chicago. Ojciec chciał, by moje pierwsze dziecko urodziło się na amerykańskiej ziemi. To było genialne. To pomogło nam trzy lata później dostać paszporty i wyjechać do USA całą rodziną.

Alicja, krzysztof i Karolina

Fot. Archiwum prywatne A. Klenczon

W 1972 roku szykujecie się do wyjazdu.

W Sopocie trwało pakowanie, szykowanie mienia przesiedleńczego, a Krzysztof w trasie koncertowej oficjalnie żegnał się z estradą. Wtedy powstała piosenka „Pożegnanie z gitarą”. To oficjalne rozstanie wymusiły na Krzysztofie ówczesne władze. On nie zamierzał rezygnować z komponowania i koncertowania. Po przyjeździe do Chicago, już po 3-4 dniach dostał propozycję grania w klubie polskim. Potem podpisał stały kontrakt z klubem Polonez.

W Chicago Krzysztof jeździł jako kierowca taksówki…

To był pomysł muzyków z Rosji. Siergiej i Grigorij namówili Krzysztofa, by wykupił licencję na taksówkę. To była taka licencja na wezwanie. Krzysztof jeździł tylko dniami, miał kilku klientów na telefon.  

W końcówce lat 70. kilka razy przyjeżdżaliście do Polski.

Po tych przyjazdach zaczęłam naciskałam  na powrót do kraju. Krzysztof oponował, mieliśmy już ułożone życie w USA: dom w Skoki, każde swoją pracę, Karolina chodziła do szkoły. Ale namawiałam, aż Krzysztof się zgodził. W Polsce przyjaciele znaleźli nam nawet dom, gdzieś w Konstancinie-Jeziornej. Zawiózł nas tam Janusz Kondratowicz. To był pałac z kilkoma hektarami ziemi i stadniną. Pamiętam, że mieliśmy zapłacić za niego 65 tys. dolarów. Płatne na konto w Szwajcarii. Mój ojciec, gdy o tym usłyszał, nie chciał nam pożyczyć pieniędzy. Twierdził, że za jakiś czas znajdzie się prawowity właściciel pałacu i nas wyrzuci na bruk! Dlatego wystawiliśmy nasz dom w Skoki na sprzedaż. Ale nie trafił się żaden kupiec. No i Karolina bardzo nie chciała wyjeżdżać. Codziennie wracając ze szkoły wyciągała z trawnika tabliczkę z napisem SALE i chowała.

 I w końcu do Polski nie wróciliście… W swojej książce sugerujesz, że Krzysztof przeczuwał swoje odejście.

 Gdy w grudniu 1980 roku zastrzelony został John Lennon,  powiedzieć mnie i Hance, swojej siostrze: „dziewczyny, będę następny. Czuję, że nie zostało mi dużo czasu”. Pamiętam, że wrzasnęłam na niego, by się nie wygłupiał. 

Ostatni koncert Klenczona odbył się 25 lutego 1981 r.  – przypomnijmy był to  koncert charytatywny. Krzysztofa bolało gardło, miał zrezygnować, wiedział, że nie powinien śpiewać, ale stwierdził, że nie może zawieść w tak ważnej sprawie. Powrót do domu rankiem 26 lutego 1981 r. Ta zamiana za kierownicą, kilka kilometrów przed domem…

Staliśmy na światłach. Do domu było ok. 3 km. Ja prowadziłam. Krzysztof obudził się i powiedział: „zamieniamy się miejscami”. Tak zrobiliśmy nawet nie wychodząc z samochodu. A potem słyszałam krzyk Krzysztofa i zobaczyłam wjeżdżającego w nas od strony kierowcy, vana. Gdy odzyskałam przytomność na miejscu była już policja, straż pożarna, karetka ratunkowa. Mój ojciec do końca życia twierdził, że to ja miałam zginąć, że Krzysztof mnie uratował. Dotarłam do policyjnego raportu w którym jest adnotacja, że kierowca i pasażer vana mieli fałszywe dokumenty.  Potem była też historia z moim nowym samochodem. Ktoś przeciął w nim przewody hamulcowe.

I ta tajemnicza kobieta, która pojawiła się w kościele podczas mszy pogrzebowej. Wiesz kto to był?

Nie. Ta kobieta pojawiła się tylko na jednym zdjęciu. Mówiła po polsku. Podobno przychodziła do klubu Wioletka. Nikt jej nie znał, ale wielu ją widziało. Mój ojciec twierdził, to była agentka.

Bibi, czy Krzysztof śni Ci się czasami?

Bardzo rzadko. Najczęściej zdarza się to przed przykrymi wydarzeniami, tak jakby mnie ostrzegał. To ciągle jest ten sam sen: jesteśmy na przyjęciu, oddaleni od siebie, tłum ludzi nas rozdziela. Usiłuję dotrzeć do Krzysztofa i nie mogę.

 A córki? Wspominają ojca?

Tak. Często przyjeżdżają do Polski.  Dobrze Krzysztofa pamięta starsza Karolina. Gdy zmarł miała 12 lat. Kiedyś wyznała, że została jej szrama w sercu. Młodsza Jackie miała traumę i przez wiele lat mówiła w ogóle po polsku.