Reklama

Pytany, czy czuje natchnienie, kiedy robi zdjęcia, odpowiada: "Zawsze wiem, kiedy zrobiłem dobre zdjęcie. Wtedy odkładam aparat i tego dnia już nie fotografuję. Zdjęcie, które dostało pierwszą nagrodę na World Press Photo 2003, jest ostatnim, które wykonałem w Shaolin. Ostatniego dnia, w ostatniej godzinie mojego pobytu". Gala: Co pan czuje przed wernisażem: lęk, radosne podniecenie? Tomasz Gudzowaty: Czuję odpowiedzialność za to, co robię. I jestem wdzięczny tym, którzy decydują się tę wystawę zobaczyć, nie chciałbym zawieść ich zaufania. Wolę jednak żeglować w poszukiwaniu wyzwań, przed którymi stoją fotografowie. Wolę podglądać świat. Bycie w centrum uwagi to nie mój żywioł. Gala: Miewa pan uczucie, że ludzie czasem przychodzą po to, żeby zobaczyć syna Aleksandra Gudzowatego? T.G.: Aż trudno uwierzyć, że ktoś mógłby przyjść na wystawę tylko po to. Na wystawy chodzi się z zainteresowania fotografią - nie fotografem. Gala: Jeśli Stella McCartney pokazuje swoją kolekcję mody, widzowie chcą też zobaczyć córkę Paula. T.G.: Znaczy, że ludzie traktują ją jak gadżet z kolekcji McCartneya. Ale to idol, który ma miliony fanów. Nie słyszałem o fotografiku, który miałby swój fanklub. Gala: Fotografia to pana sposób na spełnianie swoich marzeń? T.G.: To marzenie, które ciągle się spełnia. Gala: Jak wyjazd do Shaolin? A swoją drogą nie uwierzę, że mnich, którego pan sfotografował, szedł po murze poziomo do drogi. T. Gg.: Shaolin to na poły mityczna kraina Dalekiego Wschodu, gdzie potęga umysłu pozwala zadrwić z praw fizyki. Za to najbardziej cenię mnichów: za umysł, nie za umiejętności. Gala: Jak długo idzie się po murze? T.G.: 2-3 sekundy i nie dalej niż 3-4 metry. Gala: Myślałam, że to pan 2-3 sekundy zwisał z muru, a on szedł drogą? T.g.: Sfotografowałem autentyczne wydarzenie. Mnich idzie po murze z niesamowitą prędkością. Dzięki chwili zatrzymanej w kadrze na zdjęciu wydaje się, jakby stał. Gala: Ma pan w sobie coś z mnicha? T.Gg.: Może... Cierpliwość. Gala: Jest takie motto, które pan dobrze zna: "człowiek jest potężny, jeżeli umie pokonać samego siebie". T.G.: To dobre motto. Ale ja nie tyle walczę, ile przezwyciężam. Mam pozytywny mechanizm, który mnie napędza. Wyznaczam sobie cele i staram się je realizować. Walczę jedynie z płynącym czasem. Kiedy przewracam kolejną kartkę z kalendarza, mam silne przekonanie, że czas ze mną wygrywa. Gala: Dlaczego mnisi tak się ćwiczą w swoich umiejętnościach, niemal poświęcają temu życie? T.G.: To nie jest poświęcanie życia, to jest sens ich życia. Gala: Panu się to podoba? Taka izolacja, walka ze sobą? T.G.: Izolacja? Walka ze sobą? To raczej ich największe bogactwo. Próba zrozumienia samego siebie, rozwijania umysłu, zapanowania nad własnym ciałem. Gala: Może pan ma inne podejście do bogactwa, bo jest pan piątym fotografem na świecie pod względem wysokości honorariów. To też pana filozofia życia? T.G.: Nie, dla mnie sens życia polega na generowaniu rozwoju. Gala: Finansowego też? T.G.: Finanse znajdują się na innej płaszczyźnie. Każdy, kto dużo pracuje, ma szansę osiągnąć sukces finansowy, jeśli mu na tym zależy. Ja robię zdjęcia, nie zajmuję się finansami. Gala: Pana ojciec też zawsze twierdził, że "nie liczy podatków i nie wie, ile zarabia, bo tym się zajmuje księgowy". T.G.: Możliwe, że obaj wolimy używać nie tej części mózgu, która jest odpowiedzialna za liczenie cyfr. Dla mnie ważniejsze są potrzeby duchowe. Gala: Pana ojciec również dba o potrzeby ducha. Jest koneserem sztuki. Ale czy panu to się podoba, że on jest aż tak bogaty? T.G.: Ciężko mieć pretensje do kompozytora za to, że komponuje. Gala: Ale pana ojciec