Po raz kolejny został Pan nagrodzony Telekamerą. Gratulacje!

Maciej Kurzajewski: Bardzo dziękuję, nadal trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że to piękny sen…

Jak Pan myśli, skąd tyle sympatii widzów?

Maciej Kurzajewski: Pewnie wiele spraw na to się złożyło. Po pierwsze, zajmuję się tematami, które są dobrze kojarzone, a rok 2009 był udany dla polskich sportowców: dwa złote medale Justyny Kowalczyk na mistrzostwach świata, deszcz medali lekkoatletów. Po drugie, staram się pracować najlepiej jak potrafię. I choć też popełniam błędy, nikt nie jest doskonały, chyba wyciągam wnioski. Telekamera to najważniejsza z nagród, bo od widzów.

Pan jest niezwykle uprzejmy. Może i to doceniono? To sprawa charakteru, wychowania?

Maciej Kurzajewski: Bardzo dziękuję, u mnie to jest gdzieś zapisane na poziomie genetycznym. Jestem zdania, że dzięki temu życie jest łatwiejsze. Zawsze taki byłem, od dzieciństwa. Nigdy nie miałem problemu, że jestem nielubiany i muszę walczyć o akceptację otoczenia. Lubię pracować z ludźmi, a telewizja jest takim medium, gdzie na sukces składa się wysiłek wielu osób. Ja jestem tylko ostatnim ogniwem. Doceniam pracę innych, bo przeszedłem wszystkie szczeble. Zaczynałem od noszenia kaset za kolegami, byłem researcherem Włodka Szaranowicza, mojego opiekuna na stażu w TVP.

Jak się robi karierę w telewizji?

Maciej Kurzajewski: Szedłem drogą, którą dziś młodzi ludzie wybierają coraz rzadziej. Zresztą nie miałem wyjścia, kiedyś szczyty zawodowe były zamknięte, trudno było się tam przedrzeć początkującym. Byłem na drugim roku prawa, gdy wziąłem udział w konkursie na dziennikarza redakcji sportowej. Telewizja dość często takie nabory urządzała, zwłaszcza przed igrzyskami olimpijskimi, wtedy potrzebowano ludzi. Było ponad 600 chętnych z całej Polski. Zostało 10 osób. A ja ten zawód znałem z domu. Mój tata był dziennikarzem, pisał też o sporcie w lokalnej gazecie w Kaliszu, moim rodzinnym mieście. Moja pierwsza impreza sportowa to mecz piłkarski, na który zabrał mnie jako sześciolatka.

Jaki był Pański dom?

Maciej Kurzajewski: Bardzo dobrze go wspominam. Ciepły, wielopokoleniowy. Od zawsze mieszkała z nami mama mamy. Babcia modelowa. Gotująca, troszcząca się o nas: mnie i moje dwie siostry, starszą o rok i cztery miesiące oraz młodszą o 9 lat. Rodzice pracowali, ale to był dom, gdzie zawsze dużo się rozmawiało, wszystko robiło wspólnie. Mieliśmy czas dla siebie. Rodzice starali się, byśmy wszystkiego spróbowali. Dziś oceniam to jako wielki plus. Dzięki temu tylu rzeczy dotknąłem: śpiewałem w chórze chłopięco-męskim (świetna zabawa!). Grałem na skrzypcach, tańczyłem w szkole tańca nowoczesnego… To była edukacja, ale też rozrywka.

Odtwarza Pan model swojej rodziny?

Maciej Kurzajewski: Od początku wspólnego życia z Pauliną wiedzieliśmy, że chcemy mieć więcej dzieci niż jedno. Udało się. Gdyby nie one, nasze życie byłoby bardzo ubogie, niepełne. Oczywiście, siłą rzeczy kopiuje się, nawet nieświadomie, zachowania rodziców – to, że się kochają, szanują. Nie wiem, czy szukałem mojej mamy w Paulinie, raczej potrzebowałem nowych klimatów, inaczej byłoby nudno… Gdy spotkałem Paulinę, myślałem, że taka kobieta jest dla mnie nieosiągalna: piękna, dynamiczna, z ogromną energią…

Z jakimi spotykał się Pan wcześniej?

Maciej Kurzajewski: Ze zdecydowanie spokojniejszymi… Z nią wszystko potoczyło się bardzo szybko. Miłość od pierwszego wejrzenia, tak było. Potem mieliśmy dwumiesięczną przerwę. I impuls do ponownego spotkania wyszedł nie ode mnie, a od Pauliny, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Miała większą odwagę niż ja, żeby zrobić ten drugi krok. Potem znajomość potoczyła się już ekspresowo…

Zobacz także:

Państwo uchodzą za idealne małżeństwo, ładnie o sobie mówią…

Maciej Kurzajewski: Musimy dawać przykład dzieciom, żeby się nie wstydziły za nas. Jak nie będą, to znaczy, że zdaliśmy egzamin jako rodzice. Oczywiście nie jesteśmy małżeństwem doskonałym, choć do tego dążymy.

