Tata na trzech etatach
Z pierwszego małżeństwa ma dorosłą córkę Karolinę. Z drugiego, 3-letniego Jacka juniora oraz maleńką Madzię. Nie wie, co to ?trud ojcostwa". Opowiada nam o tym, jak łatwo, przyjemnie i niekonwencjonalnie radzi sobie z całą swoją trójką.

- Naj
Dom znanego aktora Jacka Borkowskiego w podwarszawskiej miejscowości od rana tętni życiem. Aktor wita nas w drzwiach, jednocześnie starając się spełnić prośbę żony: "Już ci podaję suszarkę, kochanie". Biegnie na górę, ale przedtem nastawia wodę na kawę. Z górnej kondygnacji dochodzi dziecięcy chichot. "To Jacek, nasz syn. Ogląda bajkę" - rzuca aktor, schodząc ze schodów. Rozsiadamy się wygodnie w czerwonych fotelach w salonie. "Dom jeszcze nie jest całkowicie urządzony. Na razie przeżywamy dość silne emocje z tzw. fachowcami, którzy wystawiają naszą cierpliwość na ciężką próbę" - żartuje Jacek Borkowski. Po chwili w drzwiach salonu zjawiają się dwie kobiety, którym aktor poświęca teraz każdą wolną chwilę. Ta młodsza - powód naszej wizyty w jego domu - śpi słodko w ramionach swojej mamy.
Znowu został pan ojcem. Co czuje facet po czterdziestce, gdy w domu zjawia się mały człowiek?
- Radość, ale i na pewno większą odpowiedzialność za rodzinę. Inaczej pojmuje się odpowiedzialność związaną z faktem bycia ojcem, gdy ma się dwadzieścia lat, inaczej, gdy jest się starszym. Człowiek ma teraz bardziej wyostrzoną wyobraźnię.
Cieszy się pan, że urodziła się panu właśnie córka?
- Teraz jest równowaga - dwie na dwóch (śmiech). Emocje przy narodzinach Madzi były tak samo silne, choć nieco inne od tych, jakie przeżywaliśmy, gdy miał się urodzić Jacek. Wtedy koncentrowaliśmy się na tym, że będziemy mieli dziecko. Teraz na tym, że mając już jedno, zostaniemy rodzicami dwojga.
Chciałby pan, aby córka była podobna do pana?
- Madzia to wykapana mama, nie ma na to szans (uśmiech). Ale Jacek to cały ja! Wystarczy popatrzeć na moje zdjęcia z dzieciństwa. Tylko fryzurę ma bardziej nowoczesną. ("Kochanie podaj album ze zdjęciami, to pani pokażę" - dumny tata rzuca do żony). No, i temperament ma ten sam, co tata! (Jacuś usłyszawszy coś na temat swojej fryzury, potrząsa płową jak żyto grzywą, schodzi do parteru i zaczyna udawać lwa. Niestrudzenie...).
W dzisiejszych czasach dominuje skromny model rodziny 2+1. Świadomie zdecydowaliście państwo, że będziecie mieć więcej niż jedno dziecko?
- Tak, oboje tego pragnęliśmy. Kochamy dzieci, a poza tym dla dziecka fajnie jest, gdy ma siostrę lub brata. Łatwiej też rodzicom wychowuje się dwoje dzieci. Moja żona Magda ma siostrę, z którą łączy ją mocna emocjonalna więź, więc wie, jak to jest.
Co jest najtrudniejsze w wychowaniu dzieci?
- Chyba panią zaskoczę, jeśli powiem, że sztuka ta nie sprawia mi absolutnie żadnej trudności. To sama przyjemność!
Może dlatego, że to matki głównie wychowują dzieci, a mężczyzna ma zarabiać na dom.
- Też jestem takim tradycyjnym mężczyzną, bo przecież zarabiam na dom (uśmiech). A poważnie mówiąc, to oczywiście, że pomagam żonie w obo wiązkach domowych. Jakby mogło być inaczej? Dzielimy się tymi obowiązkami bez względu na ich charakter, oczywiście w miarę swoich umiejętności oraz możliwości.
