Rozpieszczam swoją rodzinę
Brakiem obiadu dla bliskich stresuje się nie mniej niż rolą. Lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Oto ona: Bożena Dykiel, wzór matki, żony i babci.

Bożena Dykiel
Aktorka teatralna i filmowa. W latach 1972-1985 związana z Teatrem Narodowym w Warszawie. Niezapomniana Miećka Aniołowa z serialu "Alternatywy 4" i Maria Zięba z serialu "Na Wspólnej". W telewizji Polsat prowadzi program pt. "Z Bożeną Dykiel na ostrzu noża".
Sprawia pani wrażenie kobiety, która energią i radością życia mogłaby obdarzyć kilka osób. Skąd czerpie pani siły?
- Mam dużo z mojej mamy. To po niej odziedziczyłam temperament. Była prawdziwą "maszynerią". Nigdy nie siedziała bezczynnie, zawsze znajdowała sobie jakieś zajęcie. Myślę, że z jednej strony życiowa aktywność to kwestia genów, ale z drugiej też kwestia podejścia do życia. Po prostu trzeba stawiać sobie cele i je realizować. Ja bez takiego "rozkładu jazdy" nie potrafię żyć. Muszę mieć wszystko poukładane. Dotyczy to także porządku. Lubię, by wszystko leżało na miejscu.
Domownicy nie mają chyba z panią łatwego życia...
- Prawda, pod tym względem nie mają łatwo (uśmiech). Ale zwykle bywa tak, że zanim zacznę zrzędzić, to najpierw sama zabieram się za sprzątanie. "No dobra, nie gadaj już, nie gadaj, przecież już wszystko zrobiłaś" - żartują wtedy.
Prowadzenie domu to pani pasja. Druga to aktorstwo. Obie są w równym stopniu zaborcze i czasochłonne. Jak je pani godzi?
- Nauka ról zajmuje mi mnóstwo czasu. Chcąc te dwa światy jakoś pogodzić, muszę siłą rzeczy z czegoś zrezygnować, np. rzadko oglądam telewizję. W domu lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jeśli nie mam przygotowanego obiadu dla rodziny, ogromnie się stresuję. Dlatego wypracowałam sobie pewien system. Kiedy mam czas - najczęściej w soboty - gotuję na zapas. Zamrażam duże porcje jedzenia w zamrażarce. Za jednym zamachem potrafię przyrządzić nawet pięć obiadów dla czterech osób!
Niezły szef kuchni byłby z pani.
- Do tego się nie nadaję (uśmiech). Szef kuchni wydaje rozkazy innym. Ja wszystko muszę zrobić sama. A potem czerpię z tego ogromną przyjemność. Otwieram zamrażalnik i pytam domowników: "Na co macie ochotę? Na spaghetti z sosem, kurczaka, schaboszczaka, pierogi czy może chińszczyznę? Do wyboru, do koloru".
Rozpieszcza ich pani.
- Rodzina od tego jest, by ją rozpieszczać!
"Kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi" znajduje czas na odpoczynek?
- Uwielbiam wręcz leniuchować! Przynajmniej dwa razy do roku pozwalam sobie na luksusowe wczasy. Uważam, że mi się to należy od życia. Kobiety w pogoni dnia codziennego zapominają o sobie. To błąd! Odpoczywając, zwykle uzupełniam swoją wiedzę książkową. "Człowiek, który czyta, żyje po wielekroć" - zawsze to powtarzałam córkom.
Udało się pani zarazić je pasją czytania?
- Tak. Starsza, Maria, z zawodu dziennikarka, jest przysłowiowym molem książkowym. Nawet teraz, gdy została mamą i karmi swojego synka piersią, nie zaniedbuje czytania. Moje córki, gdy były małe, nie siedziały godzinami przed telewizorem, bezmyślnie gapiąc się w ekran. Usypiając, słuchały bajek. Dziecko poddawane takim bodźcom słuchowym lepiej się rozwija - działa wtedy wyobraźnia, pracuje mózg. Szczęście to dzieci. Ale o to szczęście trzeba odpowiednio dbać.
Odpowiednio, czyli jak?
- Nigdy nie byłam mamą kwoką, wyręczającą dzieci w obowiązkach, chuchającą na nie i dmuchającą. Oprócz miłości dawałam dziewczynkom dużo swobody i zaufania, ale jednocześnie kierowałam się starą zasadą - ufać i sprawdzać.
Obie córki podlegały takim samym regułom wychowawczym?
- Oczywiście. Dzieciom nie można dać odczuć, że jedno z nich jest bardziej faworyzowane od drugiego. Kiedy urodziła się Zosia, Marysia miała 4,5 roku. W dzieciństwie, jak to często bywa z rodzeństwem, zdarzało się, że dziewczynki ze sobą rywalizowały. Marysia narzekała: "Bo ja to muszę wszędzie zabierać ze sobą Zośkę!". Teraz świata poza sobą nie widzą. Ciągle wiszą na telefonie, nie mogą się nagadać. Kochają się i wspierają.
Jakie wartości wyniesione z rodzinnego domu przekazała pani swoim córkom?
- Dorastałam w czasach głębokiej komuny, gdzie o wszystko trzeba było walczyć, zdobywać. Żyliśmy skromnie. Ale moja mama zawsze dbała jak mogła o domowe ognisko. Ciągle coś pichciła, chcąc nam dogodzić - a to kluseczki, a to pierożki. Jednej rzeczy nigdy nam nie brakowało - domowego ciepełka. Rodzinny dom kojarzy mi się z zapachem ciasta drożdżowego mamy i przetworami domowej roboty. Podobny dom starałam się stworzyć córkom, a one przejmują tę tradycję ode mnie. Jak byłam młoda, myślałam, że to jest nie do pomyślenia, abym ja, gdy założę rodzinę, robiła np. domowe przetwory. Dziś nawet nie otwieram słoika ze sklepowym dżemem.
Niedawno została pani babcią. Jak czuje się pani w tej roli?
- Zawsze dziwiłam się koleżankom, które zostając babciami, dostawały na punkcie swoich wnuków bzika. "Zobacz jaki on piękny!" - pokazywały zdjęcia maluchów. Nie rozumiałam takich zachowań. "Czym tu się zachwycać, dziecko, jak dziecko" - myślałam. Trzeba samemu zostać babcią, żeby zobaczyć, jaki to "odjazd"!
Jak rozumiem, mówi to babcia nieco zwariowana na punkcie swojego wnuka.
- Przyznaję, mam na punkcie Maksia totalnego świra! "Smakowanie" dziecka to domena babci. Młoda kobieta, kiedy zostaje mamą, zwyczajnie nie ma na to czasu. Musi podołać wielu obowiązkom naraz, więc siłą rzeczy nie ma zbyt wielu okazji na "delektowanie" się dzieckiem. Natomiast ja, gdy zajmuję się Dudusiem, chłonę go całą sobą.
Czy pani wie, że on, mając zaledwie 2,5 miesiąca, już ze mną gaworzy?
Zasługa babci?
- Poniekąd. Poświęcam mu bardzo dużo czasu, siedzę przy nim i "rozmawiamy". On próbuje ułożyć usta w taki sposób, aby wydać z nich jakiś dźwięk i się ze mną porozumieć. Gdy słyszy mój głos, jest wręcz rozanielony. Jak tu nie ześwirować?
Babciom często wydaje się, że lepiej od młodej mamy wiedzą, jak opiekować się dzieckiem. A pani?
- To nie mój przypadek, choć czasem dzielę się z córką swoimi doświadczeniami rodzicielskimi. Mówię jej np.: "Maryniu! Pal diabli te wszystkie roboty! Pilnuj dziecka. To jest najważniejsze w życiu. Czas, kiedy jest małe, jest tak krótki". Maluch chce wisieć przy piersi? Ma do tego prawo! Mówię Marysi: "Nie spiesz się. Nic się nie stanie, jeśli twój mąż sam weźmie sobie w tym czasie obiad.".
Wpierająca mama, zakochana we wnuku babcia... A jaką jest pani teściową?
- Muszę przyznać, że trochę "upierdliwą". Być może za dużo skrupulatności i porządnictwa wymagam od zięcia? Jak mam jakieś anse, to walę prosto z mostu. Uważam, że takie podejście: co w duszy, to na języku, jest zdrowsze.
Mąż od wielu lat ciągle ten sam. W dzisiejszych czasach, szczególnie w przypadku aktorki, to rzadkość. Ma pani jakąś receptę na trwałość związku?
- Nie powiem nic odkrywczego - trzeba się po prostu dobrać. Nie można brać męża na łapu capu. W młodości miałam wielu adoratorów, ale Ryszard był jedynym chłopakiem, o którym pomyślałam: z nim mogłabym mieć dziecko. To się intuicyjnie wyczuwa. Nie można tylko zagłuszać tej intuicji.
Państwa związek oparty jest na przeciwieństwach, które się uzupełniają, czy podobieństwach?
- Jesteśmy różni, ale mamy takie same priorytety. Jeśli coś sobie zakładamy, to razem konsekwentnie do tego dążymy. Np. bardzo chcieliśmy mieć dom. Robiliśmy więc wszystko, aby to marzenie się spełniło. Skrawek własnego nieba, życie zgodne z rytmem natury - takie obojgu nam odpowiada.
"W domu rządzi mąż. Jestem pod pantoflem Rysia" - to pani słowa. Niewiele kobiet potrafi przyznać się do tego.
- Ależ taki układ jest idealny! To fakt, że wszystko kręci się wokół Rysia. Faceci uwielbiają, gdy są docenieni i dopieszczeni przez kobietę. Pyszny obiad i kwiaty na stole, uprasowana koszula - czemu im tej przyjemności nie dać? Tym bardziej, gdy doceniają to i potrafią się odpłacić.
Pan Ryszard potrafi?
- Hojnie! Palcem nie dotykam się do żadnych papierków, spraw związanych z administracją itp. Wśród wielu zalet ma również i tę, że potrafi sam wszystko zrobić w domu. Zresztą, nie tylko w swoim. Bywało, że "wypożyczałam" męża koleżankom, gdy potrzebowały pomocy w tej kwestii (uśmiech). Nie zamieniałabym męża na innego faceta!
Małżeńska sielanka?
- Oparta na kompromisie. Nauczyłam się, że im mniej mówię, tym lepiej (uśmiech). To podstawa każdego udanego związku. Swoje wiem, swoje robię, za dużo nie gadam. Złota zasada! (uśmiech).
Czuje się pani spełniona?
- Nie mam prentensji do życia, dostałam od niego wiele. No, może tylko jedną - że tak szybko gna...
Promocja
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 8
Wakacje nad morzem w Grano Hotel Solmarina – relaks, natura i słońce!
Współpraca reklamowa
Neuropeptydy w kosmetyczce. Technologia, która zatrzymuje czas
Współpraca reklamowa
Zaproś sztukę do swojego wnętrza z nową linią Velvet ART
Współpraca reklamowa
Jak dobrać damskie buty zimowe do swojego stylu i sylwetki?
Współpraca reklamowa
Wybierz się do Suntago i wypocznij w tropikalnym stylu
Współpraca reklamowa
„Woda opadła, psy zostały” – rusza kampania pomocowa dla bezdomnych zwierząt
Współpraca reklamowa