Reklama

Koko, córeczka Kasi Figury, ma od trzech miesięcy młodszą siostrzyczkę Kaszmir Amber. Kasia całe dnie spędza razem z maleństwem, ale za to na planie telewizyjnego serialu. Niedawno wróciła z Los Angeles ze spotkania z jednym z najlepszych amerykańskich reżyserów. I choć Kai łapie się za głowę, Kasia zagra na jesieni w sztuce teatralnej u Pawła Miśkiewicza. - Przede mną bardzo trudna rola matki osiemnastoletniego chłopca - mówi. Wie, że tak jest, bo jej syn z pierwszego małżeństwa, Aleksander, wchodzi właśnie w dorosłość. Nazwisko Figura stało się kluczem do ludzkich serc. Kasia jako ambasador Fundacji Mam Marzenie pomogła spełnić marzenia setce śmiertelnie chorych dzieci. Powstaje właśnie serial telewizyjny o małych marzycielach. "Żeby nie wiem co, nie można się poddać" - to motto życiowe Kasi. O godzeniu kariery z macierzyństwem i o tym, że nigdy jeszcze nie była tak szczęśliwa, opowiada Gali.

GALA: Znów zostałaś mamą. Przyjście na świat dziecka burzy poukładany rodzinny porządek? KASIA FIGURA: W moim życiu nigdy nie było porządku, chyba nawet z założenia. Nie znoszę monotonii, więc pewnego rodzaju harmider związany z obecnością dzieci, nieprzewidywalność sytuacji i uroczy bałagan są mi bliskie. Między książkami znajduję buty Koko. Włożyła je z przekonaniem, że to ich miejsce. W kuchni czasem siedzą misie czy inne zabawki, a drewniane łyżki do gotowania czy garnki potrafią się nieoczekiwanie znaleźć w pokoju Koko albo w ogrodzie. Ale to wszystko sprawia, że czuję się... szczęśliwa. Rozbawiają mnie te sytuacje i częściej niż kiedykolwiek się uśmiecham. Mimo wielkiego zmęczenia, bo jak na młodą matkę jestem już wyjątkowo stara. Macierzyństwo to ogromny wysiłek. Od dwóch lat i siedmiu miesięcy, od chwili urodzenia Koko, nie przespałam ani jednej pełnej nocy. Koko przynajmniej raz się budzi i woła: "Mamo, mamusiu". Wstaję, idę do jej pokoju, przytulam. Wracam do naszej sypialni z nadzieją, że teraz pośpię do rana, a wówczas budzi się Kaszmir, którą trzeba przewinąć i nakarmić. I ze snu nici. Kaszmir uśmiecha się do mnie, patrzy tymi swoimi wielkimi, pełnymi ufności oczami i w jednej sekundzie zapominam o zmęczeniu. Hm... nigdy nie czułam się tak dobrze. To wielki, cudowny dar mieć dzieci.
GALA: Dzieci nie stoją na drodze do kariery? K.F.: Kiedy Koko przyszła na świat, myślałam, że w moim zawodzie nastąpi przerwa. Brałam pod uwagę myśl, że może w ogóle nie wrócę do pracy. Stało się zupełnie inaczej. Gdy Koko miała niespełna cztery miesiące, zagrałam jedną z moich najlepszych ról - Halinę w filmie Żurek Ryszarda Brylskiego. Później rozpoczęłam zdjęcia do diametralnie różnego filmu Ubu król Piotra Szulkina. Za obie te role zebrałam mnóstwo nagród i ogromną sympatię publiczności. To mnie przekonało, że trzeba traktować elastycznie swoje plany. I dlatego, kiedy półtora miesiąca temu pojawiła się propozycja zagrania w serialu Wiedźmy w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego, przyjęłam ją bez wątpliwości, choć Kaszmir miała wtedy niecałe dwa miesiące. Główne, dobre role kobiece to w polskich produkcjach niezwykła rzadkość. Dlatego zrobiłam wszystko, żeby nie stracić tej szansy. Gram w serialu. - To jednak nie mogłoby się zdarzyć bez pomocy mojej mamy. Zwykle o świcie jedziemy na plan, moja mama, trzymiesięczna Kaszmir i ja. Wcześniej, gdzieś między piątą a szóstą rano, przygotowuję ubrania i plecak dla Koko, którą po godzinie ósmej Kai zabierze do przedszkola. Na planie produkcja zapewniła nam wspaniałe warunki. Mamy oddzielny, duży pokój, gdzie Kaszmir jest pod opieką mojej mamy. Gdy dziecko mnie potrzebuje, mama dzwoni do kierownika planu, przerywamy zdjęcia i biegnę z planu, by nakarmić Kaszmir piersią. Pod koniec dnia, po 11 godzinach pracy, widzę zmęczenie mojej mamy. Mama jest dla mnie na wagę złota.
