Wolna jak nigdy
Kilka miesięcy temu była córką eksprezydenckiej pary, Olą, która czasami pojawiała się u boku rodziców. I tylko tyle. Dziś każdy krok ALEKSANDRY KWAŚNIEWSKIEJ śledzą paparazzi. Stanęła w świetle fleszów i wcale nie zamierza wracać w bezpieczny cień. Telewizyjny show stał się dla niej czymś więcej niż lekcją tańca. Sposobem na życie i drogą do samej siebie. Co wygrała w "Tańcu z gwiazdami"?

- Gala
Żyła w cieniu znanych rodziców i nie pragnęła wcale z niego wychodzić. Prezydencka córka studiowała spokojnie psychologię, by dokładnie w dniu obrony pracy magisterskiej przestawić swoje ustabilizowane życie na zakręcony tor. Ola Kwaśniewska przyjęła propozycję wzięcia udziału w "Tańcu z gwiazdami" wbrew obawom bliskich. Pokonując paraliżujący strach, tańczyła przed wielomilionową publicznością, z tygodnia na tydzień zyskując wiernych fanów. I przekonanie, że to, co robi, to więcej niż zabawa. - Nawet jeśli show-biznes za chwilę mnie wypluje, bo często tak się dzieje, i tak mam poczucie, że to moja droga - wyznaje Ola. Wyszła z cienia, raz na zawsze uwolniła się od bycia córką swojego taty. Pewnym głosem mówi: - Mam cudowne poczucie, że już nie muszę nikomu niczego udowadniać. Czuję się wolna wewnętrznie. Dostałam tak dużo od ludzi. Zaakceptowali mnie, Olę K.
GALA: Czuję, że moment, w którym rozmawiamy, jest przełomowy i ważny w twoim życiu. Mam rację?ALEKSANDRA KWAŚNIEWSKA: Zrozumiałam właśnie, że show-biznes jest jak narkotyk. Czasem przerażają mnie mechanizmy rządzące tym światem, ale zdążyłam się już chyba uzależnić. Kontakt z ludźmi, tak intensywny, ma dla mnie coś niezwykle magnetyzującego, nakręcającego. Ze zdziwieniem odkryłam, że nie krępuje mnie kamera. Bardzo szybko o niej zapomniałam. Nie mam poczucia, że zmieniam się, kiedy włączają się światła.
GALA: Program się skończył, ale show wciąż trwa. Ułożone życie bez oporów zamieniłaś na życie w trasie?A.K.: Nawet lubię tę nieustającą podróż. Co drugi dzień w innym mieście. Wciąż coś się dzieje. Z jednej strony jestem zmęczona. Nie ma mnie w domu. Bardzo mało śpię. Nie dojadam. Ale bawię się tańcem. Tu już żadna z par nie może odpaść. Opuścił mnie nieodłączny podczas programu stres. Wciąż myślałam o tym, że jeśli nawet ktoś nie zauważył mojego potknięcia przez półtorej minuty występu, to i tak obejrzy go sto razy w powtórkach. Tu nie ma powtórek. Są za to ludzie, którzy swoim dopingiem dają nam niesamowitego kopa. Czuję, jak podczas tańca niesie mnie adrenalina. To uczucie warte miliona dolarów.
GALA: Rodzice martwią się o twoje nowe życie?A.K.: Moją mamę zawsze najbardziej interesuje, czy nie jestem głodna i czy nie marznę. To już chyba nigdy się nie zmieni (śmiech). Gdziekolwiek bym była. Nawet jeśli spędzałabym czas na upalnej Sycylii i jadła tam w najlepszej restauracji, usłyszę od mamy te dwa odwieczne pytania. Rozmawiamy codziennie. Upewniam ją, że wszystko jest w porządku. Jestem szczęśliwa, najedzona i nie marznę (śmiech).
GALA: Rodzice mieli obiekcje, zanim zdecydowałaś się wystąpić w "Tańcu z gwiazdami". Czy pomysł wzięcia udziału w trasie też komentowali?A.K.: Oczywiście. Mama uważała, że powinnam pójść za ciosem. Tata jak zwykle powiedział: "Ale daj spokój" (śmiech). Przez tyle lat żyłam w cieniu rodziców. Kiedy policzyłam ilość moich publicznych ujawnień, wyszło jedno na pięć lat. Nadrabiam zaległości.
GALA: Jesteś silną kobietą? Zaryzykowałaś przygodę z telewizją wbrew opinii bliskich.A.K.: Kiedyś przeczytałam, że to cecha kobiety Wodnika. Chętnie wysłucha wszystkich rad, ale swoje wie i swoje zrobi. Taka jestem. Wolę w życiu słyszeć od bliskich: "Nie rób tego, pomyśl o tym dwa razy", niż mieć bezkrytyczny aplauz dla swoich pomysłów. Lubię szczere rozmowy z rodzicami. I nawet jeśli słyszę argumenty przeciw, a jestem do czegoś przekonana, potrafię je obalić. I w ten sposób coraz mocniej utwierdzam się w swoim przekonaniu. Mam w sobie siłę, ale czasem zdarza się jej gdzieś zapodziać. Bywam okropnie niezdecydowana i przejęta ponad ludzką miarę. Nazywam to syndromem okruszkowatości. W takich chwilach przerasta mnie podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Całe szczęście nie zdarzają się często. Spacer z psami albo telefon do przyjaciółki sprawiają, że łapię nowy oddech.
GALA: Po trzech latach rozstałaś się z chłopakiem. Michał już nie jest dla ciebie podporą? A.K.: Nie wiem, skąd wyciekła ta informacja. Wolałabym omijać ten temat. Nie mówiłam o Michale, kiedy byliśmy razem, więc tym bardziej nie widzę powodu, by komentować to dziś.
GALA: Masz kompleksy? W programie Szymona Majewskiego prosiłaś, by powiedział, że nie jesteś gruba. Skąd pięknej dziewczynie przyszedł taki pomysł do głowy?A.K.: Kamera zwykle dodaje parę kilo. Ze zgrozą stwierdzam, że przy moim typie urody na ekranie wyglądam o jakieś 20 kilogramów grubsza. Czasem sama siebie nie poznaję. Przywykłam do tego, że kiedy spotykam się z ludźmi, którzy znają mnie tylko z ekranu, łapię ich zdziwione spojrzenia: "To pani tak wygląda?". Czy ten program mnie dowartościował? Chyba tak, ale to była trudna droga. Nie byłam przyzwyczajona do krytyki. A przez cztery miesiące ktoś niemal każdego dnia krytykował każdy mój ruch, gest. Miałam wrażenie, że wszystko robię źle. Na treningach Rafał pokazywał mi kroki. Próbowałam je powtarzać, ale nie bardzo to wychodziło. Słyszałam: źle, źle, źle... Zwykle dopiero w dniu programu było jakoś. Dziś mogę tylko powiedzieć: dziękuję. Gdybym wciąż nie czuła stresu, nie udałoby mi się tak dobrze przygotować. I w sumie uwierzyłam w siebie. Chyba nie mam kompleksów.
GALA: Uwierzyłaś w siebie. Ale czy liczyłaś na wygraną?A.K.: Wcale nie chciałam wygrać, ale nie chciałam też odstawać od reszty. Udało się. Naprawdę bardzo się cieszę, że nie zdobyłam Kryształowej Kuli. Tak jest dla mnie lepiej. Mówię to bez kokieterii. Tylko by mi się za to dostało, a tak jestem usatysfakcjonowana. Kiedy dziś patrzę na swoje występy, widzę wiele błędów. Ale nie potrafię ocenić, kto był najgorszy, a kto najlepszy. Zaprzyjaźniliśmy się. Nie życzyliśmy sobie nawzajem źle. Było mi potwornie przykro, kiedy odpadała Asia Koroniewska. Popłakałam się, kiedy żegnała się z programem Asia Jabłczyńska i Renata Dancewicz. Renata zebrała takie baty. To okrutne. Chyba najbardziej ryczałam z jej powodu. Jest fantastyczną osobą, z którą uwielbiałam wychodzić na przerwy podczas treningu. Nie mam rywalizacji we krwi. Nie musiałam być najlepsza. A taniec nie jest wymierną sztuką.
