Michale czy Panie Michale?

Michał Piela: Michał, tak będzie łatwiej.

Czy miałeś przygotowaną przemowę w razie otrzymania Telekamery?

Michał Piela: Chyba nie będzie w tym pychy, jeśli powiem, że – tak jak każdy w takiej sytuacji – coś sobie przygotowałem. Podziękowałbym ekipie oraz czytelnikom, widzom. I reżyserowi Maciejowi Dejczerowi, to on mnie sobie wymyślił i obsadził.

Serial telewizyjny to popularność. Jest potrzebna aktorowi?

Michał Piela: Jest wpisana w zawód i nie ma co się jej wstydzić. Mnie ona cieszy. Mietek Nocul przyniósł mi popularność odczuwalną, choć jako aktor funkcjonowałem wcześniej. U mnie wszystko przychodziło stopniowo.

Grasz od 8 lat. Mówi się, że aby być aktorem, trzeba mieć nerwy ze stali.

Michał Piela: Moja praca nie polega na robieniu min, tylko na głębszych odczuciach. Trzeba być odpornym psychicznie. Aktorstwo to zawód piękny, ale niewdzięczny. Jako osoba nieanonimowa jestem pod stała obserwacją. Patrzą na mnie sąsiedzi, ludzie w autobusie. Dochodzą nieprzyjemne komentarze, np. na forach internetowych. Do tego ciągły stres grania w teatrze, bo trema odzywa się cały czas. Miałem szczęście, że zacząłem pracować zaraz po szkole. Były momenty trudne, ale pracę zawsze potrafiłem znaleźć – zamiast martwić się brakiem angażu, szukałem dla siebie miejsca w teatrach offowych.

Od kiedy grasz Nocula, policjanci patrzą na Ciebie łaskawiej?

Michał Piela: Pytasz o sytuacje na drodze? Staram się nie dawać powodów, by zatrzymywała mnie policja. Zdarza się, że policjanci mnie kojarzą, czasem żartują: „Panie aspirancie, jestem wyższy stopniem, musi pan się zameldować”. Zawsze poddaje się wyrokowi policji, nigdy nie błagam, nie negocjuję, nie wpływam na decyzje.

Bez kręcenia...

Zobacz także:

Michał Piela: Jak najbardziej, zawsze.

Mietek Nocul wzbudza w kobietach ciepłe uczucia.

Michał Piela: Tak, słyszałem (uśmiech). Nocul jest przecież duży, wrażliwy, kochający i opiekuńczy. Może stąd to się bierze? Bo wątpię, by kobiety widziały we mnie amanta. Kiedyś jedna pani wyznała, że ogląda „Ojca...” ze względu na mnie. Czuje się wtedy bezpieczna i wyluzowana.Widocznie kobietom podobają się „misiaczki”.

Duży facet w razie czego obroni, a i napastnikowi przyłożyć może...

Michał Piela: Nie jestem takie „ciepłe kluchy”. Owszem, żyję sobie spokojnie, ale bywam ostry i porywczy. Jeżeli trzeba przywalić, to przywalę.

Żona jest zazdrosna o przejawy sympatii ze strony innych kobiet?

Michał Piela: Nieee, a może jeszcze nie. Zazdrość może być przydatna, sam też bywam zazdrosny. Moja żona jest kobietą inteligentną, ma duzo do powiedzenia w sprawach mnie dotyczących. Ale nie będziemy o niej rozmawiać. Powiem tylko, że Marysia jest literaturoznawcą.

Umówiliście się na to milczenie?

Michał Piela: To moja decyzja, a Marysia ją poparła. Uważam, że ci, którzy milczą, są ciekawsi. Dopiero uczę się udzielać wywiadów i cały czas nie wiem, gdzie postawić granice między tym, co mogę powiedzieć, a czego nie.


Wzbudzasz respekt swym emploi?

Michał Piela: Zdecydowanie. Kiedyś, na początku studiów, wracałem z imprezy w Katowicach, było po godz. 3, usłyszałem odgłosy rozróby, krzyki, przewracanie koszy. Skręciłem, a naprzeciwko mnie 20 skinheadów. Przeszedłem środkiem grupy, patrząc im prosto w oczy. Nagle zrobiło się spokojnie, nawet przestali krzyczeć. Chyba wyczuli, że jakby zaczęli do mnie podskakiwać, to któryś musiałby dostać.

Postura nigdy nie była powodem kompleksów?

Michał Piela: Nigdy, do swoich warunków fizycznych jestem przyzwyczajony. Może przy pierwszych kontaktach z dziewczynami odczuwałem dyskomfort. Potem juz nie. Mam tyle kilogramów, ile mam, wzrost taki, jaki mam, amantów pewnie grać nie będę.

A dlaczego nie?

Michał Piela: A wiesz, masz rację. Staram się korzystać z emploi jak najmądrzej. Byleby się nie okazało, że jestem skazany na granie wyłącznie bandziorów.

Łatwo Cię dotknąć?

M.P.: To, co mnie dotyka i wkurza, to głupota, chamstwo, ludzie zarozumiali, którym się wydaje, że są Bóg wie kim, a tak naprawdę niczego sobą nie reprezentują.

Jakim młodzieńcem byłeś?