Mógłby pan zdradzić zasady dobrego wychowania według taty - Jacka Borkowskiego?
- Po pierwsze, jestem przeciwny tzw. mądrościom, np. wyczytanym w książkach albo zaczerpniętym z wypowiedzi innych.
Nie wierzy pan w nowoczesne metody podejścia do kwestii wychowania?
- Nie. Trzeba wychowywać małego człowieka według własnych wartości i obserwować, czy zmierza w odpowiednim kierunku. Są oczywiście pewne reguły, których należy się trzymać. Ja m.in. przywiązuję wagę do tego, aby mój syn nie spędzał zbyt dużo czasu przy komputerze. Ale generalnie rzecz biorąc, nie jest tak, że czarne jest zawsze czarne, a białe - białe. Trzeba pamiętać o tym, że są jeszcze odcienie pośrednie. W relacjach z dziećmi trzeba być elastycznym, szczerym, a także stać przy nich zawsze wtedy, kiedy nas potrzebują.
Jest pan wyrozumiałym czy raczej surowym ojcem?
- Jedno i drugie. Przede wszystkim staram się być konsekwentny.
Pana wychowywała tylko mama. Stara się pan przekazywać swoim dzieciom to, czego się pan od niej nauczył?
- Mamie zawdzięczam wszystko, ale wydaje mi się, że bardzo dokładne przenoszenie wzorców z rodzinnego domu do naszego życia nie jest najlepszym rozwiązaniem. Przecież zupełnie inaczej wyglądał model rodziny 10, 20 czy 50 lat temu. Oczywiście możemy czasem zrobić ukłon w kierunku tradycji naszego rodzinnego domu, odnieść się do nich z szacunkiem. Ale nie może być to przełożenie typu: jeden do jednego.
Tata kumpel to model często teraz przyjmowany przez ojców. Jest pan za?
- Jak najbardziej, ale przy założeniu, że rodzic stanowi dla dziecka autorytet. Bycie wzorem jest potrzebne nie tylko nam - dorosłym, ale przede wszystkim dzieciom. Muszą mieć jakiś punkt odniesienia, bo tylko wtedy czują się przy nas bezpieczne. Dla dziecka lepiej jest, jeśli rozpoznaje ciemne barwy życia, pozostając pod okiem mamy czy taty, którzy tłumaczą mu świat.
Wszyscy narzekają na brak czasu dla rodziny. Pan ma wyrzuty sumienia, że nie poświęca dzieciom wystarczająco dużo uwagi?
- Paradoksalnie mam teraz więcej wolnego czasu niż kilkanaście lat temu. Kiedyś, gdy pracowałem jeszcze na etacie w teatrze - od 10.00 do 14.00 - były próby. Po krótkiej przerwie wracałem do teatru na kolejne kilka godzin. Wtedy grałem niemal we wszystkich liczących się sztukach. Bywały miesiące, że z tego powodu byłem gościem w domu. Teraz bardzo intensywnie pracuję kilka dni w miesiącu, mam więc dla rodziny o wiele więcej czasu i bardzo się z tego powodu cieszę.
Znajduje pan również czas dla Karoliny - pana córki z poprzedniego małżeństwa?
- Oczywiście. Jesteśmy w stałym kontakcie i bardzo dobrze się rozumiemy. Nie wyobrażam sobie, abym nie wiedział, co dzieje się z moim dzieckiem. Karolina ma do mnie zaufanie. Wielokrotnie jako pierwszy dowiaduję się o jej planach czy sekretach. Bardzo to sobie cenię.
Czy to, że jest pan z byłą żoną w nie najlepszych stosunkach, o czym rozpisywała się prasa, nie wpływa na relacje z Karoliną?
- Na szczęście Karolina jest rozsądną osobą.
Najstarsza córka powiedziała kiedyś, że przywiązywał pan ogromną wagę do jej rozwoju intelektualnego. Nazwała pana nawet "katem"... Co pan na to?
