Reklama

Nie lubiłam swojego wyglądu. Byłam grubą, jasną pyzą z kucykami, a w głębi duszy czułam się ognistą brunetką. Styliści wymyślali dla mnie falbanki, suknie i tiule. Zawsze było to bardzo nietrafione, ale nie umiałam jakoś tupnąć nogą. Nie kocham się w sobie na zabój, trudno więc, żebym oczekiwała tego od świata - tak jeszcze całkiem niedawno uważała Anna Maria.
Tata i imię
Córka Stanisława Jopka, legendarnego już "furmana" z zespołu Mazowsze, pamięta, że tatę wszyscy rozpoznawali i stale rozdawał autografy. - A ja, gdziekolwiek się przedstawiałam, musiałam odpowiedzieć na pytanie: "Czy jesteś córką?". - To tata nadał jej imię z królującego wtedy przeboju Czerwonych Gitar "Anna Maria". Podobało się jej. - Zawsze się tak podpisywałam w dzienniczkach, w indeksach. W latach 80. uważano, że to szczyt fanaberii i objaw próżności, niemodne i egzaltowane. Ilekroć błagałam, aby na plakacie szkolnego koncertu zaistnieć jako Anna Maria, tylekroć pokornie lądowałam jako Anna Jopek. Przyjaciele czasem zwracają się do niej "Anomalia", co wymyślił Jan Ptaszyn Wróblewski. Realizator, dla żartu, opisał tym imieniem wszystkie taśmy z nagrań pierwszej płyty Ani "Ale jestem". Potem przez cały dzień słyszała, jak prezenterzy w radiu z uporem zapowiadają płytę "Anomalia". - Myślałam, że padnę!
Muzyka
Ojciec pragnął, by zrobiła karierę jako pianistka, więc mała Anna Maria po meczu piłki nożnej pędziła w trampkach na lekcje fortepianu. - Z dzieciństwa zapamiętałam okrzyk taty: "Ania, do grania!", którym kończyły się moje zabawy na trzepaku. - Potem studiowała w Akademii Muzycznej. Grała Griega, Chopina, Mozarta, Bacha. Ale? - Wszelkie wystąpienia w filharmonii napawały mnie grozą. Na tydzień przed koncertem lub egzaminem bolał mnie brzuch, nie chciałam z nikim rozmawiać, wszystko we mnie nastawiało się na przeżycie tej ciężkiej chwili. Nawet kiedy skończyła już Akademię, nie była w stanie choć na chwilę wrócić na szkolne korytarze, by odebrać papiery. Poczuła więc, że musi natychmiast zacząć robić coś kompletnie innego, szukać własnej drogi. Poszła na filozofię, ale nie przebrnęła przez pierwszy rok, bo... wciągnęły ją występy. Mimo że ojciec zakazywał śpiewać: jak można zajmować się muzyką lekką, skoro dzięki klasycznej obcuje się z nadzwyczajnym pięknem?! Ale w końcu zdecydował: "Śpiewaj, bo w tym jesteś szczęśliwa i prawdziwa!". Dostała stypendium w Stanach i pojechała do Nowego Jorku uczyć się jazzu. Całymi dniami pracowała, a wieczorami zaczynała nowojorskie "życie po godzinach" w klubach jazzowych. - Spędziłam ten okres bez snu, ale bardzo owocnie i wróciłam zarażona jazzem.
Babcia
- Przyszłego męża, Marcina Kydryńskiego, spotkałam w dniu pogrzebu mojej babci. Myślę, że to ona sprawiła ten cud. Babcia Irena była najmłodsza duchem i najbardziej szalona w całej rodzinie. Znała kilka języków, amatorsko malowała, podróżowała po świecie. Pozwalała wnuczkom na wszystko. Mając 60 lat, wyjechała do Australii, by zacząć nowe życie: została zarządzającą w domu milionera. Świetnie zarabiała, otrzymała australijskie obywatelstwo. Kiedy Ania uznała, że w domu rodzinnym ma zbyt cieplarniane warunki, przeprowadziła się do pustego mieszkania babci. Zabrała ze sobą fortepian. - Powiedziałam rodzicom, że będę żyć na własną rękę. Ogromnie się cieszyłam z tej decyzji, choć nie wiedziałam, skąd wezmę na komorne. Znalazłam pracę w radiu jako wokalistka w chórkach reklamowych. Zarabiałam niezłe pieniądze, śpiewając anonimowo, by nikt z profesorów nie mógł się do mnie przyczepić. Babcia wróciła do Polski, gdy Ania skończyła studia. - Rok mieszkałyśmy razem, balowałyśmy, szalałyśmy, przyjaźniłyśmy się. Nagle babcia zachorowała na raka. Choroba przykuła ją do łóżka. Ania opiekowała się nią przez rok. Kiedyś, bardzo już chora, babcia poprosiła: "Musisz mi obiecać, że gdy umrę, nikt nie będzie rozpaczał, będziecie żyć normalnie. A ty nie zrezygnujesz z koncertów!".