nie ma mennicy. T.G.: Łatwiej pogodzić się z sukcesem sportowca, kompozytora, malarza, nawet lekarza. Wydaje się bardziej wymierny. Trudniej zaakceptować sukces kogoś, kto się zajmuje biznesem. Gala: Bo te pieniądze tak "niewidocznie" rosną. T.G.: Ale są rezultatem pracy. Gala: Oczywiście, dlatego mówię z pewną ironią. A pan jest już milionerem? T.g.: Mam prawie dwa miliony zdjęć w swoim archiwum. Gala: To dużo, a proszę powiedzieć, co najbardziej lubi pan w ojcu. T.G.: Cenię go za wyobraźnię. Zaczynam myśleć, że wolałaby pani porozmawiać z nim niż ze mną. Gala: Rozmawiałam, ale widać za krótko. T.G.: Cenię wszystkich, którzy dochodzą do sukcesów własną pracą. Mają ambicje i ciągle czymś zaskakują. Walczą do końca, mają swój kodeks wartości i nie uginają się pod wpływem otoczenia. Ojciec jest świetnym obserwatorem. Dostrzega innego człowieka, naprawdę wiele rzeczy go interesuje, ma duszę osoby spoza biznesu. Gala: Ojciec zawsze w pana wierzył. Jest pan prawnikiem, może sobie wymarzył pana w fotelu z cygarem? T.G.: Wątpliwe, biorąc pod uwagę, że 20 lat temu rzucił palenie. Ojciec wyznaje zasadę, że sukces gwarantuje ciężka praca i zbieranie doświadczeń. Ja też w to wierzę. Gala: Ojciec pana wzrusza? T.G.: Tak, ja często się wzruszam. Gala: Jest pan bardziej podobny do mamy czy do taty? T.G.: A jak pani uważa? Chyba do mamy. Gala: A kto pana "wyposażył" w zapał i upór, żeby realizować trudne zadania? T.G.: To jakaś genetyczna mieszanka, ale wcale nie jestem zbyt pewny siebie. Gala: Nie? Nawet po nagrodach na World Press Photo? T.G.: Nagrody dają nadzieję na dalsze poszukiwania. Stawiają nowe wyzwania. Gala: Czy jest pan szczególnie dumny, kiedy ojcu podobają się pana fotografie? T.G.: Cieszę się, kiedy zdjęcie mu się spodoba, ale on często szuka w nich czegoś innego niż ja. Bardzo lubi np. zdjęcia z pozytywnym przesłaniem. Gala: To rodzice dają nam pewność siebie. T.G.: Nadmierna pewność siebie jest zgubna. Ojciec mawia, że jedną z najgorszych rzeczy jest grzech pychy. Lepiej iść przed siebie z dużą dawką pokory wobec świata. Gala: Ale chęć do walki ma pan po ojcu? T.G.: Nie do walki, do samorealizacji. Gala: Pana mama jest osobą wyciszoną, dobrą, ciepłą, niewiele o niej wiemy. T.G.: Dla mnie jest bardzo ważna. Gala: Mama ma jeszcze tę pierwszą fotografię, którą zrobił pan swoją smieną? T.G.: Niedawno znalazłem kilka z nich. Dzięki nim wiem, jak wówczas myślałem, jak patrzyłem na świat. Dostrzegam, co się we mnie zmieniło. Gala: Ma pan potrzebę analizowania swojej osobowości? T.G.: Wydaje mi się to niezbędne, żeby mieć kontrolę nad własnym losem. Gala: Pamięta pan moment, kiedy jako dziecko poczuł pan, że już przez całe życie chce pan fotografować? T.G.: To uczucie dojrzewa we mnie nieustannie, wraz ze zdobywaną wiedzą o świecie, o ludziach i o sobie samym. Zaczęło się od brata mojej mamy, który też fotografował. On pierwszy pokazał mi ciemnię. Na moich pierwszych zdjęciach jest pies Garo. Gala: Może pan oglądać te zdjęcia? T.G.: Tak, dzięki nim udaje się różne chwile zatrzymać w pamięci. Gala: Zdjęcia mówią też o przemijaniu. Dla mnie czai się w nich trochę śmierci. Jest tam sfotografowane życie, którego często już nie ma. T.G.: Tak, ale zdjęcia ocalają też przed zapomnieniem. Gala: Czy pana zdaniem fotografia, która zatrzymuje czas i nabiera cech uniwersalnych, może stać się dziełem sztuki? T.G.: Niektóre fotografie z czasem stają się dziełami sztuki. Gala: Ma pan taką w swoim dorobku? T.G.: Oczywiście, że nie. Gala: Uśmiech świadczy o tym, że nie mówi pan prawdy... T.G.: Wciąż o takiej fotografii marzę. Mam zdjęcia, które wręcz kocham. Nie chcę ich publikować, mają