GALA: "Wychowano mnie na grzeczną dziewczynę" - mówisz. Ćwicząc kroki z Rafałem Maserakiem, powiedziałaś do kamery: "Przepraszam, mamo i tato". Przestałaś być grzeczna?A.K.: To dziwne, ale mam wrażenie, że wstydziłam się bardziej niż moi rodzice. Dawno temu narzuciłam sobie cenzurę. Mając kilkanaście lat, ustaliłam listę rzeczy, których nie wypada córce prezydenta. To była wypadkowa wychowania i mojego charakteru. Zawsze chciałam spełniać oczekiwania innych. Na każdym kroku starałam się uważać na to, co robię, żeby nie wykorzystano tego przeciwko moim rodzicom. Wyznaczyłam sobie ramy. Przy nagrywaniu programu strasznie się stresowałam, że będę rodziców zawstydzać strojem, zachowaniem, gestami. Byłam w ciężkim szoku, słysząc: "Masz za skromne te sukienki. Powinny być bardziej seksowne. Masz najbardziej zabudowane kiecki ze wszystkich dziewczyn. Masz przecież co pokazać". Kibicowali mi mama, tata, dziadek, ciocie. Wierzę w inteligencję bliskich. Kiedy wszyscy oglądali zbliżenia moich majtek na pierwszej stronie tabloidu, było oczywiste, że nie chodziłam po ulicy w bieliźnie jak Paris Hilton, tylko robiłam salto w tańcu. Ale przyznaję, wstydziłam się okropnie. Ćwicząc przed lustrem, patrzyłam na siebie i czułam się jak ostatnia łamaga. "To ma być sexy? Ta niezdara?" - myślałam. W końcu zaakceptowałam siebie, własne ciało. Mam więcej luzu.
GALA: I połknęłaś bakcyla. Porzucisz psychologię dla tańca?A.K.: Chwilowo porzuciłam. W trasie zarabiam pierwsze prawdziwe pieniądze. Wcześniej miałam różne zajęcia z doskoku. Prowadziłam warsztaty psychologiczne dla dzieci w szkole podstawowej. Kursy salsy. Ale to wszystko było tymczasowe.
GALA: A teraz jest na poważnie?A.K.: Zdecydowanie. Jeszcze na studiach, na piątym roku, wzięłam urlop dziekański. Wtedy bardzo potrzebowałam oddechu. Chciałam wyrwać się spod skrzydeł rodziców. Wyjechałam do Florencji uczyć się fotografii. Rozważałam studia doktoranckie za granicą. Ale nie miałam stuprocentowej pewności, czy chcę poświęcać się psychologii. Chciałam złapać dystans, robiąc coś zupełnie innego. Sprawdzić, czy zatęsknię za psychologią. Średnio zatęskniłam. A teraz wzięłam się za taniec. Czuję się dziś pewniejsza niż wtedy, gdy broniłam pracy magisterskiej. Mam poczucie, że kroczę po jakiejś ścieżce, która ma swój początek i koniec. I nawet jeśli show-biznes za chwilę mnie wypluje, bo często tak się dzieje, i tak mam poczucie, że to jest moja droga. Byłam strasznie rozedrgana. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Miałam poczucie, że już za długo siedzę w książkach. Propozycja wzięcia udziału w programie trafiła się w idealnym momencie mojego życia. Dokładnie tego dnia, kiedy broniłam pracy magisterskiej, miałam dać ostateczną odpowiedź, czy zatańczę. I była to również rocznica mojego wyjazdu do Florencji. Magiczna data?
GALA: Stanęłaś mocno na własnych nogach?A.K.: Tak, dziś stanęłam na własnych nogach. I nareszcie już nikt nie zaczyna rozmowy ze mną pytaniem: "Jak to jest być córką prezydenta?". Miałam tysiące wątpliwości. Jestem dzieckiem polityka, polityków się raczej nie lubi. Nie lubi się przez to ich rodzin, psów, kotów... Trafiłam do grona popularnych osób tylko dlatego, że mam odpowiednie nazwisko. To może irytować. Dwa razy weszłam na fora internetowe i wiem, że już nie będę tam zaglądać, bo zalała mnie fala żółci. Mimo że pierwszy miesiąc prób wspominam jak koszmar, dziś myślę, że to było prawdziwe zrządzenie losu.
