Reklama

Okazją do naszego spotkania była premiera jego książki „Podwójnie urodzony”. Witold Pyrkosz zabiera nas w niej na fascynującą wyprawę przez swoje życie – prywatne i zawodowe.

Reklama
Skąd pomysł na napisanie wspomnień?

Witold Pyrkosz: Chciałem, by zostało po mnie coś więcej niż taśmy z filmami, by także moje wnuki mogły z tego mojego życia czerpać jakieś zyski.

Lucjan, pana bohater z „M jak Miłość”, mawia, że wszystko jest dobrze. Podpisuje się pan?

Witold Pyrkosz: Tak! Czasem się złoszczę, na przykład na korki, ale życie widzę raczej na różowo. Ciągle pracuję, nie mam więc czasu zastanawiać się nad tym, że ono upływa i jestem blisko mety. Wszystkie lata przeleciały mi tak szybko, że ich nie czuję. Chyba że w kościach, ale to normalne.

Jak pan sobie radzi z najnowszymi zdobyczami techniki?

Witold Pyrkosz: Doskonale, bo prawie ich nie używam. Komórkę mam, by ją odbierać lub odczytać SMS. Internet jest dla mnie czarną magią, w której nie staram się zanurzyć, bo to dla mnie nie do pokonania. Zresztą, do czego mi on.

A co jest w tym życiu potrzebne?

Witold Pyrkosz: Szczęście. Jak się go nie ma, to nic się nie zwojuje. Mnie towarzyszy ono od początku kariery. Dla przykładu, gdybym w stanie wojennym nie usiadł w telewizyjnym bufecie, nie zagrałbym Balcerka w „Alternatywach 4”. Ale usiadłem, w miejscu widocznym z korytarza, przypadkowo dostrzegł mnie przechodzący tam kierownik produkcji.

Jakie ma pan wady?

Witold Pyrkosz: Musiałby pan żonę zapytać. Na pewno bywam nerwowy, choć szybko się uspokajam.

Choleryk?

Witold Pyrkosz: Ale umiarkowany. Poza tym... nie palę, pomimo że paliłem przez pięćdziesiąt lat. Aż w końcu usłyszałem: „Pyrkosz, jeśli nie przestaniesz palić, to przestaniesz mówić”. Co było robić...

Do kieliszka też pan nie zagląda?

Witold Pyrkosz: Może co jakiś czas sięgnę po lampkę wina, która sporadycznie przeradza się w pięć. Nigdy nie miałem mocnej głowy, wystarczyły dwie i pół setki, bym był załatwiony. W latach 80. każde przedstawienie w teatrze kończyło się tak, że ktoś przynosił flaszeczkę, inny wyciągał kanapeczki i siedziało się, niekiedy do rana. Wszystko wokół było takie szare i ponure, że bez alkoholu nie szło tego wytrzymać.

Co na to żona?

Witold Pyrkosz: Krystyna jest czujną osobą, więc nie mogłem sobie pozwalać na większe wybryki.

W chwili waszego poznania miała siedemnaście lat, a pan trzydzieści sześć...

Witold Pyrkosz: Wiek nie ma znaczenia. Gdyby miał, nie bylibyśmy już 45 lat po ślubie. Szczęście, że nie jest aktorką, bo małżeństwa między aktorami udają się raz na milion. Oczywiście nie obeszło się bez kilku perturbacji, ale to chyba normalne. Krystyna ma pomysł na życie. Bardzo też kocha zwierzęta. Czasem jej mówię, że gdyby tak dbała o mnie jak o naszego kota, byłbym przeszczęśliwy.

Żałuje pan czegoś?

Witold Pyrkosz: Gdybym mógł wszystko przeżyć raz jeszcze, mając dzisiejszą mądrość i doświadczenie, pewnie niektóre sprawy inaczej by się potoczyły. Mam jednak cudowną rodzinę, wspaniały dom i wymarzony zawód, a w życiu nigdy się nie nudziłem. Niczego nie żałuję.

Reklama

Sylwetka gwiazdy: Witold Pyrkosz

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...
Loading...