- Coś w tym chyba było, skoro tak mnie zapamiętała (uśmiech). Trochę ją rzeczywiście "gnębiłem", szczególnie jeśli chodzi o wypracowania z języka polskiego. Musiały być zawsze na piątkę. Tak długo je poprawiała, dopóki nie uznałem, że są dobre. Zawsze powtarzałem córce, że każdy dostaje od życia coś w rodzaju karty kredytowej, którą można dobrze albo źle wykorzystać. Mówiłem jej: "Musisz teraz nabić swoją kartę - albo w nią wrzucisz wiedzę, z której będziesz mogła potem odcinać kupony, albo nie. Wybór należy do ciebie. No a potem, w zależności od tego, ile i co na tej karcie jest, będziesz mogła sobie pozwolić na lepszy albo gorszy byt".
Czy ta metoda ta sprawdziła się?
- W naszym przypadku sprawdziła się fantastycznie. Myślę, że takie "obrazowe" podejście do sprawy bardziej przemawia do dzieci niż kategoryczne zakazy bądź nakazy. Karolina wyrosła na ambitną, zdolną kobietę, która naprawdę wie, czego chce od życia.
Przypomnijmy, że Karolina grała już jako dziecko w filmach, ma na koncie sporo ról, m.in. w serialu "Na dobre i na złe". Czy pragnie iść w ślady taty i marzy o aktorstwie? Czy chciałby pan, żeby Karolina kultywowała rodzinną tradycję?
- Aktorstwo to wspaniały zawód ale... W dzisiejszych czasach nie potrzeba solidnej wiedzy, nabytej w szkole teatralnej pod okiem mistrzów, by w tym zawodzie zaistnieć. Tak naprawdę, to przy odpowiednim zapleczu finansowym każdego można wykreować na gwiazdę. Nieważne, czy ma on warsztat, czy nie. Dlatego cieszę się, że Karolina chce spróbować swych sił w dziennikarstwie. Myślę, że nieźle kombinuje.
Rozmawiała: Joanna Knap knap.j@naj.pl
Karolina Borkowska o tacie

Do dziś pamiętam te wypracowania z polskiego. Tata był nieugięty. Codziennie przed wyjściem do Teatru Ateneum, w którym wtedy pracował, sprawdzał mi pracę domową z polskiego. Ile to razy przeczytał, zmarszczył brew, przekreślił i napisał na kartce: "źle"! Taki wyrok oznaczał dla mnie zazwyczaj, że nie będę mogła pójść z nim do teatru. Musiałam zostawać w domu i pisać od nowa. W tamtych czasach była to dla mnie tragedia. Teatr i ojciec na scenie to były moje największe pasje w okresie podstawówki. Nie oznacza to jednak, że tata był domowym tyranem. Wręcz przeciwnie! Moje dzieciństwo to wspaniały czas. Byłam w domu małą księżniczką. Miałam największy pokój, a w nim zrobione przez tatę, pomalowane na biało mebelki. Wiele razy po powrocie ojca z teatru dostawaliśmy strasznej głupawki. Przebieraliśmy się, recytowaliśmy kwestie ze sztuk teatralnych albo po prostu, pękając ze śmiechu, walczyliśmy na poduszki. Po jednej takiej bitwie - tym razem na mandarynki - ślady na ścianach zostały do dziś. A teraz? Tata ma nową rodzinę, więc nasze relacje są bardziej stateczne - spotykamy się zwykle gdzieś w mieście - trudno w kawiarni dostać napadu głupawki. Ale nasze relacje są bardzo ciepłe. Uwielbiam też swoje przyrodnie rodzeństwo. Chyba z wzajemnością. Trzyipółletni braciszek często do mnie dzwoni i opowiada, co u nich. Udając dorosłego zaprasza na kawę. Rezolutny chłopczyk! Niedawno nauczył się wymawiać poprawnie moje imię. Wcześniej mówił: Kolina. A te poprzekreślane wypracowania? Dziś jestem za nie ojcu wdzięczna. Nauczyłam się nieźle pisać. To w dużej mierze dzięki niemu studiuję teraz dziennikarstwo.
1 z 1

karolinaborkowska