GALA: Było tak ciężko, że chciałaś się wycofać?A.K.: Wycofać? Ani myślałam. Wtedy wygrałby ten sfrustrowany człowiek, który pisze na forum internetowym opinie o nieznanej sobie Oli Kwaśniewskiej. Trzeba się przyzwyczaić. Kiedy wychodzi się przed szereg, zbiera się baty. Ja to wiem. Trzeba umieć to przełknąć. Przeżyć. Wcześnie zaczęłam (śmiech), bo mając 14 lat i mieszkając w Pałacu Prezydenckim, dostałam od życia szkołę. Trzeba być sobą. Staram się.
GALA: Co wygrałaś w "Tańcu z gwiazdami"?A.K.: Paradoks. Byłam w tym programie wyłącznie ze względu na prezydenturę taty, ale mam wrażenie, że raz na zawsze uwolniłam się od bycia "córką". To być może nie stałoby się nigdy. To mógł zrobić tylko show-biznes. Mam cudowne poczucie, że już nie muszę nikomu niczego udowadniać. Czuję się wolna wewnętrznie. Dostałam tak dużo od ludzi. Zaakceptowali mnie, Olę K.
GALA: Rzadziej zmagasz się z przeszłością prezydenckiego dziecka. Co dziś jest dla ciebie najtrudniejsze?A. K.: Bycie na świeczniku. Teoretycznie to znałam, ale prawdę mówiąc, zupełnie nie byłam rozpoznawalna. Mogłam pójść, z kim chciałam i dokąd chciałam. To się zmieniło. Dziś rozdaję autografy, pozuję do zdjęć. To miłe, choć czasem krępujące. Nie zawsze wyglądam świetnie. Zaczynam się zastanawiać, czy mogę pokazywać się bez makijażu? Dociera do mnie, co znaczy ciężar popularności. Podczas kręcenia programu finałowego ktoś zabrał sukienkę, którą zdjęłam w trakcie free stylu. Ciekawe, co będzie z nią robił? (śmiech) Trochę to dziwne. To była wielka kiecka z tafty. Musiałam uszyć nową. Zawsze stresowała mnie myśl, że mogę zgubić telefon, ale teraz mam prawie obsesję, że go zgubię. Jestem przerażona, oczami wyobraźni widząc kogoś, kto będzie spisywał wszystkie ściśle strzeżone numery. Czytał moje SMS-y. Trzeba też przyzwyczaić się do tego, że jest się drobiazgowo prześwietlanym. Dyskusje wywołuje każde wypowiedziane słowo. Ocenie podlega każdy centymetr kwadratowy ciała. A czasem wydaje mi się, że ludzie nie postrzegają mnie jak istoty z krwi i kości, a raczej byt wirtualny.
GALA: Co zabolało najbardziej?A.K.: Czytałam, że tatuś zafundował mi przed programem odsysanie tłuszczu, takim jestem grubasem (śmiech). Najbardziej złościło mnie, kiedy czytałam, że tata wcisnął mnie do programu, podczas gdy on był temu najbardziej przeciwny. Na szczęście nie wygrałam. Na pewno usłyszałabym, że to dzięki tacie. Nie można dać sobie odebrać radości z sukcesu.
GALA: W trudnych chwilach ratuje cię poczucie humoru? A.K.: Zawsze lubiłam bawić się słowami. Zgadzam się, że humor, dystans do siebie pomaga w życiu. To jedyna słuszna droga. Na sytuacje stresowe reaguję śmiechem. Na zaczepki - żartem. To od razu przenosi rozmowę na zupełnie inny poziom. Już nie da się jej potraktować poważnie. Nasz taneczny show też rozpoczynam z przymrużeniem oka. Podśmiewamy się z mojego bycia "córką". Mam do siebie dystans. Fakty trzeba zaakceptować, a jak trzeba, to je wyśmiać i żyć dalej.
GALA: Wciąż jesteś jednak córką. Czy Aleksandra Kwaśniewska zmieni kiedyś nazwisko? Takie nazwisko.A.K.: Nie wiem. Zupełnie się nad tym nie zastanawiam. Zobaczymy, jakie to będzie nazwisko (śmiech).
GALA: Marzysz o show-biznesie. Zobaczymy cię w programie telewizyjnym?A.K.: To takie tam marzonko... Nie wiem jeszcze, jak potoczy się życie.