Reklama

Jestem przyzwoitym, choć nieco lekkomyślnym i roztargnionym człowiekiem - mówi o sobie Renata. - Głupoty, które zdarza mi się robić, nie wynikają ze złej woli ani okrucieństwa, a z niedoskonałości charakteru. Nieraz pewnych rzeczy po prostu nie dostrzegam. Gdy mój przyjaciel związał się z dziewczyną, której nie lubiłam, przy jakiejś okazji - nieświadoma, że są razem - powiedziałam mu, co o niej myślę. Innym razem ostro skrytykowałam jakiś film, nie wiedząc, że mój rozmówca był drugim reżyserem tej produkcji. Trudno. Nie zamartwiam się tym, na co nie mam wpływu. Mówię sobie: "Dancewicz, to na nic się nie zda", i biorę książkę lub dzwonię do przyjaciółki. A kiedy mam chandrę, po prostu idę spać. Albo czytam Agathę Christie. Klimat starej Anglii, jej konwenanse i galeria oryginalnych typów poprawiają mi nastrój. Aktorka jest urodzoną optymistką, dla której nic nie stanowi problemu. A przecież nie zawsze wszystko szło jej tak, jak sobie wymarzyła.

Ja wam pokażę!
Początek zawodowej drogi nie zapowiadał sukcesu: na drugim roku wydziału aktorskiego łódzkiej szkoły filmowej skreślono ją z listy studentów za... brak postępów w nauce. - Bardzo to przeżyłam. Lubiłam "zakręconą" artystyczną atmosferę tej szkoły, miałam tam przyjaciół. Studentką przykładną nigdy nie byłam, ale też nie byłam kompletnie do niczego. Decyzja rektora miała pokazać, że dla ludzi, którzy nie chcą poświęcić życia na ołtarzu sztuki, nie ma miej-sca w szkole. A ja nie robiłam nawet wrażenia, że chcę, i podchodziłam do zajęć na luzie. To, jak potraktował Renatę rektor Jan Machulski, wywołało w niej jednak złość silnie motywującą do działania. - Zdecydowałam: stanę na głowie, a będę grać! Zaangażowałam się w teatrze w Wałbrzychu. Zostałam tam dwa sezony. A potem, zgodnie z prawem, mogłam już zdawać eksternistycznie egzamin aktorski. Zdałam go i przeniosłam się do Warszawy. Zaczęłam też brać udział w castingach, czego nie cierpię i "normalnie" nigdy bym nie robiła. Na początku było jednak trudno: byłam nikim, aktoreczką z prowincji, której nie musi się powieść. Dopiero rola Krysi w filmie "Pułkownik Kwiatkowski" i Beaty w serialu "Ekstradycja" wyrwały mnie z anonimowości. Ale nie czuję się gwiazdą i nie tęsknię za rozpoznawalnością na ulicy, rozdawaniem autografów, szerzej otwieranymi przede mną drzwiami w bankach i restauracjach. Może to błąd, bo czasem, gdy załatwiam sprawy w urzędzie, nieprzyjemne panie zza biurek potrafią wyprowadzić mnie z równowagi. W języku Renaty nie ma także słowa "poświęcać się". Chciałaby w przyszłości zostać wesołą staruszką, niemającą żalu, że czemuś lub komuś poświęciła życie, a w zamian dostała niewiele. Dlatego złości się, kiedy w relacjach z posiedzeń sejmu słyszy, jak jakaś posłanka zapewnia, że kobieta jest stworzona po to, by zajmować się ogniskiem rodzinnym. Myśli wówczas: "W takim razie co ta pani robi w sejmie?!". Trzy lata temu aktorka zaskoczyła wszystkich: ta miłośniczka luzu oraz swobody zdecydowała się na macierzyństwo. O ojcu dziecka i swoim życiowym partnerze Tomaszu nie chce prawie nic powiedzieć.
Jak w bajce
- Jestem w udanym związku. Zawsze wierzyłam, że w realnym życiu zdarzają się bajki o Kopciuszku i królewiczu. Być może w takiej się znalazłam. Nie wszystko jednak jest na sprzedaż, a Tomasz nie lubi być pod obstrzałem kamer. Wiadomo, że połączyła ich pasja do brydża. Są razem od czterech lat. Jurek, ich syn, urodził się jesienią 2003 r. - Jako osoba niechętna dzieciom i idei macierzyństwa dostałam wielki prezent od losu - niezasłużenie dobrą ciążę. Ani razu nie czułam się źle, byłam pełna energii, radosna i pogodna. Nie miałam zachcianek typu ogórki kiszone z czekoladą. Do szóstego miesiąca spokojnie grałam w serialu "Na Wspólnej". Kryzys przyszedł dopiero w siódmym, gdy zdałam sobie sprawę, że muszę to dziecko jakoś z siebie wydobyć, a panicznie bałam się porodu. W końcu zdecydowałam się na cesarskie cięcie i nie wspominam tego jako wielkiej traumy. Macierzyństwo zmieniło Renatę. Zwolniła tempo, w pierwszych miesiącach życia Jerzyka wszystko inne zeszło na daleki plan. - Przy całej radości z macierzyństwa to mordercza praca. Po niej należy się wypoczynek. Ale Jurek jest i zawsze będzie w moim życiu. Mimo że nie należę do matek, które nie odstępują dziecka na krok i z rozrzewnieniem wpatrują się w jego nowy ząbek. Na szczęście mój zawód pozwala spędzać z synkiem dużo czasu. A on jest radosnym dzieckiem: śmieje się, psoci, uwielbia tańczyć. Gdy jednak coś mu się nie podoba, zaciska pięści albo wrzeszczy. Ma charakter!
Szeroki świat
Renata uważa, że każdy powinien przeżyć coś niepowtarzalnego. Nie wystarcza jej, że ugotuje Tomkowi dobrą zupę. Świat ma przecież tyle barw? Gdy Jerzyk miał siedem miesięcy, wyjechała z przyjaciółką do Tajlandii. Wystarczyły telefony do domu i sterta zdjęć małego, które oglądała codziennie przed snem, by łatwiej znieść rozłąkę. Pomagała jej też myśl, że maluch został pod dobrą opieką jej mamy. Która, jeszcze tuż przed pojawieniem się na świecie wnuka, traktowała ją trochę jak dziecko. Zresztą mama, tata, a nawet brat mamy zawsze starali się nią opiekować. Doradzali, jak ma się ubierać, co jeść, wyjaśniali, dlaczego wypada robić coś tak, a nie inaczej. Teraz uwaga rodziny koncentruje się na Jerzyku. A Renata może sobie od czasu do czasu pojechać w świat. Do Nowego Jorku, Florencji. By mieć poczucie, że wraz z narodzinami synka jej życie nie stanęło w miejscu. - Bezczynność by mnie zabiła. Dopóki jestem zdrowa, nie jestem kretynką, nie mam dwóch lewych rąk, świat stoi przede mną otworem. Na szczęście nie uważam, że jestem stworzona do wyższych celów. Jeżeli nie dam rady utrzymywać się z aktorstwa, zajmę się czymś innym. Bo moje istnienie nie ogranicza się do aktorskiej kariery. Jestem człowiekiem, kobietą, dopiero na trzecim miejscu - aktorką. Najważniejszy jest sposób, w jaki żyję: nie ulegam modom, nie robię świństw i mam swój kręgosłup, dzięki czemu niełatwo jest mną manipulować.
Ewa Jabłonowska

Reklama
  • Pełen artykuł w Claudii 5/2006
Reklama
Reklama
Reklama