Co jest kluczowe w byciu razem?

Maciej Kurzajewski: Chyba to, żeby rozumieć drugą osobę. I niczego przed nią nie ukrywać. Myślę zwłaszcza o problemach, o których sądzimy, że możemy je sami rozwiązać. Albo chcemy bliską osobę przed nimi ustrzec. Mnie tak się wydawało przez jakiś czas. Żona mnie nauczyła, że warto dzielić się problemami. Wtedy ona lepiej orientuje się w sytuacji i nie ma obaw, że coś dzieje się za jej plecami. Poza tym, nawet jeśli nam się wydaje, że druga osoba nie jest w stanie pomóc, to przecież może otworzyć oczy na inne rozwiązanie, które nam nie przyszłoby do głowy.

Zgodny związek to dziś rzadkość.

Maciej Kurzajewski: Rozmawiałem ostatnio z synem Włodka Szaranowicza. Jest prawnikiem, zajmuje się rozwodami. Mówił mi, że ich liczba dzisiaj jest nieprawdopodobna, z czego nie zdajemy sobie sprawy. Na początku związku, już po roku, ludzie dochodzą do wniosku, że to jednak nie miało sensu. I jak po bułki do sklepu idą do adwokata po rozwód. Dla mnie to jest przerażające.

Jak Pan myśli, dlaczego tak jest?

Maciej Kurzajewski: Z powodu tempa życia? Z tego, że źle układamy priorytety w głowie? Życie w pojedynkę jest wygodne, można je przeżyć kolorowo, ma się więcej czasu dla siebie. Ale to krótkodystansowe. Nie dla mnie. Moja żona ładnie to ubiera w słowa: mówi, że na nagrobku nikt jej nie napisze, że była doskonałą dziennikarką, menedżerką. Wolałaby mieć napisane, że była wspaniałą żoną i matką. Cenniejsze.

Pańska żona często mówi, że jest zazdrosna. Pan się podoba kobietom…

Maciej Kurzajewski: Ja też staram się odnosić sympatycznie do pań. Pamiętam, rozmawiając kiedyś z inną Pauliną, zwracałem się do niej „Paulinko”. Moja żona powiedziała, że tak mogę mówić tylko do niej. Zgodziłem się. Ale to fakt,   że kobiety bywają bardzo bezpośrednie. Stoję z żoną, podchodzi pani i mówi do mnie, nie zauważając mojej żony! Ja się tym nie denerwuję, ale żona tego nie lubi. Większość kobiet ma świadomość, że nie jestem sam. Niedawno w „Pytaniu na śniadanie” prezentowaliśmy temat, że mężczyźni ustabilizowani są bardziej atrakcyjni dla kobiet niż single, bo z tymi może coś jest nie tak.

Jak Państwo wychowują synów? Rozmawiają z nimi na trudne tematy?

Maciej Kurzajewski: One wcale nie muszą być trudne, nawet te o seksualności. Jeśli podejdziemy do nich otwarcie i prosto, to dzieci tak będą je traktowały. One sporo wiedzą. Zwłaszcza starszy, Franek. Po każdym obozie wraca dokształcony przez kolegów, więc do nas należy wyprostowanie mu tej wiedzy i przełożenie na właściwy język. Super, że on sam do nas przychodzi, o wszystkim mówi.

Wiem, że Pan codziennie biega. Synowie Panu towarzyszą?

Maciej Kurzajewski: Julek jest jeszcze za mały, ma 3,5 roku, ale Franek często do mnie dołącza. Ma zadatki na sportowca, ale 10 km, jakie ja pokonuję, to dla niego jeszcze za dużo…

Czemu wybrał Pan akurat taki sport?

Maciej Kurzajewski: Kiedyś uprawiałem kolarstwo torowe, potem to zarzuciłem, bo wciągnęła mnie praca. Ale gdy skończyłem 30 lat, postanowiłem zadbać o siebie. Okazało się, że bieganie świetnie wpływa na kondycję fizyczną. Kiedyś myślałem, że to potwornie nudne!

A… nie jest?

Maciej Kurzajewski: Nie! Najlepsze pomysły przychodzą mi wtedy do głowy, taka jest jasność umysłu!

Niech Pan mnie zachęci do sportu.

