Reklama

Dlaczego prawnik z Mediolanu wybrał życie w Polsce? Z miłości. - Przyjechałem tu wraz z kolegami 12 lat temu i zachwyciłem się. Po dwóch latach wróciłem, na stałe - mówi. Zajął się handlem akcesoriami motoryzacyjnymi. - Na targach w Poznaniu przy naszym stoisku śpiewałem, tańczyłem, uczyłem publiczność salsy. Kiedy trzeba rozmawiać o towarze, warunkach transakcji, jestem skoncentrowany, poważny, ale pięć minut później, jak mi się chce śpiewać, to śpiewam - mówi. Został włoskim biznesmenem z Warszawy, ulubieńcem polskich telewidzów. Znalazł tu żonę Iwonę, wkrótce zostanie ojcem.
Podobno małżeństwo potrafi zmienić ludzi nie do poznania. Dostrzegasz u siebie jakąś różnicę?
- Dziwna sprawa. Przed ślubem siedem lat żyliśmy z Iwoną w kon-kubinacie. Ulubionym tematem dyskusji był wtedy podział domowych obowiązków. Bo Iwona, wi-dać pod wpływem różnych plotek o Włochach, mówiła mi, że nie da się zdominować. I nigdy nie ograniczy swojego życia do roli kury domowej. Zrozumiałem i w weekendy zacząłem zabawiać się w ku- charza. A po ślubie... wszystko się zmieniło. Gotuję już codziennie, tylko i wyłącznie ja. Gotuję i więcej jem. W efekcie od czerwca przytyłem aż cztery kilo. Ale o dziwo, żonka tak mnie zaczarowała, że dobrowolnie przejmuję kobiece obowiązki. Ona ma ze mną raj na ziemi!
Przez to gotowanie?
- Nie tylko. Ja w ogóle jestem facet do rany przyłóż. Jesteśmy pół roku po ślubie, a wciąż przynoszę jej kawę do łóżka. Nawet wtedy, gdy musi wyjechać w interesach i budzi się o szóstej rano, wstaję i parzę włoskie espresso. Ale po ślubie jej wymagania bardzo wzrosły. Oprócz kawy do łóżka - życzeniem małżonki stały się rogaliki. Staję na głowie, by je podać, bo jeśli się nie spiszę, cały dzień będę słyszał marudzenie: "Nawet mi kawy nie zrobiłeś". Chociaż już trochę się przyzwyczaiłem. Tak jest, tak będzie.
Niektórzy mówią, że małżeństwa włosko-polskie rzadko bywają udane. Nie boisz się tego?
- Nie mam czego. Wszyscy moi koledzy z Włoch zazdroszczą mi takiej żony. Blondynka z dużymi oczami - o takiej kobiecie marzy każdy Włoch. Jak mówisz do Włocha: "Moja dziewczyna ma niebieskie oczy", to znaczy, że prawdziwa z niej piękność. Iwona jest piękna, mądra, można z nią o wszystkim podyskutować. Imponuje mi też jej silna potrzeba niepoddawania się.
Ależ większość Włochów przyzwyczajona jest do kobiet uległych i bezgranicznie poświęcających się mężczyźnie!
- Niestety. Koledzy są pod wrażeniem osobowości Polek. Są silne i nie wchodzą pod pantofel, tak jak Włoszki. Ale potem śmieją się, że teraz gotuję i pomagam w domu. Mówią: brakuje ci tylko spódnicy i będziesz perfect! Teraz Włoszki też powoli się uniezależniają od mężczyzn, ale moi koledzy, faceci po czterdziestce, myślą jeszcze stereotypami. Żona ma siedzieć w domu i czekać, aż mąż wróci po pracy zmęczony. Ja łamię ten stereotyp, bo częściej bywam w domu niż moja żona. To ona wraca i jest głodna. Mam świra na punkcie tuńczyka i ostatnio często gotuję makaron z tuńczykiem. Jeżeli za często proponuję to samo danie, jestem opieprzony: "Co to za rutyna, co się dzieje, nie można tak żyć". Wiele takich sytuacji działo się na oczach moich kolegów. Dlatego teraz, kiedy dzwonią z Włoch, dobrych parę minut pytają: czy już posprzątałem, a może nie mogę rozmawiać przez telefon, bo muszę umyć kibelek?

