Modelka idzie ulicą, ma na sobie dżinsy i T-shirt, zero makijażu i prosta fryzurka. Wygląda jak zwykła dziewczyna. Żebym wyglądała tak naturalnie na zdjęciu, potrzeba jakichś dwóch godzin na ułożenie włosów, zrobienie makijażu, do tego dochodzi dobre oświetlenie, stylizacja i oczywiście Photoshop. Mija ich w sumie z sześć, zanim mam dobre zdjęcie – opowiada szczerze o swojej pracy Coco Rocha. – Kiedy wracam do domu, jestem sobą, bez kosmetyków na twarzy, z pryszczami, w workowatych spodniach. Bo takie jest życie, reszta to fantazja. Wszyscy musimy pamiętać, że zdjęcie to tylko zapis jednej chwili, moment uchwycony przez fotografa. I nie można porównywać się do tych zdjęć. Bo one są dwuwymiarowe. A piękno jest trójwymiarowe. Twoja pewność siebie, osobowość, to, jak się zachowujesz, składają się na to, co sprawia, że jesteś piękna. Możesz zapomnieć o wszystkim stereotypach, jakie przyjdą ci do głowy, kiedy słyszysz słowo „modelka”. Bo Coco Rocha wymyka się im wszystkim.

25-letnia Kanadyjka ma swoją kolumnę w, nie bagatela, „New York Timesie”, a pod filmikami, które wrzuca na YouTube, mogłaby śmiało podpisać się absolwentka studia Lee Strasberga czy innej prestiżowej szkoły aktorskiej. A do tego Coco jest całym sercem zaangażowana w batalię przeciwko promowaniu anoreksji wśród modelek, stworzyła kolekcję biżuterii dla organizacji charytatywnej Senhoa finansującej edukację kobiet w Kambodży i nakręciła dokument o Haiti. Coco ma swoje zdanie, wie, czego chce, i jest jak tornado.

Skok na wybieg

Miała 15 lat kiedy podczas konkursu tańca irlandzkiego odkrył ją Charles Stuart, łowca talentów. – Byłam wtedy zwykłą dziewczyną z Vancouver w Kanadzie, która do szkoły wkłada dżinsy i za duże swetry. Kiedy zapytał, czy myślałam już o tym, by zostać modelką, wybuchłam śmiechem. Przez rok mu odmawiałam, wydawał mi się podejrzany – śmieje się. Ale Stuart nie rezygnował. – W końcu zgodziłam się na wyjazd na dwa miesiące do Azji – przyznaje Coco – Byłam ciekawa, jak wygląda świat modelingu. Czekało mnie zderzenie z trudną rzeczywistością. Jedzenie, tak inne od tego, które znałam, było ciężkie do strawienia, a klienci hiperwymagający. Robiłam po kilka serii zdjęć każdego dnia, wyglądało to tak: dziesiątki póz, co 30 sekund inna, do tego z 80 przymiarek. Jeśli z początku nie radziłam sobie zbyt dobrze, pod koniec pobytu działałam już jak maszyna.

Niedługo później Coco podpisała kontrakt z nowojorską agencją Supreme. Miała 19 lat, kiedy znalazła się na okładce włoskiego „Vogue’a” (sfotografowana przez samego Stevena Meisela), zaraz potem otwierała pokaz u Jean Paula Gaultier. Paryż, snobistyczna ulica Saint-Martin, milkną szepty zebranej w atelier projektanta śmietanki ze świata wielkiej mody. Oczekiwali ekscentrycznych stylizacji, a tymczasem największym zaskoczeniem była ona. Bosonoga Coco, która wychodzi na wybieg i zaczyna tańczyć jak szalona w rytm irlandzkiej muzyki. Skacze, wywijając długimi nogami. Znika za kotarą, przebiera się i... znowu skacze. Misternie upięty kok nie wytrzymuje tej dzikiej ekspresji, ale modelka zbiera brawa. To był występ, który nie przeszedł niezauważony. Cztery lata później Coco znalazła się na 15. miejscu w rankingu najlepiej zarabiających modelek na świecie, a brytyjska edycja „ELLE” ogłosiła ją modelką roku.

Supermodelka to nie ja

Mówią o niej „królowa pozowania”, bo ma niezwykle plastyczną twarz, a to, w jaki sposób potrafi pracować z ciałem, jest aż niewiarygodne. Każda inna nie wytrzymałaby sekundy w pozie, jaka dla niej jest niczym siedzenie na pluszowej kanapie. „Coco jest super, jest supermodelką” – mówią o niej fotografowie. – Nie mogłabym sama nazywać się supermodelką – spierała się z dziennikarką. – Supermodelki istniały w erze, kiedy na topie była Naomi i reszta dziewczyn. To one rządziły wtedy całym modowym biznesem. A dziś czasem wystarczy zrobić jedną okładkę, ale jeśli towarzyszy jej wystarczająco dużo szumu, to już niektórzy uważają cię za supermodelkę.