dla mnie tak magiczną moc, że chcę je zatrzymać dla siebie. Może pokażę je za 10 lat, a może zostaną na zawsze częścią mnie? Gala: To pan naprawdę wnikliwie śledzi rozwój swojej osobowości? T.G.: Raczej zazdrośnie strzegę swoich duchowych skarbów. Uwielbiam te, które długo zachowują wartość. Gala: Długie małżeństwa też? T.G.: Nasze jest młode. Zbliżamy się dopiero do 10-lecia. Żona zawsze stała przy mnie i wierzyła, że marzenia o fotografowaniu się spełnią. Poza tym jest krytyczna i jeżeli mówi, że jakiś materiał fotograficzny zupełnie jej nie porusza, biorę to do serca. Bardzo potrzebuję tego spojrzenia, choćby dlatego że kobiety patrzą inaczej niż mężczyźni. Gala: Szczególnie kobiety stewardesy, które patrzą z góry. Czy małżonka jeszcze jest stewardesą? T.G.: Skończyła prawo, a teraz studiuje psychologię. Gala: Czy jest takie zdjęcie, które możemy pokazać w Gali i podpisze je pan jako swoje ulubione? T.G.: To byłby czarny prostokąt z moim podpisem, że głęboko wierzę, iż ono wkrótce powstanie. Gala: Kokiet z pana. T.G.: Wiem, że można coraz więcej zrobić, pokazać coś inaczej i to daje mi energię, a nie stwierdzenie, że mam już to swoje najważniejsze zdjęcie w życiu. Gala: Gdyby pan nie miał pozytywnego stosunku do swoich zdjęć, to nie miałby pan pewnie odwagi robić następnych. T.G.: Dlatego pod każdym zdjęciem, które drukuję, mogę się podpisać. Gotowość do pokazania zdjęcia oznacza odpowiedzialność za to, co na nim jest, za jego historię. Mam olbrzymi sentyment do zdjęcia PIERWSZA LEKCJA ZABIJANIA. Gala: Bo z nim się wiążą nagrody? T.G.: Nie, to był pierwszy materiał, w którym próbowałem pokazać coś, co jest niewidzialne. To zdjęcie można interpretować na wiele sposobów. Dla jednych wygląda dramatycznie, dla innych niemalże komediowo. Kiedyś dowiedziałem się, że na jednym z uniwersytetów studenci wydziału psychologii poświęcili cały wykład jego analizie. To jedno z najczęściej publikowanych zdjęć na świecie. Gala: Ale jeśli chodzi o to zatrzymywanie uczuć, czy nie wydaje się panu, że np. pomnik psa Garo we francuskiej rezydencji pana ojca to już dziwactwo? T.G.: Nie. Każdy robi to, z czym się dobrze czuje. To nie jest coś na pokaz, to jest wyraz uczuć. Gala: A to, że ma piramidę, też? Czy to jest już dziwactwo? T.G.: To raczej dowód na to, że ojciec ma fantazję i potrafi marzyć. Gala: Piramidalną fantazję. A proszę powiedzieć, co pana tak ciągnęło do Shaolin? T.G.: Lubię wracać do przeszłości. Shaolin, i w ogóle daleka Azja to były miejsca, które chciałem zobaczyć. Ale gdy stanąłem przed klasztorem, przyszła od razu refleksja, że spóźniłem się dwieście lat. Przeraziło mnie to, że aby tam wejść, trzeba kupić bilet. Gala: Są kioski z pamiątkami i lizakami? T.G.: Są. To kolejny port dla turystów. Ale pomyślałem, że spróbuję odnaleźć prawdziwą, niekomercyjną historię tego miejsca. Mam nadzieję, że udało mi się zbliżyć do filozofii tych ludzi, do ich prawdy życiowej, do tego, co dla nich ważne. Gala: W Shaolin żył pan trochę jak mnich. Czy istnieją więc dla pana granice nieprzekraczalne? T.G.: Nieprzekraczalny dla fotografa jest według mnie status obserwatora. Gala: Chętnie opuszcza pan dom na pół roku czy na dłużej? Rozstania z żoną nie są proste. T.G.: Zawsze po miesiącu czy po dwóch wracam do domu choćby na krótko. Gala: Mówił pan, że chciałby fotografować uczucia, czyli coś, co jest trudne do pokazania. Wiadomo, że mnisi żyją w celibacie. Jak można sfotografować seks, którego nie ma? T.G.: To rzeczywiście trudne zadanie, ale nie niemożliwe. Proszę mi dać tylko nieco czasu. Rozmawiała Alicja Resich-Modlińska

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama