Piasek, żar z nieba i samochody
Tomasz Kamel i Piotr Kraśko spędzili 19 dni na Saharze, obserwując mordercze zmagania rajdowców na trasie liczącej 9000 km. Byli świadkami triumfów i porażek, przyjaźni i śmierci. Zupełnie nie interesowali się rajdami samochodowymi. Dlatego właśnie zostali wysłani do Afryki. Mieli zrobić relację z najtrudniejszej motoryzacyjnej imprezy świata z perspektywy laików. Takich, którzy nie wstydzą się zadawać najprostszych pytań.

Uczyli się wszystkiego od zera, a telewidzowie razem z nimi. Wyjechali z Polski zieloni, wrócili brązowi od pustynnego słońca. Nieogoleni, rzucający od niechcenia rajdowym żargonem. Pokochali zapach benzyny i smaru.
GALA: Jak się czują kowboje pustyni w polskiej, deszczowej rzeczywistości?
TOMASZ KAMEL: Prosto z lotniska pojechałem do studia nagrywać RANDKĘ W CIEMNO, więc nie miałem czasu nad tym rozmyślać. Czuję się dobrze, choć jestem trochę zachrypnięty. Na pustyni różnica temperatur między dniem a nocą wynosi kilkadziesiąt stopni. Łatwo się przeziębić. PIOTR KRAŚKO: A ja po powrocie do domu przez kilka godzin nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Po raz pierwszy od trzech tygodni nagle nie musiałem nic robić, ale wciąż rozsadzała mnie energia, a do pracy musiałem iść dopiero wieczorem. Wrzuciłem na siebie dres i poszedłem pobiegać.
GALA: Rajd Dakar to wielkie międzynarodowe widowisko. Co was w nim najbardziej zafascynowało? P.K.: Poczucie zespołowości. Ten wielokulturowy tłum zawodników i dziennikarzy jednoczy się na czas trwania imprezy w jeden organizm. To niesamowite, kiedy jedna osoba zaczyna gwizdać melodię z Mostu na rzece Kwai, a po chwili nuci ją cały, kilkusetosobowy obóz.
GALA: Czy w tej morderczej walce na pustyni jest miejsce na przyjaźń? T.K.: Oczywiście. Nawet najlepsi zawodnicy, walczący o ułamki sekund, zatrzymują się, żeby pomóc kolegom w tarapatach. Walka zawodowców o pierwsze miejsca jest oczywiście wspaniała, ale nam najwięcej wzruszeń dostarczało obserwowanie zmagań amatorów, którzy wydają na ten cel prywatne oszczędności. A nie są to wcale ludzie zamożni. Jeden z zawodników miał na przykład trzystu sponsorów, którzy dali po mniej więcej 50 dolarów. Byli wśród nich zaprzyjaźniony barman, sąsiadka, wujek... Tacy ludzie wykazują się największą determinacją i hartem ducha. Przejechanie odcinka zajmuje im 17 godzin, podczas gdy najlepsi robią to trzy razy szybciej. Mimo to potrafią spać dwie godziny na dobę, bo przez większość nocy własnymi siłami naprawiają samochód.
GALA: Czy ten rajd to przygoda wyłącznie dla mężczyzn? P.K.: Nie! W załodze belgijskiej pilotką była filigranowa aktorka z oper mydlanych, która miała lęk wysokości. Kiedy jej auto wjeżdżało na wydmę, błagała kierowcę, by pozwolił jej wysiąść i zejść pieszo, bo robiło jej się słabo. Przy każdej większej górce krzyczała ze strachu.
GALA: Jak reagują mieszkańcy Afryki na "machinę białego człowieka" przetaczającą się z rykiem przez ich teren? T.K.: Wielu z nich dostrzega w tym dobry interes, chociaż czasami zawodnicy spotykają się z dziwnymi reakcjami. Motocyklista Marek Dąbrowski mijał pewną kobietę wspartą o wielki drąg, która uśmiechała się do niego przyjaźnie. Nagle drąg zaczął zmierzać w jego stronę i minął go o centymetry.
P.K.: Tubylcy często w dziwny sposób okazują zainteresowanie. W Egipcie grupę naszych dziennikarzy obrzuciła kamieniami roześmiana grupka dzieci.
GALA: Podobno Rajd Dakar to jedna z najniebezpieczniejszych imprez na świecie. Odczuliście to na własnej skórze? T.K.: Kiedy dowiadujesz się o tym, jak jeden z zawodników w wypadku stracił pół twarzy, wtedy wiesz, że to nie jest żadna zabawa. Innym razem gruchnęła informacja, że na środku pustyni stoi rozwalona ciężarówka, przy której leży trzech na wpół żywych facetów. Czekali na pomoc kilkanaście godzin...
P.K.: Na pustyni nie ma ciasnych zakrętów, nie ma drzew, na których można się rozbić... Jednak na stromą wydmę nie da się wjechać z prędkością mniejszą niż sto kilometrów na godzinę, bo samochód się zakopie. A nikt nie wie, co jest po drugiej stronie wydmy. Czasami spada się w kilkudziesięciometrową, stromą przepaść... Tak właśnie w tym roku zginął Bruno Cauvy, francuski pilot.
T.K.: Czasami na trasie rozgrywa się prawdziwy dramat...
P.K.: Opowiadano nam historię ojca i syna, którzy jechali razem na motocyklu. Syn startował po raz pierwszy. W pewnym momencie nie wytrzymał i ze zmęczenia spadł z motocykla. Ojciec przejechał mu po nodze, dosyć poważnie go raniąc.
T.K.: Wysiłek podczas rajdu jest tak wielki, że większość zawodników chudnie podczas niego nawet 15 kilo. Do tego dochodzi odwodnienie, bo na pustyni nie czuje się pragnienia. Trzeba pić na siłę, inaczej organizm może nagle odmówić posłuszeństwa.
GALA: Jaka jest motywacja do dobrowolnego wymierzania sobie takiej kary? P.K.: Tacy starzy wyjadacze jak Francuz Hubert Auriol, obecny dyrektor rajdu, przyjeżdżają na ten rajd jak do siebie. Znają wszystkich i dobrze się czują w tym towarzystwie. Auriol jest we Francji bohaterem narodowym. Gdy startował, co chwilę coś sobie łamał, podnosił się, dojeżdżał do mety, wygrywał. Dla takich facetów z żelaza jak on ta impreza to sens życia.