Dlaczego my, kobiety, tak obsesyjnie analizujemy naszych partnerów? Rozmawiamy o nich godzinami z przyjaciółkami, chodzimy na terapię, w desperacji piszemy do Prokopa, buszujemy w księgarniach w poszukiwaniu książek typu „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy”, podczas gdy faceci podchodzą do związków raczej bezrefleksyjnie, a jeśli kupują jakieś książki psychologiczne, to tylko z działu psychologia biznesu. Bo my, kobiety, ciągle mamy w życiu jakoś gorzej. Równouprawnienie? Nie wydaje mi się! Gorzej zarabiamy, chociaż zwykle mamy dwa etaty: eden w pracy, drugi w domu. Mamy być zawsze piękne i najlepiej wiecznie młode. Musimy się malować, depilować, farbować włosy, podążać za modą. Chyba że pracujemy na „męskich” stanowiskach: w korporacjach, w bankach, w polityce. Wtedy rezygnujemy z naszej kobiecości, by upodobnić się do facetów i zyskać wiarygodność.

Rozmawiałam niedawno z Jessicą Albą, piękną i utalentowaną aktorką, która gra zwykle jednowymiarowe role ładnych dziewczyn. Została zaszufladkowana. Przecież piękna dziewczyna nie może być jednocześnie zdolna. Dla aktora dobry wygląd to plus, dla aktorki minus. Piękne aktorki pełnią w filmach funkcje dekoracyjne. Ciekawe role są dla facetów. Brzydka może być mądra, ale na pewno głupsza od faceta. Jest gorszym kierowcą, szefem, nawet gorzej gotuje od przeciętnego mężczyzny. Jest neurotyczna, wredna nie panuje nad emocjami. Do szału doprowadza mnie, kiedy podczas kłótni mój chłopak pyta: „kiedy będziesz miała okres?”. Bo przecież czepiam się bez sensu, nie mam racji, a wszystkiemu winien jest ten syndrom napięcia przedmiesiączkowego.

Dyskutuję ze sobą, skąd to się bierze? Czy my same nie bierzemy na siebie zbyt wiele? Czy nie staramy się sprostać okropnie trudnym wymaganiom, które... same sobie narzucamy? J. Lo zafundowała sobie depresję poporodową niejako na własne życzenie. Z powodu ambicji bycia idealną matką nie zatrudniła niani do bliźniaków, choć stać ją było na tabun opiekunek. Nienawidziła dodatkowych kilogramów, bo świat oczekiwał, że trzy miesiące po jej porodzie znów zobaczy na scenie divę. A my chcemy jak Victoria Beckham, gdy tylko dziecko ma kilka tygodni, wskoczyć w rozmiar zero i zachwycić środowisko kolekcją mody.

Ale nie dajmy się zwariować w tych porównaniach. Spodobało mi się, gdy powiedziała, że nie przejmuje się tym, co myślą o niej inni. A złość przerabia w energię do działania. Zamierzam z tego bezczelnie korzystać. Nie potrafię się kierować jakąś ideologią. W równouprawnieniu i partnerskim związku węszę pułapkę, pt.: „udowodnię, że jestem” w stanie o wszystko zadbać sama: zawalczę o wyższą pensję, kreatywnie rozwinę karierę i zostanę zadbaną mamą zdolnego dziecka. Opcja powrotu do tradycyjnego podziału ról też mnie nie kusi. Boję się utraty niezależności i braku przestrzeni na realizację pasji. Wybieram „taniec między smutkiem a śmiechem”, jak powiedziała turecka pisarka Elif Șafak.