Pamiętam, że tamtego dnia byłem na nogach od piątej rano, prawie cały czas za kółkiem. Gdy ciemne chmury sprowadziły deszcz, poczułem narastającą senność. W radiu leciały smętne przeboje, więc usiłowałem zmienić stację. Nie mogłem złapać sygnału. Skupiłem się na przeskakujących częstotliwościach i wtedy… O mało nie doszło do tragedii.

Prawie ją potrąciłem

Dziewczyna szła skrajem szosy. Pisk hamulców przestraszył ją tak bardzo, że potknęła się i upadła. Wyskoczyłem z auta.

– Najmocniej przepraszam! Nic pani nie jest? – zapytałem, dobiegając do niej.

Pomogłem jej wyjść z rowu. Miała pobrudzoną sukienkę i zabłocone, bose stopy. Musiała nieść buty w ręce i upuścić je, bo nieopodal, w liściach łopianu zauważyłem białą tenisówkę. 

– Wszystko w porządku – powiedziała drżącym głosem. – Niezdara ze mnie.

To absolutnie moja wina – zapewniałem rozgorączkowany. – Przez głupotę o mało pani nie potrąciłem. Jeszcze raz przepraszam. A teraz pojedziemy do najbliższego miasteczka i poszukamy lekarza.

– Nie trzeba. Naprawdę nic mi nie jest.

– Lepiej jednak, żeby wsiadła pani do auta. Nie możemy tu stać. Zaraz coś wyjedzie zza zakrętu i będzie prawdziwe nieszczęście. Zresztą coraz mocniej pada.

Chciałem jej pomóc

Otworzyłem drzwi od strony pasażera i pomogłem jej wejść.

– Proszę poczekać, pójdę po pani buty.

– Głupio mi – była zawstydzona.

– Niepotrzebnie – spojrzałem na jej mokre, przylegające do policzków włosy, zatrzymałem wzrok na zadartym nosku; była bardzo ładna.

– Proszę wybaczyć – dotarło do mnie, że od dłuższej chwili się na nią gapię. – Sprawdzam, czy na pewno jest pani cała i zdrowa.

Uśmiechnęła się nieśmiało. Na bladych policzkach pojawił się rumieniec.

– Zapewniam, że nie umrę.

Może mi się wydawało, ale mówiąc to, dziewczyna filuternie mrugnęła okiem. Szukanie białych tenisówek nie zajęło mi więcej niż dwie minuty. Gdy jednak całkiem przemoczony dotarłem z powrotem do samochodu, fotel pasażera był pusty.

– Gdzie pani jest? – krzyknąłem, rozglądając się wokół. – Proszę się odezwać. Nie wiem nawet, jak pani na imię!

Nagle zniknęła

Dziewczyna zapadła się pod ziemię. Całkowicie zdezorientowany przeskoczyłem rów i wszedłem do lasu. Zrobiłem kilka kółeczek, zbliżając się i oddalając od auta. To samo powtórzyłem po drugiej stronie szosy. Nic. Pusto. Szum deszczu i gęstniejący mrok. Zrezygnowany i zziębnięty wsiadłem do samochodu.

W hotelu uświadomiłem sobie, że wciąż mam jej tenisówki. Przypomniał mi się Kopciuszek. Zaraz jednak przyszło mi do głowy, że ta bajka może nie mieć szczęśliwego zakończenia. Przecież dziewczyna mogła być w szoku. Może uderzyła się w głowę i cierpi na amnezję… Uciekła do lasu i tam dostała krwotoku wewnętrznego… A jeśli ona nie żyje?

Obudziłem się kwadrans po ósmej, co oznaczało, że zaspałem. Szybki prysznic. Golenie. O dziewiątej miałem spotkanie z kluczowym dla firmy klientem. Zdążyłem tylko chwycić kanapkę z hotelowego bufetu i już siedziałem za kółkiem. Modliłem się, by zdążyć na spotkanie. Dziewczyna i jej zagubione buty nagle straciły znaczenie. Do czasu.

Znów ją spotkałem

Tydzień później ponownie przemierzałem tę trasę. Wracałem z negocjacji. Lipcowy wieczór przyniósł burzę. Wycieraczki  łomotały o szybę, lecz nie nadążały zbierać lejącej się strumieniami wody. Wjechałem do Murowańca. Przecinające niebo błyskawice i potężne wyładowania przepędziły z ulic ostatnich spacerowiczów. Patrzyłem na opustoszałe miasteczko i rozmyślałem o zbliżającym się urlopie. Naprawdę na niego zasłużyłem. Dzisiejsze negocjacje zakończyły się sukcesem. Zarobiłem dla firmy kolejną okrągłą sumkę. Docisnąłem gaz do dechy. „Jeśli dobrze pójdzie, za dwie godziny będę leżał na kanapie i sączył zimne piwo” – pomyślałem uradowany.

Minąłem sklep spożywczy, kościół i leżący tuż za miastem parafialny cmentarz. Wtedy ją ujrzałem. Stała w strugach deszczu. Nie miała parasola, wyglądała, jakby czekała na autobus. Przypomniały mi się leżące w bagażniku od tygodnia tenisówki. Zahamowałem i zaparkowałem obok przystanku, opuściłem szybę.

– Dzień dobry, pamięta mnie pani?  O mały włos pani nie rozjechałem…

Przytaknęła.

– Proszę wsiadać. Dziś mi pani tak łatwo nie ucieknie – otworzyłem drzwi i skinąłem zachęcająco. – Wciąż mam pani zgubę.

– Jestem mokra – wsiadła z wahaniem.

– Gdzie panią podwieźć?