Marcin
W grudniowy poranek babcia umarła na rękach wnuczki. - W dniu pogrzebu odbywał się kolędowy wieczór Włodzia Nahornego, na którym miałam śpiewać. Zgodnie z wolą babci nie odwołałam występu. I na ten właśnie wieczorek przyszedł Marcin! Przyszedł z kwiatami. Potem okazało się, że o przekazanie Ani bukietu poprosił go kolega, który musiał wyjść z koncertu. - Marcin, nie wiedząc przecież, że miałam taki trudny dzień, nagle zaczął bardzo intensywnie zapraszać mnie na herbatę. Podziękowałam. Od tamtego czasu ponawiał zaproszenia dotąd, aż uległam - uśmiecha się Anna Maria. Kiedyś słuchała prowadzonych przez niego w radiu jej ukochanych audycji - stał się dla niej nieosiągalnym, jazzowym guru. Jako studentka przez wspólną koleżankę przesłała mu pytanie, gdzie w Polsce można nauczyć się śpiewać jazz. Poprosił o przysłanie kasety demo ze zdjęciem. Wybrała to z wakacji w górach, w okularach i kapeluszu, zaśpiewała wysokim sopranem, napisa-ła liścik: "Szanowny Panie, nie szukam protekcji, promocji ani poklasku?". Odpowiedź była brutalna: "Powiedz tej swojej Ani, że może zajęłaby się w życiu czymś innym, bo jej śpiewanie nie ma większego sensu. Nie takiego głosu oczekiwałem". Lata potem Marcin przypadkiem zajrzał do studia nagraniowego, gdy była w nim Ania. Został do końca sesji! - Pierwszy raz usłyszałem ją inaczej. Siedziałem ze słuchawkami na uszach i czułem, że obcuję z absolutną doskonałością. Pamiętam, że była ubrana w szary, powyciągany spencerek i kompletnie nie przejmowała się wrażeniem, jakie zrobił na mnie jej śpiew.
Dzieci
Na ślub zaprosili tylko rodziców i świadków, ale media i tak się dowiedziały: to wielka gratka, gdy znany prezenter, syn piosenkarki Haliny Kunickiej i Lucjana Kydryńskiego, żeni się ze znaną już córką solistów Mazowsza. Pierwszemu synowi dali na imię Franciszek. Na pamiątkę dobrego Franciszka z Asyżu i? z miłości do Franka Sinatry. Drugi przyszedł na świat Staś. Chłopcy są całkiem różni. Franio to indywidualista, bardzo inteligentny, otwarty, stale pytający. Ma niezwykłe pasje. Trochę rozmarzony i zamyślony Staś, który jeszcze w brzuchu mamy wiele godzin spędził na scenie, jest bardzo muzykalny. Stale podśpiewuje, a gdy tylko usłyszy muzykę, tańczy. - Dzieci są po to, by je rozpieszczać. Życie da im jeszcze w kość - uważa Anna Maria. A Marcin i chłopcy trzymają męską sztamę. On imponuje im, bo prowadzi samochód, razem szukają tajemniczych miejsc, jeżdżą na zgrupowania samochodów terenowych. Wymyślają rzeczy, które mamie nie przyszłyby do głowy. - A ja jestem rozpuszczona przez męski gatunek w naszej rodzinie. Franio obdarowuje mnie kwiatami, mówi, że jestem cudowna. I to jest fantastyczne.
Kariera
- Gdybym nie spotkała Marcina, dziś śpiewałabym reklamówki. Już to robiłam. Wydawało mi się, że fantastycznie się bawię, że to wspaniałe zajęcie. Demoralizowały mnie bardzo przyjemne zarobki. Marcin od początku ogromnie we mnie wierzył. A ja, wychowana na jego audycjach, wierzyłam w jego gust. Musiałam więc uwierzyć w siebie! To Marcin zaproponował, by wystąpiła na festiwalu Jazz Jamboree. - Z powodu straszliwej tremy zapadłam na ciężką grypę. Termin zbliżał się nieubłaganie, a ja leżałam półżywa. Kiedy zadzwonił, wychrypiałam do słuchawki, że chyba nie dam rady. Zamiast mi współczuć, upomniał surowo: "Masz życiową szansę, wszystkie bilety dawno sprzedane, a ty śmiesz sobie chorować?!". Tak się zezłościłam, że natychmiast poderwałam się na równe nogi i... pozdrowiałam. Także dzięki Marcinowi Anna Maria odważyła się sama pisać piosenki. - Powiedział mi, że muszę wreszcie zrobić porządek z tym, co chodzi mi po głowie. No i mam z nich największą satysfakcję, bo są szyte na moją miarę, krtań, serce, na moją wrażliwość. Pracują jak w symbiozie, non stop razem: w studiu, na koncertach. Promują i wydają jej płyty. Czasem się kłócą, ale gdy mają różne zdania, robią dwie różne wersje piosenki i wybierają lepszą. Lub dają sobie tydzień na znalezienie rozwiązania. Uważają, że to świetny układ, gdy mąż pracuje z żoną. - Wielu rzeczy nawet nie musimy nazywać po imieniu. Jesteśmy jak jedna osoba, tyle że podwójnie silni.