Zobacz także:

Tego nadmuchanego szumu wokół siebie Coco nie potrzebuje. Ma jasno postawione granice. Nie zobaczysz jej na imprezie z szampanem buzującym w głowie i kolejnym kieliszkiem w dłoni ani półnagiej, jak to bywa na mocno grających seksapilem pokazach Victoria’s Secret.– Na początku mojej kariery były takie momenty i zdjęcia, pod którymi dziś bym się nie podpisała, opowiadała w wywiadzie. – Ale nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, że śmiało mogłam powiedzieć „nie”. Teraz to wiem. Wychowałam się jako świadek Jehowy i to się nie zmieniło, wciąż wierzę we wszystko, co mówi Biblia. I przede wszystkim jestem chrześcijanką, a dopiero potem modelką.

Na jej stronie (cocorocha.com) i blogu (oh-so-coco. tumblr.com) można znaleźć ponad 10 tysięcy zdjęć i prześledzić jej dziewięcioletnią karierę. Nie ma tam nic kontrowersyjnego. Coco jest uzależniona od portali społecznościowych. Na Facebooku ma 425 tysięcy fanów, na Google+ 1,8 miliona, na Twitterze pół miliona, a na Instagramie jej zdjęcia komentuje prawie 300 tysięcy. I co wśród gwiazd rzadkie, nie zatrudnia agencji PR do ich obsługi. Jedyną osobą, która ją wspiera, jest mąż James Conran. – Pomaga mi ogromnie, bez jego wsparcia musiałabym pozamykać niektóre konta, bo dzień ma tylko 24 godziny – opowiadała. – Nie mogę zrozumieć faktu, że marki i celebryci korzystają z pośredników przy tworzeniu własnych profili na portalach, przecież ci ludzie ich tak naprawdę nie znają! Mam genialną ekipę, która dba o mój wizerunek w mediach, ale nikt poza mną i moim mężem nie dotyka żadnego z dziesięciu profili na portalach społecznościowych. Dzięki temu, że sama je prowadzę, mam stuprocentową pewność, że cokolwiek tam przeczytacie, to będzie szczere i będzie odzwierciedlać prawdę o mnie.

Coco bez cenzury

Coco zupełnie nie pasuje do zdania „bądź piękna, ale się nie odzywaj”. – Kiedy zaczynałam w modelingu, często słyszałam: „Będziesz musiała porzucić swoje przekonania, żeby zrobić karierę”. A ja wciąż mam swoje zdanie i nie boję się go wypowiadać. Kiedy w 2008 roku jako pierwsza spośród top modelek opublikowała bloga i opisała swoje doświadczenia w modelingu i mechanizmy działające w świecie mody, wywołała niezbyt przychylne reakcje środowiska (które nie lubi, gdy się o nim mówi). Za to ludzie spoza branży byli zachwyceni. Pokazali, że chcą nie tylko oglądać jej nowe zdjęcia, ale też czytać, co napisała. Kiedy Anna Wintour poprosiła ją o wypowiedź na temat zdrowia modelek przed Council of Fashion Designers of America, Coco nie miała nic przeciwko. – Wiele osób radziło mi, żebym pod żadnym pozorem tego nie robiła, bo to zawodowe samobójstwo – opowiada. – Ale nie stchórzyłam, powiedziałam, co myślę, i poczułam w sobie nową siłę do działania. I nagle Coco została mianowana przez media adwokatem modelek w walce o ich godność i prawa. Dzisiaj jest członkiem Stowarzyszenia Modelek, swego rodzaju związku zawodowego, który ma się uważnie przyglądać przypadkom molestowania psychicznego i fizycznego, brać pod lupę anoreksję.

Bez wątpienia Coco, która na początku kariery sama była zmuszana do schudnięcia, jest świetnym rzecznikiem. Udało jej się coś jeszcze. Przy całym swoim zaangażowaniu jest też w środowisku modowym lubiana. Przyjaźni się z Zakiem Posenem (to on zaprojektował jej suknię ślubną), Karlem Lagerfeldem, modelkami: Doutzen Kroes, Caroline Trentini i Hilary Rhoda. Ma niezwykłą relację z Jean Paulem Gaultier. – Jego talent jest niepodważalny, ale ja zobaczyłam w nim przede wszystkim mężczyznę o wielkim wdzięku, który pewnego dnia zatrzymał mnie dłużej na przymiarkach u siebie w domu tylko po to, abym mogła zobaczyć zachód słońca z jego tarasu – opowiada. Gaultier też coś zobaczył w Coco. Bo ona jest naprawdę niezwykła – szczera, ma wielkie serce i tę iskrę, od której da się zapalić świat.