– Do domu. To znaczy, do W. – uśmiechnęła się niepewnie. – Przepraszam, że wtedy uciekłam. Było mi wstyd.

– Najważniejsze, że panią odnalazłem.

– Jestem Basia – weszła mi w słowo.

– Jasne – ucieszyłem się. – Jarek. Miło mi. Skąd wracasz, Basiu?

– Byłam w odwiedzinach. U chłopaka.

– Masz chłopaka? – mój radosny nastrój szybko się ulotnił.

– Już nie. Byłam u niego na grobie – tym razem poczułem chłód na plecach.

– Przykro mi. Nie wiedziałem.

Mieliśmy wypadek

Wjechaliśmy na kręty leśny odcinek drogi. Gwałtowny poryw wiatru pochylił złowrogo wierzchołki świerków. Igły i drobne gałązki wirowały w strugach deszczu. W samochodzie panowała niezręczna cisza. Przerywały ją jedynie uderzenia piorunów. Bardzo chciałem coś powiedzieć. Wiedziałem, że za kolejnym zakrętem skończy się las i dziewczyna wysiądzie. Nie mogłem na to pozwolić.

– O, tu się poznaliśmy – powiedziała nagle moja pasażerka.

Jedno nieopatrzne spojrzenie w bok i straciłem panowanie nad kierownicą. Nacisnąłem hamulec. Samochód stanął w poprzek drogi, a ja z przerażeniem dostrzegłem zbliżającą się jasność. Ostatnie, co pamiętam, to huk i światła wjeżdżającej w nas od strony pasażera ciężarówki. Ocknąłem się, gdy dwóch ratowników wyciągało mnie z auta. Nie czułem bólu.

– Miał pan sporo szczęścia – odezwał się jeden z mężczyzn. – Uratowała pana poduszka powietrzna.

– A ona? Żyje? – wystękałem.

– Kto?

– Kobieta, która jechała ze mną – spojrzałem na to, co zostało z samochodu i rozpłakałem się. 

– Proszę się uspokoić i nie ruszać. Jest pan w szoku. Zaraz przyjedzie policja i wszystko wyjaśnią. A my zabieramy pana do szpitala.

Nigdzie nie pojadę, póki jej nie zobaczę – szarpałem się na noszach, usiłując wypatrzyć w ciemnościach czarny worek ze zwłokami. – A może wypadła? Jeśli siła uderzenia była spora, jej ciało może znajdować się dalej. W rowie. Albo w lesie. Poszukajcie, ona musi gdzieś tu być!

– Wygląd samochodu i miejsce uderzenia absolutnie to wykluczają – upierał się ratownik. – Gdyby ktokolwiek siedział obok pana, to teraz byłby… Hm… Jeszcze bardziej w środku.

– Szukajcie jej! – krzyknąłem i poczułem wszechogarniającą senność.

– Wstrząśnienie mózgu i kilka skaleczeń. Poza tym nic panu nie jest – lekarz miał przyjemny niski głos. – Mógłbym pana wypisać, ale wskazana jest krótka obserwacja. Chce pan do kogoś zadzwonić?

– Co z pasażerką?

– Do naszego szpitala trafił tylko pan. Może policja coś wyjaśni – wskazał głową na korytarz. – Czekają tam, żeby pana przesłuchać.

Nikt mi nie wierzył

Inspektor z komendy sporządził krótką notatkę i zakomunikował, że dostanę mandat.

– Nikomu nic się nie stało, więc to nie wypadek, a kolizja. Kierowca ciężarówki był trzeźwy. Pan również. Resztę załatwią ubezpieczyciele.

– A co z kobietą? Przeżyła?

– Proszę jaśniej.

– Jechałem z pasażerką. Siedziała obok… Nikt mi nie chce powiedzieć…

– Byłem osobiście na miejscu kolizji. Zabezpieczałem ślady. Nie było żadnej kobiety – odparł policjant.

– Może nie znaleźliście ciała. Szukaliście w lesie? Musiała wypaść!

– Proszę pana… Miał pan wstrząśnienie mózgu, pewnie coś się panu…

– Nie! Jechałem z Basią. Podwoziłem ją do domu. Wracała z cmentarza.

To niemożliwe

Inspektor zrobił się blady jak szpitalna ściana, a potem usiadł na brzegu łóżka.

– To była Basia?

– Zna ją pan? – poczułem ulgę, że wreszcie ktoś mi wierzy.

– Opowiem panu coś – facet wytarł spocone dłonie o spodnie. – Przed laty mieszkał w Murowańcu chłopak. Bogaty był i przystojny. Syn aptekarza. Na jednej z zabaw poznał pannę z Wojsławic. Od razu wpadła mu w oko. Szybko stali się nierozłączni. Chłopak, oczywiście, chciał się żenić. Niestety, ojciec nie dał zgody. Panna podobno, chociaż urodziwa, nie pasowała na synową aptekarza. Młodzi spotykali się więc potajemnie. Gdy aptekarz to odkrył, postanowił wysłać syna do innego miasta. I wtedy doszło do tragedii.  Znaleźli ich po kilku dniach w lesie. Zasnęli na mchu, trzymając się za ręce. Ale i po śmierci niedane im było zostać razem. Basię pochowali w Wojsławicach, chłopaka zaś na cmentarzu pod Murowańcem. Podobno, gdy bardzo za sobą tęsknią, jedno wstaje z grobu i idzie przez las, by odwiedzić drugie…

– Wie pan może, w czym ją pochowali?

– Mówiłem już, że Baśka biedna była. Matka pochowała ją w tym, co miała. W letniej sukience i białych tenisówkach.

Trudno mi było uwierzyć w tę opowieść. Wiem, co widziałem.