Siła
Trzy tygodnie po przyjściu na świat Franka Anna Maria już śpiewała recital. Wyszczuplała, nabrała pewności siebie. Odkryła, że najlepiej czuje się w prostej marynarce, białej koszuli i gładko upiętych włosach. Bez udziwnień, loków, ozdób. Tupnęła wreszcie nogą na stylistów. Uwierzyła, że odniosła sukces, gdy zgodził się zagrać z nią Pat Metheny, jeden z najpopularniejszych jazzmanów świata, wirtuoz gitary, według niej Mozart współczesnego jazzu. Płytę "Upojenie" nagrywali bity tydzień. Pat był zachwycony polską wokalistką: "Ania ma bardzo piękny, pastelowy, ale i brzmiący głos. Myślę, że w jego brzmienie wpisana jest też polskość". Uznała kontakt z Patem za niezwykle inspirujący. - On ma potrzebę dążenia do ideału, absolutu. Wszyscy staraliśmy się dotrzymywać mu tempa, co nie było proste. Jest bezwzględny przede wszystkim dla siebie. Kiedy po 7 godzinach pracy prosiłam: "Pat, chodź zjeść zupę", odpowiadał: "Idź sama, bo pewnie jesteś głodna, a ja jeszcze trochę poćwiczę". Jadłam więc tę zupę w poczuciu winy i myślałam sobie, że już wiem, dlaczego on jest wielkim Patem Methenym, a ja Anią Jopek. A jednak była pierwszą polską wykonawczynią, która stała się równorzędnym partnerem dla giganta: artysty światowego formatu. Dzięki nagranej z nim płycie zdobyła popularność w całej Europie. Dzieci, rodzina, koncerty na całym świecie dały Annie Marii wielką siłę. Odnalazła swój styl, poczuła pewność, że idzie dobrą, własną drogą. Wypiękniała, polubiła swoją twarz, którą kiedyś uważała za "kwadratową". Jeszcze niedawno mówiła: - W snach bywam femme fatale, bez duszy i sumienia, a mój złowrogi czar doprowadza mężczyzn do szaleństwa. Tylko w snach, niestety. Na życie jestem miłą dziewczyną z sąsiedztwa, mój mąż zaś podejrzewa, że jestem aniołem. Dziś ma wielu wielbicieli i zapewne niejeden z nich chciałby... mieć taką sąsiadkę. Życie domowe Anna Maria mówi o mężu, że to "mężczyzna w drodze?" podróżuje, fotografuje, pisze książki. Świadomie jednak odrzucił wiele propozycji, między innymi z telewizji, i zrezygnował z funkcji dyrektora Jazz Jamboree, by ich życie było spokojniejsze, normalniejsze. Umie doskonale zająć się dziećmi, kiedy Ania jeździ w trasy. Kiedy on wyjeżdża, przejmuje obowiązki Ania. Nawet depresje mają na zmianę! W domu żadne z nich nie stara się dominować, ale Anna Maria mówi, że z przyjemnością poddaje się Marcinowi. I zapewnia, że nie stosuje wobec męża specjalnej taktyki. - Ja po prostu się z nim przyjaźnię. Myślę, że dobre małżeństwo to takie, które w każdej sprawie potrafi dojść do porozumienia i które daje sobie dużo wolności. Staramy się słyszeć partnera, nawet gdy milczy, wyczuwać nawzajem swoje potrzeby. Zaszaleć też potrafią. Gdy ona kiedyś zamarzyła sobie wakacje, on z dnia na dzień je zorganizował: wsiedli w samochód i na dziesięć dni pojechali do Włoch i Francji. Nie przejmują się gotowaniem obiadów, sprzątaniem, zakupami i terminami płacenia rachunków telefonicznych.
Bieg czasu
Jej płyty ukazały się w Europie, w Japonii, Hongkongu, Singapurze, Afryce. - Cały czas nie mogę w to uwierzyć - śmieje się Anna Maria. - Gdy dostałam e-mail od znajomego, który kupił sobie moją płytę w Hadze, musiałam się uszczypnąć. Rodzina jest dumna z jej osiągnięć. Tata nie tylko uwierzył w nią, ale razem nagrali album z kolędami! W jednej z nich, "Mizerna cicha", słychać też Frania. - Byliśmy wtedy nierozłączni. W końcu byłam jedynym źródłem pożywienia mojego dziecka. W studiu nagraliśmy jego... westchnienia. Nie mówił jeszcze, bo miał zaledwie pół roku. Kiedy słyszę Franiowe westchnienie, mam ochotę zapłakać nad nieubłaganym biegiem czasu. Dawna pyza, brzydkie kaczątko, które przemieniło się w łabędzia, kiedyś zapewne zaśpiewa razem z synami. Wszak ich babcie, dziadkowie, rodzice śpiewają, tańczą, są znawcami muzyki, jej prezenterami... - Na razie wiadomo na pewno, że Franciszek przejął takie specjalne, urocze wymawianie "r". Nie można mieć wątpliwości, że należy do rodu Kydryńskich?
Violetta Lewandowska

Reklama
Reklama
Reklama