Maciej Kurzajewski: Ćwicząc, lepiej się czujemy. Na własnym organizmie możemy poczuć, że robimy coś dla siebie. To może sprawiać przyjemność, ale też procentuje w perspektywie. Oczywiście, jeden bieg po parku nic nie da. Początek jest trudny, trzeba pokonać wewnętrzną barierę, trochę się spocić… Ale to mija i wchodzimy w piękne stadium. Kończyłem jeden trening i tęskniłem za następnym! Poranne bieganie znakomicie dodaje energii. Wracam i jestem gotów do walki.

Może stąd z taką przyjemnością pojawia się Pan rano w telewizji?

Maciej Kurzajewski: Ja nie mam czegoś takiego, że jadąc do pracy, myślę sobie: „Boże, znowu do tej roboty”. Nie! Mnie to naprawdę sprawia frajdę. Oczy- wiście, znam niesmak tremy. Chociaż, gdy wiem, że jestem dobrze przygotowany, to mam odwagę i kołatanie serca cichnie.

O telewizji mówi się, że trudno tam o przyjazne relacje, to prawda?

Maciej Kurzajewski: Jest w tym dużo racji. To specyficzne miejsce, zwiazane ze stresem. Każdy musi coś przygotować, zdążyć, stres się kumuluje. Jak jest sukces – OK, ale problemy rodzą niesnaski… Niełatwo budować przyjacielskie relacje z ludźmi, z którymi się pracuje, ja przestałem próbować. Nie powiem, bym miał z tym kłopot. Ale staram się być koleżeński. Rozgraniczyłem dwa światy – pracy i domu. Kończę pracę, zamykam drzwi i do widzenia.

Przyjaźni się Pan ze sportowcami?

Maciej Kurzajewski: Z wieloma utrzymuję kontakt. Wielkim pozytywem tej pracy jest, że człowiek czasem trafia na idola młodości – moim był Jacek Wszoła. I dziś chyba mogę mówić o nim jako o przyjacielu. Mieszkamy blisko siebie.

Pan jest zawsze uśmiechnięty, pogodny. Wszystko się Panu udaje?

Maciej Kurzajewski: Skłamałbym, mówiąc, że tak. Ale to sprawa podejścia – nie zamartwiam się, a wyciągam wnioski. Nie da się wykluczyć porażek z życia, ale możemy ich nie rozdrapywać. Powtarzam sobie: każdy dzień jest dobry, następny będzie tylko lepszy. To działa, naprawdę, jak samosprawdzająca się przepowiednia. Zaklinajmy rzeczywistość! Nauczyłem Paulinę takiego podejścia do życia. Mówię jej: „Nie przejmuj się, jesteśmy razem, nic nie jest w stanie nas złamać, nic!”.

Nawet nieprzewidziane zakręty losu?

Maciej Kurzajewski: Ja nie boję się zmian. Po trzech latach pracy w TVP odszedłem do powstającego wtedy TVN-u, prawie na 2 lata. Potem pojawiła się platforma Wizja Sport. Projekt mniej stabilny, ale wciągający: robiłem telewizję z ludźmi z całego świata. Studio pod Londynem, w zespole Nowozelandczyk, Szkot, Irlandka, wydawca był Argentyńczykiem… Świetne doświadczenie. Nie odszedłem od sportu, ale zacząłem robić inne programy, jak np. „Kocham Cię, Polsko”. Tu muszę być czujny jak ważka. Doświadczenia z areny sportowej, gdzie wszystko może się zdarzyć, bardzo pomaga…

Uczestniczy Pan w wydarzeniach rodzących niezwykłe emocje. Pozazdrościć!

Maciej Kurzajewski: Tak, to najpiękniejsze, co może być w tej pracy. Mistrzostwa świata w lekkiej atletyce. Studio na arenie, rozmawiam ze sportowcem tuż po jego zwycięstwie. Jestem obok, widzę, jaki jest spocony, zmęczony, szczęśliwy. Czuję jego emocje, stadionu. Rewelacja.

Zawsze był Pan takim szczęściarzem?

Maciej Kurzajewski: Nie narzekam. Ale też staram się spotykać z pozytywnymi ludźmi, nie z takimi, którzy chcą mi wszczepić negatywne emocje...

Gdyby miał Pan voucher na 3 życzenia, o co by Pan poprosił?

Maciej Kurzajewski: Wykorzystałbym jedno: by sprawdzała się zasada, że każdy kolejny rok jest lepszy od poprzedniego. No dobrze, drugie: by zdrowie nie opuszczało mnie i mojej rodziny. Głęboko bym się zastanawiał, czy wyciągać rękę po więcej, po tę szóstkę w Lotto.