GALA: "Kai otoczył mnie obłokiem bezpieczeństwa"- mówiłaś. Gdzie ten obłok, kiedy ty jesteś w nieustannym ruchu? K.F.: Kai był przeciwny moim zawodowym planom. Być może z obawy, że nie dam sobie rady. Albo że z powodu mojej częściowej nieobecności ucierpią dzieci. Kiedy kręciliśmy Żurek, zostawiałam czteromiesięczną Koko na cały dzień pod opieką mojej mamy i Kaia. Zdjęcia odbywały się w bardzo trudnych warunkach. Odciągałam pokarm, ale Koko nie przekonała się do butelki. Koko w nocy nadrabiała zaległości, spędzając godziny przy piersi. Byłam wykończona, ale akurat przy Żurku ten naturalny stan wyczerpania psychiczno-fizycznego bardzo się przydał. Myślę, że Kai nie chciał, aby to się powtórzyło. Ale udało mi się go przekonać, że paradoksalnie, bo przecież mamy dwoje małych dzieci, sytuacja jest znacznie lepsza teraz niż przedtem. Koko chodzi do przedszkola, które zresztą uwielbia, a Kaszmir jest cały czas ze mną. Maleństwo w tym wieku jest cały czas przy mamie i tak powinno być. Kai może poświęcić się swojej pracy. A jednocześnie bardzo mi pomaga, szczególnie w zawodowych negocjacjach. Jest stanowczy i nie pozwala, by ktokolwiek wchodził mi na głowę. To jest ten obłok bezpieczeństwa. Poza tym mamy wspólny dom, taki, o jakim zawsze marzyłam, z dużym ogrodem. Przez całe lata mieszkałam w hotelach, wynajmowanych mieszkaniach. Dzięki Kaiowi czuję się bezpiecznie. W naszym domu zawsze jest pełno ludzi. Mamy mnóstwo znajomych na całym świecie, więc wciąż ktoś z nich się u nas zatrzymuje. I nawet teraz, pomimo intensywnej pracy, ciągle odwiedzają nas przyjaciele. To naprawdę otwarty dom, wspaniała kosmopolityczna atmosfera. Bardzo lubimy taki kolorowy, artystyczny bałagan. Żyjemy trochę jak Cyganie, w grupie. I zawsze jest dobra muzyka i wino.
GALA: Kai mówi, że jesteś szalona, wyjątkowa. Masz nieskończone pokłady energii. Zrobiłaś coś jeszcze bardziej szalonego w ostatnim czasie? K.F.: Przed momentem wróciłam z podróży. Byłam trzy tygodnie w Los Angeles na festiwalu polskich filmów, gdzie pokazywany był Żurek i Ubu król. Wróciłam i po dwóch dniach wyjechałam do Nowego Jorku.
GALA: Pojechałaś tam z córeczkami, Kaiem, opiekunką? K.F.: Mimo wcześniejszych planów Kai nie mógł ze mną wyjechać. Jesienią zamierzamy zaprosić gości do historycznego budynku PAST-y w Warszawie, w którym znajdowało się pierwsze Centrum Telegraficzne w Polsce. W tej chwili tworzymy w nim pierwszą w Polsce restaurację w stylu kolonialnym KOM i pierwszy w Warszawie vintage bar. W naszym zespole jest utalentowana restauratorka, szef kuchni Wiesława Szczep, i hotelarz z Riwiery Meksykańskiej Juan Carlos Avila. To właśnie narodziny Kaszmir były inspiracją do stworzenia tej wyjątkowej koncepcji, wręcz wybiegającego w przyszłość projektu. Dzieci są niesamowitą inspiracją, motywują. Po raz pierwszy odczuliśmy to prawie trzy lata temu, kiedy tworzyliśmy Sense, pierwszą restaurację fusion w Polsce. Wtedy też przyszła na świat Koko. Te restauracje są też w pewnym sensie naszymi dziećmi - wynikiem naszych marzeń, ambicji. W każdym razie Kai nie mógł wyjechać ze mną i opuścić naszego najmłodszego "dziecka".
