Szczęście warto mnożyć
Jednego synka odbiera ze szkoły, po drugiego idzie do przedszkola, dzwoni do żony. Rafał Królikowski, amant kina, taki jest między godzinami pracy.

Od razu zgadza się na wywiad, ma tylko jedną prośbę co do miejsca spotkania - żeby nie musiał daleko jechać, bo ma odebrać jednego syna z przedszkola, a drugiego ze szkoły. Aktor i tata na dwóch etatach w jednej osobie dwoi się i troi, by podołać swojej ulubionej roli - ojca 4,5-letniego Michała i 8,5-letniego Piotrusia.
Mówi się, że jest pan wspaniałym ojcem. Do roli supertaty mężczyzna musi dorosnąć?
- To fajnie, że tak się mówi. Myślę, że ojcostwo ma się w sobie; ten "początek" musi być w nas, ale pewne zachowania można wypracować. Żona podsunęła mi kilka podręczników poświęconych wychowaniu dzieci. Oczywiście nie wszystko da się zaadaptować na własny grunt, ale na pewno można skorzystać z wielu sugestii. Nie jestem idealnym tatą. Popełniam błędy, jak wszyscy rodzice. Ważne, że jestem pełen dobrych chęci, choć dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane... (uśmiech). Czasami po kilkunastu godzinach pracy człowiek nie ma siły na nic... Ale wtedy zapala się czerwone światełko... Stop! Muszę wyhamować. Uświadamiam sobie, że nie tylko po to jest się na tym świecie, by pracować.
Kiedy się zostaje ojcem, otwiera się kosmos - usłyszał pan kiedyś od kolegi. Jaki to kosmos otworzył się przed panem?
- Zmieniłem całkowicie optykę, podejście do życia, kiedy urodzili się moi synowie, najważniejsza stała się rodzina. Nabrałem też większego dystansu do siebie i do świata, który mnie otacza.
Łatwiej wychowuje się jedno dziecko czy dwoje?
- Synom będzie w życiu łatwiej, bo zawsze będą mieli siebie. A nam, rodzicom? Na pewno z dwójką dzieci jest o wiele ciekawiej, choćby ze względu na różnicę w osobowości chłopców. Jeden jest łobuziakiem, drugi spokojniejszy, jeden twardszy, drugi beksa, itp. Taka różnica charakterów u synów pozwala bardziej wnikliwie spojrzeć na świat i ludzi.
Zwykle tak się układa, że w małżeństwie jedno z rodziców pozwala dzieciom na więcej, podczas gdy drugie trzyma dyscyplinę. Jak jest u państwa?
- Z racji tego, że Dorota była 4 lata na urlopie wychowawczym, to siłą rzeczy jej w udziale przypadła ta ?gorsza" rola. Ja w tym czasie przynosiłem do domu łupy z polowania, więc pod tym względem miałem łatwiej (uśmiech). Do niedawna bardzo intensywnie pracowałem. Chłopcy czasem pytali mamę: "Kiedy wreszcie przyjdzie tata?". Tak często mnie nie było w domu, że kiedy już wróciłem z pracy, to po prostu nie miałem sumienia ich jeszcze ?ustawiać". Z natury jestem dość to-lerancyjny. Czasem chyba aż za bardzo. Trudno przychodzi mi mówienie: "nie". Może powinienem pójść na kurs asertywności? (uśmiech). Staram się jednak, żeby dzieciaki nie weszły mi na głowę. Podświadomie wyposaża się swoje pociechy w wartości wyniesione z rodzinnego domu.
Co najcenniejszego pan z niego wyniósł?
- Otwartość na drugiego człowieka. Chęć zrozumienia ludzi, którzy często mają zupełnie odmienne poglądy od naszych. Szacunek - niezależnie od statusu materialnego, stanowiska, wykształcenia. W każdym człowieku można do-szukać się czegoś szlachetnego, dobrego, pięknego. Gdy to się udaje znaleźć, wtedy nam samym lepiej się żyje na świecie.
W dzieciństwie był pan też silnie związany z babcią...
- Oraz z prababcią. Obie mieszkały w Bieszczadach. Prababcia była przez czternaście lat przykuta chorobą do łóżka. Zaczytywała się "Żywotami świętych", a potem opowiadała mnie i mojemu starszemu bratu Pawłowi bajki o ide- alnym, lepszym świecie. W dużej mierze to właśnie ona uształtowała moją wrażliwość. Bardzo ważne jest, aby nauczyć dziecko odróżniać co jest dobre, a co złe, choć oczywiście czasem trudno jest to jednoznacznie nazwać...
Takie idealistyczne podejście do świata grozi brutalnym zderzeniem z rzeczywistością.
- Oczywiście, nieraz ten idealny babciny świat mi się zawalił, ale mimo to cały czas trzymałem się wpojonych mi zasad. Człowiek musi mieć w życiu "bazę" - nadrzędną wartość, do której w kryzysowych momentach życia mógłby się odwołać. Jeśli tego brak, to jest kiepsko. Pan i pana żona uchodzicie za dobraną parę. Czy jest to małżeństwo na zasadzie podobieństw czy przeciwieństw, które się dopełniają? - Można powiedzieć, że jesteśmy ulepieni z jednej gliny. Podstawowe wartości mamy takie same, podobnie reagujemy np. na określone sytuacje społeczne, oboje jesteśmy emocjonalni. Ale oczywiście są też różnice. Mamy np. trochę inny gust, co wyszło przy urządzaniu naszego domu. Dorota lubi stare meble, ja wolę nowoczesne. Trochę było walki na tym tle, ale jak widać do rozwodu nie doszło (uśmiech).
Kto z was, pan czy żona, mocniej stąpa po ziemi?
- Oboje lubimy sobie podfrunąć. Może właśnie dlatego tak łatwo jest nam się porozumieć? Czasem, gdy tak sobie bujamy w obłokach, nagle dochodzimy do wniosku, że trzeba jednak obniżyć lot. Na tyle jeszcze mamy trzeźwy ogląd sytuacji... (uśmiech).
Za co najbardziej ceni pan żonę?
- Właśnie za jej emocjonalność. Do wszystkiego podchodzi bardzo ambitnie, zarówno do roli mamy, żony, jak i spraw zawodowych.
Jest dobrym człowiekiem. Pana recepta na udany, trwały związek to...
- Umiejętność pójścia na kompromis i chęć zaskakiwania partnera tak, by się sobą nie znudzić, żeby ciągle się w sobie zakochiwać.
Czuje się pan mężczyzną spełnionym?
- Spełnionym? To chyba nie to słowo. Zawsze jest coś, do czego człowiek cały czas dąży. Spełnienie. Raczej uspokojenie - to słowo, lepiej oddaje stan mojej duszy.
1 z 2

krolikowski-md
2 z 2

krolikowski-m