Michał Piela: Takim na 3+. Orłem z nauki nie byłem. Można było przy mnie okno otworzyć, nie wyleciałbym (śmiech). Czasem się zastanawiam, jak udało mi się zdać maturę. Może mnie lubiano? Choć niektórzy nauczyciele na mnie psioczyli, zwłaszcza matematyczki. Za to polonistka, Danuta Lipok, na tyle mnie inspirowała, że zacząłem się lepiej uczyć. Byłem niepokornym, trochę bezczelnym chłopcem. Zdarzało mi się narozrabiać. Ale miałem swój urok.

To znaczy?

Michał Piela: W liceum przydarzyła mi się seria dziwnych przypadków. W miejscach publicznych dojrzałe panie, nieznane mi i trochę podchmielone… rzucały się na mnie.

O!

Michał Piela: Nie wiedziałem, czym to jest spowodowane. Pamiętam 18. urodziny mojej przyjaciółki. Wszyscy tańczą, rozbawieni. I jakaś obca kobieta rzuca się i zdziera ze mnie koszulę. Nie wiem, czy w ogóle o tym mówić. W każdym razie odbierałem to jako ingerencję w moją intymność.

Może powodował to Twój ukryty magnetyzm?

Michał Piela: Może.


Już w liceum miałeś ciągoty aktorskie.

Michał Piela: Grałem w Teatrze Gart prowadzonym przez Jerzego Połońskiego w katowickim Pałacu Młodzieży. Wygrywaliśmy festiwale teatrów amatorskich. Podobało mi się przebywanie z ludźmi, którzy dzielą tę samą pasję. Miałem 15 lat, gdy wymyśliłem sobie ten zawód. Mama wspierała moje aktorskie dążenia i zawsze mnie i bratu powtarzała, że w życiu powinno się robić to, co się lubi.

Czy Twoje emploi trochę nie przeczy temu, co lubią komisje szkół aktorskich? Czym ich zakasowałeś?

Michał Piela: Nie, oni nie lubią tylko karakanów. Sądzę, że z emploi takim jak moje rzadko mają do czynienia. Egzaminy są latem, po kilkunastu godzinach komisja, która przesłuchuje 50. kandydata,
ma naprawdę ograniczoną percepcję. Gdy wszedłem, od razu wzbudziłem zainteresowanie. Monika Pikuła, koleżanka z roku, a teraz z Teatru Współczesnego, śmiała się, że komisja zapamiętała ją, bo gdy ja
– wielki – wyszedłem, weszła ona, drobniutka, malutka. Potem egzaminatorzy kojarzyli ją z nazwiskiem.

Komisja dostrzegła w Tobie aktorski potencjał, dostałeś się za pierwszym razem.

Michał Piela: Tak, choć zdawałem dopiero dwa lata po maturze. Wcześniej poszedłem do studium medycznego i zostałem ratownikiem medycznym. Ale po 11 latach pewnie prawa do wykonywania zawodu już wygasły.

Poczułeś misję ratowania ludzkiego życia?

Michał Piela: Nieee. Prawda jest taka, że nie chciałem iść do woja i musiałem gdzieś przeczekać ten czas (śmiech).

Odnalazłeś się w tym?

Michał Piela: Nigdy tego zajęcia nie mógłbym polubić! Zawód bardzo ciężki i fizycznie, i psychicznie. Szybko stwierdziłem, że do tego się nie nadaję. A poza tym cały czas prześladował mnie straszny pech.

To znaczy?

Michał Piela: Zrobiłem kilka szkód. Na sali operacyjnej spisywałem dawki leków, jakie podawał anestezjolog. Usiadłem na krzesełku, pacjentowi akurat operowano wątrobę. I to krzesełko załamało się pode mną. Lecąc do tyłu z niecenzuralnym okrzykiem, kopnąłem w kroplówkę, która poleciała prosto na chirurga, omal go nie trafiając. Wszyscy, którzy mogli, uciekli z sali. Chirurg na mnie tylko spojrzał: „Przypominam, że jest pan na sali operacyjnej”. Innym razem, wyjmując komórkę z kieszeni, rozbiłem kolanem szybę. Coś tam jeszcze połamałem.

Napatrzyłeś się na różne przypadki?

Michał Piela: Na pewno, ale nie chcę się wymądrzać, jakim ratownikiem byłem. W każdym razie dziś umiałbym pomóc człowiekowi. Sztuczne oddychanie, ułożenie leżącego w odpowiedniej pozycji. Znam zasady. Udzielania pierwszej pomocy powinny uczyć się dzieciaki już w podstawówce.

A właśnie, Ty jesteś śląski chłopak. Z Katowic.

Michał Piela: W moim domu nigdy nie mówiło się po śląsku, z wyjątkiem regionalizmów czy przeciągania głoski „a”. Korzenie ze strony matki mam śląskie, od ojca – mieszane. Babcia z Będzina, a dziadek z Zaleszczyk. W 1939 r. uczestniczył w przeprowadzaniu rządu polskiego do Rumunii. Odkąd zamieszkałem w Warszawie, mówię, że jestem mieszkańcem Warszawy. Lubię i cenię to miasto,
ono mnie żywi, ale wiem, skąd pochodzę. W Katowicach nadal mam przyjaciół.

A co robi Michał Piela po pracy?

Michał Piela: Normalne, przyziemne sprawy. Dużo czytam, teraz „Gottland” Mariusza Szczygła. Lubię gry komputerowe, wyjścia z żoną do restauracji, spacery z moim psem Chojrakiem. Uczę się, że wycieraczka jest po to, by wytrzeć buty, wejść do domu i zostawić za drzwiami sprawy zawodowe. W teatrze też jest taka wycieraczka. Rozgraniczam te dwa światy.