GALA: Wyjechałaś więc za ocean sama? K.F.: Nie odważyłabym się na kilkunastogodzinną podróż z małym dzieckiem i z niemowlakiem. Nie odważyłam się również zostawić Koko. Do tamtej chwili wszystkie noce spędziłyśmy razem. Wyjazd był przygotowany: pokazy filmów, rozmowy z publicznością. Zaplanowałam też spotkania zawodowe z filmowcami, reżyserami. Bardzo chciałam nadrobić czas, gdy w Stanach mnie nie było. To chyba był mój ostatni "skok za ocean". Zależało mi na tej podróży. Cieszyłam się na spotkania z przyjaciółmi. I znalazłam się w kropce, nie miałam z kim jechać.
GALA: Rozumiałaś decyzję Kaia? Naprawdę nowa restauracja zawaliłaby się bez niego w trzy tygodnie? K.F.: Rozumiałam. On nikomu nie ufa. Nie wybaczyłby sobie, gdyby popełniono błędy przy pracach konstrukcyjnych. Poprosiłam przyjaciółkę i mamę chrzestną Koko Dorotę Lesage. A ona w ostatniej chwili zdecydowała się, że pojedzie ze mną. Doceniam tę niezwykłą kobiecą pomoc.
GALA: Poradziłyście sobie? K.F.: W samolocie nie zmrużyłam oka, tak bardzo bałam się, że ktoś przez przypadek zrzuci coś na moje śpiące maleństwo. W Los Angeles zatrzymałam się u przyjaciółki, która ma córeczkę trochę tylko starszą od Koko. Mała miała towarzystwo, a ja nie musiałam pokonywać ogromnych odległości, jakie są w LA z dwójką maluchów. Festiwal odbywał się na Sunset Boulevard w samym sercu Hollywood. Nie było to marginalne polonijne wydarzenie. Quentin Tarantino oglądał film w jednej sali, a my obok puszczaliśmy Żurek. Kiedy miałam zdjęcia próbne albo spotkanie z reżyserem, Dorota zostawała z maleństwem. Pewnie się bała, ale nic nie mówiła. Nie mogłam pójść z dzieckiem przy piersi na spotkanie z jednym z najlepszych reżyserów Ameryki. Zostało ono zaaranżowane przy ogromnej pomocy wspaniałego operatora polskiego pochodzenia Janusza Kamińskiego. Nie powiem nic więcej, żeby nie zapeszyć.
GALA: Wróciłaś z Los Angeles wykończona, by za dwa dni wyjechać na festiwal do Nowego Jorku. Mówisz sobie czasem: dość? K.F.: To była bardzo trudna decyzja. Wahałam się. Czułam niemoc i potworne zmęczenie. Ale pojechałam. Tym razem podjęłam decyzję, że zabiorę ze sobą tylko Kaszmir. Koko na całe cztery dni została z tatą.
GALA: Jak Koko zniosła pierwszą w swoim życiu rozłąkę z tobą i to, że jej siostra jedzie z mamą? K.F.: Drugiego dnia zrozumiała, że mamy nie ma i pojawiły się straszne smutki i tęsknota. Powiem otwarcie: przygotowanie dziecka do przyjścia na świat rodzeństwa nie jest łatwe. Koko wiadomość o tym, że będzie miała siostrę, przyjęła fantastycznie, ale rozmawialiśmy z nią o dzidziusiu przez wiele kolejnych miesięcy, każdego dnia. Długo chciała przymierzać swoje za małe już ubranka, które czekały na Kaszmir. W końcu była dumna, że siostra będzie chodziła w jej ciuchach. Każdego dnia rano mówi: "Dzień dobry, Kaszmir", "Kocham cię, Kaszmir", "Jestem twoją siostrą". A ja dodaję, że choć Kaszmir jeszcze nie umie mówić, bardzo kocha Koko. Więcej czasu poświęcam małej, ale nie chcę, żeby moja uwaga była skierowana wyłącznie na nią.