Reklama

Zdarza ci się powiedzieć w domu: i kto tu rządzi?
- Rządzimy po połowie. Umeblowanie domu, na jaki kolor pomalować ściany - zupełnie mnie nie interesuje. Nauczono mnie, że to leży w gestii żony. W moich żyłach płynie kalabryjska krew. Ojciec Pino pochodzi z Kalabrii. To bardzo specyficzny gatunek Włocha. Nawet mama mówiła za młodu: "Nigdy nie wyjdę za mąż za Calabrese!". Bo tata jest wielkim tradycjonalistą. Zgodnie z jego życzeniem, mama nigdy nie pracowała zawodowo. On utrzymuje rodzinę, ale gdy przekroczy próg domu, nie robi nic poza czekaniem: na obiad, podłączenie telefonu, uprasowane koszule. Tylko raz widziałem, żeby sobie zaparzył kawę na śniadanie. Chyba przez roztargnienie... Nam to nie grozi.
O co Polka i Włoch kłócą się najczęściej?
- Od lat kłócimy się o to samo: o oglądanie telewizji. Telewizor to najważniejszy sprzęt w domu. Mieszkamy we dwoje, a mamy trzy telewizory - brakuje go tylko w łazience. Jestem kibicem, kiedyś oglądałem wyłącznie stację, która całą dobę nadawała informacje na temat Interu Mediolan. Od niedawna mam nową telewizyjną pasję: oglądam TVN24. Debaty polityczne to teraz najlepszy program rozrywkowy. Tu nie ma powtórki, zawsze jest coś na żywo. Później przez skype'a łączę się z kolegami we Włoszech i opowiadam, jakie są seksafery. Choć na serio jest to przerażające.
Jak nie wytrzymasz, zabierzesz żonę, dziecko, które ma się urodzić w czerwcu, i wrócisz do Włoch?
- Nie, zostaję. Buduję dom 500 kilometrów od Warszawy, w miejscowości Iwony, Rytrze pod Nowym Sączem. Taki drewniany, góralski, żebym mógł w nim odpoczywać z rodziną w wakacje i zimowe święta. Bo mam zamiar złamać coś do tej pory nietykalnego: zostać w Polsce na święta Bożego Narodzenia. Włosi kochają spędzać je w domu. I moja mama też nie pozwala, żebym świętował z dala od niej. Więc co roku w grudniu wyjeżdżaliśmy z Iwoną do Mediolanu. Teraz snujemy ambitne plany, o których moja mama nie ma jeszcze pojęcia - żeby najbliższą gwiazdkę świętować w Polsce. Pod pretekstem budowy domu zostać tutaj.
Iwonie nie przeszkadza to, że jesteś tak bardzo po włosku przywiązany do mamusi?
- To normalne. Nikt na świecie nie denerwuje mnie tak, jak moja mama. Natomiast kiedy coś każe, ja wszystko robię - w końcu to jest moja mama. Włoski syn zawsze robi to, co mama chce. Góralka też potrafi wziąć w ryzy. Ale mama to prawdziwa siła. W moim przypadku na razie nie ma problemu teściowa-synowa, bo mieszkają zbyt daleko od siebie. Ale gdybyśmy zamieszkali we Włoszech, mogłoby być groźnie. Co chwila słyszałbym od mamy: "No co ty, pomagasz w domu? Przecież to należy do niej!"
Jesteś biznesmenem, w swojej firmie zatrudniłeś Iwonę. Kto tak naprawdę szefuje?
- W mojej firmie jest anarchia. Każdy szefuje sam swojemu działowi. Oczywiście, Iwona czuwa... Bo był czas, że nie chciało mi się już chodzić do pracy. Iwona pokazywała się w firmie częściej niż ja. Mówiła, że odkąd ona zaczęła tam pracować, ja przestałem. OK, mogę leżeć na kanapie, a moja słodka połowa niech się męczy, pracuje i ma z tego satysfakcję. Ale ostatnio znowu nabrałem entuzjazmu, bo rozszerzamy asortyment i wprowadzamy nowe akcesoria do motorów i skuterów. Coraz więcej Polaków jeździ do pracy na skuterach. Oszczędzają czas, a poza tym to świetna zabawa. Sam w Mediolanie miałem skuter. Jeździłem nim przez dwa tygodnie, a potem mi go ukradli. W Mediolanie kradzież skuterów to sport narodowy, jak piłka nożna.
Mieszkasz w Polsce już kilkanaście lat. Czy możesz powiedzieć, że czujesz się spolszczony?
- Chyba nie. Jestem i będę włoskim kogutem. Za to mam dwie lewe ręce do majsterkowania. Nie potrafię w domu niczego naprawić. Jeżeli coś się zepsuje, natychmiast interweniuje Iwona. Ona wymienia żarówki w domu, wbija gwoździe. I chociaż Polacy uważają, że to mężczyzna powinien być takim majsterklepką, ja się do tego nie nadaję. Ale jednego - szczęśliwie - nie udało mi się nauczyć od Polaków: narzekania i malkontenctwa. Szkoda, że Polacy nie wierzą, że mają w kraju świetne perspektywy. I że tutaj też można dobrze żyć.

Reklama

Ewa Przybora naj@naj.pl

Reklama
Reklama
Reklama