Reklama

Podobno masz legitymację Partii Dobrego Humoru. Kto cię do tej partii zwerbował?
-Legitymację otrzymałam od znanego rysownika Szczepana Sandurskiego. Ofiarował mi przy okazji bardzo śmieszną karykaturę mojej osoby, rzucając w powietrze: "Trochę cię odchudziłem", co mnie serdecznie ubawiło. Partia Dobrego Humoru to jedyna, do jakiej należę. Niestety, nie ma ona komitetów wyborczych (uśmiech). Szkoda, bo myślę, że byłabym świetnym kandydatem na posła. Póki co legitymację partyjną ułożyłam na swym obfitym biuście i dałam się z nią sfotografować. Jestem dumna, że właśnie do takiej partii należę!
Poczucie humoru pomaga ci w życiu?
- Absolutnie tak! Nie wyobrażam sobie, żebym miała typ osobowości smutasa. Uśmiecham się niezależnie od tego, co mnie boli (mam na myśli również ból fizyczny). Wchodząc do sklepu czy domu przyjaciół, staram się świadomie przybrać taki wyraz twarzy, aby ludzie dobrze się czuli w moim towarzystwie. Pozytywna energia, którą wysyłamy w świat, wraca i pomaga przetrwać. Trzeba się w ten sposób ratować!
Przyznasz jednak, że niełatwo jest przepędzić chmury z marsowych twarzy rodaków...
- To fakt, jesteśmy narodem nadętych twarzy! Ale niekiedy wystarczy użyć prostych słów, o których często się zapomina - dziękuję, przepraszam - aby przełamać lody. Mają siłę sprawczą, podobnie, jak "dzień dobry" rzucone do ludzi, którzy przechodzą obok nas z nadętą miną. Wszyscy mamy kłopoty. Ale bez przesady, nie jest tak źle. Warto być w stosunku do siebie uprzejmym. Czas, kiedy jesteśmy na ziemi, jest taki krótki...
Łatwo ci to mówić, bo jesteś szczęściarą - odniosłaś sukces zawodowy, udało ci się stworzyć ciepły, pełen miłości dom...
- A kto powiedział, że ja nie mam problemów? Żyję jak każdy człowiek. Są dni, że coś takiego się wydarza, co mnie zjada i spać nie daje. Ale to nie jest powód, żeby się nie uśmiechnąć do pani w sklepie czy sąsiada. Oboje z mężem lubimy rozmawiać z ludźmi. Znamy niemal wszystkich na osiedlu, szczególnie okolicznych psiarzy, bo też mamy psa. Często bywa tak, że jakaś fajna znajomość zaczyna się od obwąchania się psów (uśmiech).
Z pozytywnym nastawieniem do świata człowiek się rodzi?
- W moim przypadku taka postawa jest świadomie wypracowana. Mam, wbrew pozorom, naturę człowieka, który łatwo popada w melancholię. Ostatnio np. przeczytałam tomik poezji Czesława Miłosza - tzw. wiersze ostateczne, którymi poeta żegna się z życiem. Siłą rzeczy smutek, który wypływa z tej poezji, udziela się. W tle intensywnego życia, jakie prowadzę, pojawiła się myśl o przemijaniu...
No, ale potem trzeba przecież się jakoś ratować ucieczką z tej ogarniającej nas melancholii... Jak?
- Ja ratuję się... urodą życia. Nauczyłam się dostrzegać z pozoru małe rzeczy, które cieszą oko i duszę - może to być np. liść na drzewie. Kiedyś wydawało mi się, że przede wszystkim trzeba walczyć o pracę, karierę, stan posiadania. Przez chwilę szłam bardziej w kierunku "mieć" niż "być". Na szczęście szybko zawróciłam na właściwą drogę. Dziś zauważam, jak piękny jest las jesienią, jak niesamowicie pachną gruszki, jak cudownie rozwijają się róże - gdy widzę np. rodeo w ciapki - jakby je ktoś pokropił żółtą farbą - to wręcz wariuję!
A jednak romantyczka z ciebie, choć mówisz o sobie: "twarda baba". Co tak dwoistą naturę jak ty najbardziej kręci w życiu?
- Rodzina. Brzmi to tak, jakbym była w LPR-rze - a nie jestem! (uśmiech), ale uważam, że właśnie rodzina jest bazą, kotwicą, nadzieją. To ona daje prawdziwe szczęście. Żadna, nawet najbardziej ambitna praca nie jest warta, aby poświęcić dla niej bliskich. Co mnie jeszcze kręci? Przyjaciele.
Masz ich wielu?
- Tak i bardzo to sobie cenię. Nigdy nie zrywam dobrych znajomości z chwilą zakończenia pracy. Z przyjaciółmi spotykamy się najczęściej u mnie w domu, żeby pobyć ze sobą, porozmawiać, pośmiać się serdecznie. To jest mi niezbędne do życia jak powietrze. Ja w ogóle uwielbiam rozmawiać z ludźmi - poznawać ich życie zarówno osobiste, jak i zawodowe, bo w ten spsób dowiaduję się więcej o świecie i o sobie.
Jakie cechy człowieka są wyznacznikiem, który pozwala ci nazwać go przyjacielem?
- Oddanie, lojalność, intelekt. Choć muszę przyznać, że wielokrotnie zawiodłam się na ludziach. Teraz jednak godzę się z tym łagodniej. Przedtem bardzo przeżywałam każdy zawód i długo nosiłam w sobie poczucie krzywdy.
Potrafisz wybaczać?
- Daję ludziom wiele szans, ale gdy się odcinam, to już na zawsze. Jak w komputerze - wymazuję tę osobę z pamięci. Przestaję za nią tęsknić. Jak się robi ciasto, przesiewa się mąkę. Aksamitna mąka leci na dół i z niej powstają najlepsze wypieki. Ale czasem na sitku pozostaje to, co jest w cieście niepotrzebne - to są właśnie ci ludzie, którzy zawiedli. Mam wschodnią naturę - moi rodzice pochodzą z kresów. Podobnie jak kresowiacy, kiedy kocham, to całym swoim sercem, kiedy nienawidzę, to z z całej siły!
Ty nienawidzisz?
- Tak, jestem zdolna do tego uczucia, choć na szczęście nie doświadczam go często. A jeśli już, to zwykle w stosunku do tzw. osób publicznych. Nie znoszę ludzi, którzy szafują słowami: nasza Polska, ojczyzna, patriotyzm, dobro narodowe, a nie robią w tej sprawie nic. Często tacy właśnie "patrioci" okazują się zwykłymi złodziejami.
Masz intuicję do ludzi?
- Wydaje mi się, że tak, choć w dwóch przypadkach pomyliłam się. Np. w stosunku do Marcina Prokopa, z którym się teraz przyjaźnię. Na pierwszy rzut oka bardzo źle go oceniłam. "Kurczę, nie lubię mężczyzn w typie: przystojniaczek - bawidamek". "Basza i pasza" - pomyślałam o nim, kiedy poznaliśmy się. Trzeba było czasu, żeby odkryć, jak wiele nas łączy - mimo różnicy wieku, wzrostu i tuszy (uśmiech). Np. mamy bardzo podobny rodzaj poczucia humoru, a to ludzi do siebie zbliża. Nie trzeba ze sobą codziennie słodko "dziumdziać", żeby się przyjaźnić.
Kto z twoich bliskich miał największy wpływ na kształtowanie się twojej wrażliwości?
- Kobiety. Najbardziej moja mama, do której jestem bardzo podobna. Ma duży temperament, podobną jak ja ciekawość świata, emocjonalność, otwartość i tolerancję w stosunku do dzieci. Duży wpływ wywarła na mnie także babcia ze strony mamy. Z powodzeniem mogłaby być jedną z bohaterek "Nocy i dni", "Nad Niemnem" albo nawet "Bożej podszewki". Była to niezwykle barwna postać - jaśnie pani z kresów, która walczyła ze złem tego świata i waliła ludziom prawdę prosto w oczy.
Podobnie, jak jej wnuczka...
- Tak, i to niekiedy źle się dla mnie kończy... (uśmiech). Choć z drugiej strony jest to dość zdrowy sposób na oczyszczenie wzajemnych relacji. A wracając do mojej babci - była uosobieniem skrajności. Z jednej strony zacięta, zawzięta, czasami nawet straszna. Z drugiej - wspaniała gawędziarka, świetna gospodyni, błyskotliwa kobieta.
Nie mówisz nic o mężczyznach w swojej rodzinie.
- No, cóż, mój tata był dosyć mocnym i raczej chłodnym człowiekiem. Tak właśnie pojmował męskość. Potrzebowałam ekspresji, ciepła - ojciec raczej nie dzielił się uczuciami, utrzymywał dystans. To mamie najwięcej zawdzięczam.
Na przykład co?
- Dzięki niej mogłam pracować, kiedy mój syn był mały. Mama ma naturalny dar dawania - bez podkreślania: "Patrz, co ja dla ciebie robię!". Zawsze wszystko podporządkowuje temu, żeby mnie i mojemu synowi było jak najlepiej. Gdy z mężem chcemy gdzieś wieczorem wyjść, nie robi nigdy problemu. Pyta tylko: "O której mam być?". Mam nadzieję, że ja kiedyś będę taka sama w stosunku do mojego syna. Mamy z mamą doskonały kontakt, również intelektualny.
Nie masz nigdy poczucia różnicy pokoleniowej?
- Nie. Wymieniamy z mamą myśli nie tylko na temat tego, jak zrobić pyszną zupę pomidorową i co słychać u mojego syna. Każdy dzień rozpoczynamy od rozmowy telefonicznej, podczas której omawiamy najważniejsze wydarzenia minionego dnia. Obie jesteśmy już wtedy po obejrzeniu wszystkich programów informacyjnych i publicystycznych. Nie do pomyślenia byłoby to, żeby mama np. założyła moherowy beret i wszystkim się gorszyła. Jeśli czegoś nie rozumie ze współczesnego świata, to mnie po prostu pyta. Chodzi na koncerty, do kina, teatru. Myślę, że to ją ratuje od takiej starości, jakiej się wszyscy boimy - od tego, by po przekroczeniu pewnego wieku nie czuć się życiowym outsiderem.
O swoim synu powiedziałaś kiedyś: mam na jego punkcie "szmergla". Jaką jesteś mamą - kumpelką czy tradycyjną?
- Bardziej mamą kumpelką. Ale bez przekraczania granic typu: mówimy sobie po imieniu, itp. Jesteśmy z Kubą w bardzo przyjacielskich relacjach. Syn ma 13 lat. To dość trudny wiek dla chłopca.
Jak się odnajdujesz w tym jego młodzieńczym okresie "burzy i naporu"?
- Pozwalam mu na wiele. Wybory są zawsze jego wyborami. Ingeruję rzadko, bo widzę, że człowiek najskuteczniej uczy się, jak się sparzy.
Nie masz z nim żadnych problemów?
- Na szczęście nie. No, może poza dyskusjami typu: czy warto założyć dziś skarpetki (uśmiech) albo gdy mówię: "Może byś się jednak pouczył trochę niemieckiego" (notabene bardzo dobrze się uczy). "Ale ja już to umiem!" - zwykle wtedy odpowiada. Fakt, nauka przychodzi mu łatwo. Zawsze jednak, jeśli jest tylko taka potrzeba, stanowimy z mężem dla Kuby bazę pomocy naukowej, choć staramy się, aby uczył się jednak samodzielnie.
Opracowałaś jakąś złotą regułę wychowawczą?
- Nigdy niczego Kubie nie narzucam, no może poza zasadami dekalogowymi i zasadami dobrego wychowania, które trzeba dziecku wpajać i wymagać ich przestrzegania. Pozwalam synowi na dużą swobodę. Kiedy kończył szkołę, sam podjął decyzję, do którego gimnazjum idzie. Nie lubi wyjeżdżać na obozy zorganizowane, bo nie znosi reżimu narzucanego przez obcych. I ja to szanuję. Nie chce, nie jedzie. Jest niejadkiem - nigdy w życiu nie zmuszałam go do jedzenia. Zawsze robię mu to, na co ma ochotę. Ma swoich przyjaciół - nie ingeruję w te znajomości, choć mam świadomość, kto do niego przychodzi i w jakich rodzinach się obraca. Sam wybrał sobie sport, który chce trenować. Ćwiczy budo - sztukę miecza japońskiego. Wiedział, co wybrać - od dzieciństwa uwielbiał bić się na szabelki! (uśmiech).
Skąd wzięła się ułańska fantazja u chłopca generacji www?
- Odziedziczył ją zapewne po swoich walecznych przodkach (uśmiech). Bardzo się z mężem śmialiśmy z tego "bzika", dopóki okazało się, że mając kilkanaście lat Kuba sam poszedł do mistrza sztuki budo w Polsce i zapisał się na zajęcia. Nieźle na tym wyszedł. Rytuały budo uczą bowiem koncentracji, posłuszeństwa. Wyciszają, uspokajają. Za pasją szybko poszła wiedza. Syn zaczął dużo czytać na ten temat. Ważne jest, aby dziecku dać impuls i pozwolić mu podążać za pasją.
Kuba jest podobny do ciebie czy raczej do męża?
- Do mnie. Ma jedną cechę odmienną, którą mnie udało się pokonać - jest nieśmiały. Trzeba poczekać, żeby się otworzył. "Powiedz, co cię gnębi" - drążyłam kiedyś. I to go wkurzało. Wiem, że to był błąd. Teraz po prostu czekam aż nastąpi moment, kiedy sam zechce się przede mną wygadać.
Rozmawiacie ze sobą na trudne tematy?
- My w ogóle dużo ze sobą rozmawiamy na różne tematy. Oglądamy razem wiadomości, rano czytamy wszyscy gazety - śniadanie jest u nas raczej "milczące", bo każdy coś tam sobie czyta. Z mężem odpowiadamy Kubie na wszystkie, nawet najtrudniejsze pytania. Nie ma u nas tematów tabu. A jak na jakieś pytanie nie znamy odpowiedzi, to po prostu mówimy: "nie wiem". Trzeba również umieć powiedzieć dziecku: "przepraszam", jak się człowiek pomyli.
Idealna mama?
- Nie. Jestem bardzo emocjonalna, więc bywam czasem trudna. Często wracam po pracy zmęczona. Jak obaj z mężem rozrabiają, a jeszcze gdy dochodzi do tego nasz pies, to potrafię wtedy całe to towarzystwo nieźle pogonić!
Kiedyś przyznałaś się, że u ciebie w domu panuje dyktatura. Domyślam się kto ją sprawuje...
- Aż tak źle nie jest (uśmiech). Jest to bardzo łagodna dyktatura. Tak naprawdę to ja tylko sprawnie zarządzam "organizmem", którym jest dom. Wolę np. przygotować moim mężczyznom ubrania, bo jak się czasem sami wystroją, to cyrk radziecki się chowa! W domu kobieta musi rządzić! (uśmiech).
Poświęcasz się dla rodziny jak matka Polka?
- Poświęcenie to niedobre słowo. Ale fakt, zrobię wszysto, by mojemu dziecku było dobrze. Np. odmówię wszystkich imprez, żeby on mógł zaprosić kolegów do domu albo żebyśmy wszyscy poszli do kina i by było fajowo. Zrobię też wszystko, aby uczył się w dobrej szkole. Nic innego nie mogę mu dać, bo oprócz mieszkania na kredyt nic innego nie mam.
Twój mąż jest fotografikiem. Jak żyje się dwóm niebanalnym artystycznym duszom pod jednym dachem?
- Jest fajnie, ciekawie, tylko... bywa trudno. No, ale kto powiedział, że z artystami jest łatwo? Wystarczy mieć w sobie dużo tolerancji i otwartości na drugą osobowość. Mąż ma odmienne od moich priorytety, inne rzeczy go w życiu rajcują.
Na przykład?
- Pasjonuje się różnymi sportami, zazwyczaj wieloma naraz. Ja uprawiam głównie spacery z psem (uśmiech), czasami pływam i chodzę na siłownię. Dzieli nas także ilość butów. Mąż ma ich dużo więcej niż ja - trzy półki nie wystarczą, by pomieścić wszystkie. Za każdym razem, gdy idziemy coś kupić, on kupuje buty! Obiecałam sobie, że kiedy gdzieś wyjedzie, to spakuję te jego buciory do jednego wora i spalę (uśmiech). No, może zostawię mu kilka par.
A co was łączy?
- Mamy bardzo podobne poczucie humoru, uwielbienie dla domu, wielką ciekawość świata i poglądy polityczne. Łączy nas też wariactwo, polegające na tym, że gdy nagle wpadnie nam do głowy jakiś pomysł, to go natychmiast realizujemy. W przeciwieństwie do Jamesa Bonda, Krzysiek mówi zawsze: "Da się zrobić!". No i łączy nas 20 lat życia. To nie w kij dmuchał!

Reklama

Rozmawiała: Joanna Knap

Reklama
Reklama
Reklama