GALA: Możesz zadawać sobie pytania, jakie będą córki. Masz już odpowiedź na to pytanie, patrząc na syna. Jaki on jest? K.F.: Aleksander ma prawie 18 lat i jest wspaniałym człowiekiem. Mamy dziś cudowne porozumienie. Odnoszę wrażenie, że im jest starszy, tym jesteśmy bardziej związani. Wróciliśmy do siebie, czekając na narodziny Koko. Aleksander miał wtedy niecałe 15 lat, spędziliśmy ze sobą dwumiesięczne wakacje w Stanach. Razem z moimi rodzicami. Tatą, który półtora roku poźniej zmarł. To było coś niesamowitego. Na nowo mogliśmy sobie wytłumaczyć wiele rzeczy. Bez presji, wpływu reszty rodziny. Tylko syn i matka. Aleksander zaczyna szukać tego, co będzie robił w dorosłym życiu. Nic mu nie narzucam. Otwieram możliwości, podpowiadam, ale akceptuję jego wybory. Za nic w świecie nie chciałabym tylko zrobić z niego słowiańskiego macho.
GALA: Wybrałaś życie z człowiekiem, który na tle większości polskich mężczyzn może uchodzić za macho. K.F.: Ludzie się go obawiają, bo potrafi być mocny. Ja też się go czasem obawiam (śmieje się). Ale wbrew pozorom Kai jest delikatnym i uczuciowym mężczyzną. Radzę sobie z moim macho, jesteśmy przecież razem już siedem lat. Kai potrafi bezlitośnie wyegzekwować to, co zostało ustalone. Jego mentalność Amerykanina jest zupełnie inna od naszej. Wciąż uczę go tego, że medal zawsze ma co najmniej dwie strony, jeśli nie więcej. Kiedy się nie zgadzamy, zwykle dotyczy to mojej współpracy z filmowcami. Gdy przychodzi bardzo interesująca propozycja, za którą nie stoją odpowiednie pieniądze, Kai uważa, że godząc się na nią, deprecjonuję swoją wartość. A ja zawsze przyjmę zadanie atrakcyjne artystycznie. Choć Kai wie, że i tak zagram, obawiam się tych rozmów z mężem. Są trudne. Kai bierze na siebie negocjacje i zawsze w końcu doprowadza do stanu, kiedy jednak płacą mi troszeczkę więcej. I to jest fenomenalne. Wilk jest syty i owca cała. Wreszcie Kai jest bardzo zadowolony, gdy widzi Żurek czy Ubu króla, choć wcześniej był tym projektom przeciwny.
GALA: Zdarza ci się robić z czegoś w życiu dramat?
K.F.: Zabezpieczam swoje granice wytrzymałości. Motto mojego życia brzmi: żeby nie wiem co, nie można się poddać. Trzeba bronić swego ja. To bardzo pozytywny egoizm. Wiem, kim jestem. Jestem wierna swoim ideałom.
GALA: I pogodzona ze sobą?
K.F.: Mój dom jest domem marzeń. Zawsze tęskniłam za ogrodem i nareszcie go mam. W nim odpoczywam, nabieram sił. Nawet dziś w przerwie między dwiema burzami przeszłam się po ogrodzie, patrząc na rośliny, które zasadziłam w zeszłym roku, a które pięknie wyrosły. Obrazem naszej z Kaiem miłości są dzieci. Nieprzypadkowo są na świecie. Nie staraliśmy się o nie specjalnie. Pojawiły się naturalnie. Są naszym największym szczęściem. Którejś z ostatnich nocy, po powrocie z planu, siedziałam w łóżku. Przy jednej piersi leżała Kaszmir, do drugiej przytulała się Koko, a ja pomyślałam, że nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa. Jeden z moich ulubionych pisarzy Scott Fitzgerald w książce Czuła jest noc napisał, że szczęście to dziwna rzecz. Właściwie nigdy go człowiek nie zauważa, nie docenia. Marzy o szczęściu. Albo widzi, że był szczęśliwy, gdy minęło. Rzadko dostrzega je, kiedy trwa. Dla mnie, wtedy w nocy, pomimo fizycznego wykończenia, to była chwila absolutnego szczęścia.
www.kasiafigura.com,
www.mammarzenie.org,
www.komunikat.net

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama