Reklama

Wzięli ślub na Bali - indonezyjskiej wyspie, na której ludzie rozmawiają z duchami, tańczy się, klęcząc, a głowy zakochanych posypuje kwiatami. Takiego ślubu nie można zapisać w urzędzie, ale dla Manueli Gretkowskiej i Piotra Pietuchy to nie ma znaczenia. W tym związku liczy się wolność, bo dzieli ich właściwie wszystko. Ona słucha tylko muzyki klasycznej, co doprowadza go do szału, bo jako były hipis woli bluesa. On nienawidzi Warszawy, w której się urodził, a ona z rozrzewnieniem wspomina dzieciństwo w rozpadającej się łódzkiej kamienicy bez ciepłej wody. On uwielbia westerny, ona Lyncha. Jadają zupełnie inne rzeczy i o odmiennych porach, kiedy indziej piszą opowiadania i malują, na zmianę zajmują się córeczką Polą, on pierze, ona sprząta. Aż trudno pojąć, że w ogóle udaje im się spotkać. - Naszą bazą jest głęboka przyjaźń - zapewnia w jednym z wywiadów Piotr Pietucha. - Doskonale się rozumiemy, nie musimy niczego udawać, każde z nas może być sobą, może się realizować. Wiele razem przeżyliśmy, powiedzieliśmy sobie miliony słów, zjeździliśmy kawał świata. - On jest kimś więcej niż mężem, więcej niż partnerem - dodaje Manuela Gretkowska. - Będąc z nim, uczę się mężczyzny, uczę się szacunku dla mężczyzny. Nasz związek jest całkowicie partnerski, my się wzajemnie wspieramy i nawzajem nosimy na rękach. Swoje miłosne przygody zapisują w grubym zeszycie z napisem OUR LIFE, który przywieźli z podróży do Katmandu. Piszą raz jedno, raz drugie, podpisując notatki "Myś" i "Pyś". Między słowa wklejają bilety, zdjęcia, dowcipy, rachunki z hoteli. Od pisania, czytania i zdjęcia zaczął się zresztą ich związek. Piotr publikował teksty społeczne w EXLIBRISIE, nieistniejącym już dodatku do ŻYCIA WARSZAWY. W jednym z numerów znalazł fragment Podręcznika do ludzi, który go zachwycił. Nagle biała postać, jaką często spotykał w snach, spojrzała na niego oczami Manueli. Z TWOJEGO STYLU wyciął zdjęcie pisarki na paryskiej uliczce. Nie przejmując się przylepioną do Gretkowskiej etykietą skandalistki, napisał płomienny list z oświadczeniem, że jest jej przeznaczony, choć ona nigdy go nie spotkała. - To był list nawiedzonego maniaka, bardzo długi, oniryczny, do bólu szczery i chyba odważny, bo ja nic o niej nie wiedziałem, poza tym, że jest młodą pisarką z Paryża - wspominał przed dwoma laty. Ktoś, z kim była, po przeczytaniu listu powiedział: "On mi ciebie zabierze". Odpisała m.in.: "żegluj swobodnie" i "jak będziesz w Warszawie, zadzwoń", otwierając długi korespondencyjno-telefoniczny etap znajomości. Na pierwsze spotkanie umówili się w warszawskiej Qchni Artystycznej, która akurat tego dnia była zamknięta. Po chodniku przed wejściem krążyło sporo ludzi. Był tym, o kim pomyślała, że dobrze byłoby, żeby to był Piotr. Choć od tamtej pory minęło 9 lat, pielęgnują stan permanentnego zakochania, wzajemnego zachwytu i poczucie wolności. To, że są sobie przeznaczeni, potwierdził islandzki szaman i jasnowidz, ale wiedzą, że trzeba pomagać przeznaczeniu, bo doskonale znają ból nieudanych związków. Ona kiedyś miała męża, który zabrał ją do Paryża, i przyjaciela, z którym wróciła do Polski. On miał dwie żony - jedną w Polsce, drugą w Szwecji. Pola jest jego szóstym dzieckiem. Choć Manuela Gretkowska ma 39 lat, a Piotr jest o 10 lat starszy - nie tylko wyglądają bardzo młodo, ale i nie stracili dziecięcej wrażliwości. To w zestawieniu z taktem i umiejętnością słuchania najbardziej ujmuje w nich innych ludzi. Krąg znajomych powiększają jednak bardzo ostrożnie. Od bankietów i wypadów do miasta wolą zapach lasu. Ich pierwszy dom, podobnie jak ten, w którym mieszkają teraz, stał na wsi, choć nie pod Warszawą, ale pod Sztokholmem. Decyzja o powrocie do Polski nie była łatwa, szczególnie dla Piotra - w Szwecji spędził 20 lat, obowiązki terapeuty w podmiejskim szpitalu psychiatrycznym nie były pracą, ale pasją. Zdecydował się na radykalną zmianę dla Manueli, która chciała, by ich córka dorastała w Polsce, i która wcześniej rzuciła wszystko, by dla Piotra zatrzymać się na kilka lat w Szwecji. Swój nowy dom urządzili podobnie jak stary - omijając żyły wodne, w zgodzie z zasadami feng shui. Choć przypadkowym gościom wydaje się, że trafili do nieco dziwacznej przestrzeni, oni czują się bezpieczni. Nieskrępowany przepływ zdrowej energii jest dla nich dużo ważniejszy niż klasyczne ustawianie krzeseł. Nigdy nie przywiązywali wagi do rzeczy. W każdej chwili gotowi są spakować parę francuskich filiżanek Manueli i płyty Piotra, by wyruszyć w kolejną podróż. Czekają tylko, aż Pola podrośnie na tyle, by dzielić z nimi pęd ku przygodom. Wszystkim, którzy do nich dzwonią, z entuzjazmem opowiadają o spacerujących pod oknami kurach sąsiadów i cieszą się, że zza morza przywieźli ciszę, doskonałe tło do czytania książek, które jest największą słabością obojga. Piotr Pietucha zapytany o stosunek do prozy Manueli podważył sens odczytywania jej twórczości przez biografię: - Moim zdaniem w książkach zupełnie jej nie ma. Tam się błąka jakaś kobieta-kameleon, bez tożsamości. Dziecko współczesnego świata. Manuela jest osobą o niebywałym poczuciu humoru, bardzo szlachetną, prawą i przede wszystkim hiperwrażliwą. Ona ukrywa siebie pod błyskotliwymi aforyzmami, woltami intelektualnymi, wulgarnymi wyrażeniami. Pod spodem jest wzruszająca nieśmiałość i niemal dziecięca wrażliwość, która mnie roztkliwia zupełnie. Jedyną rzeczą, jakiej nigdy by sobie nie wybaczyli, jest zdrada. Manuela Gretkowska kategorycznie twierdzi, że to byłby koniec związku, choć jednocześnie zaznacza, że wie, że olśnienia i oszołomienia się zdarzają, że nie można niczego przesądzać. Piotr Pietucha nie robi tego nawiasu. Jego zdaniem, kiedy ludzie są ze sobą szczęśliwi i tak blisko jak oni, zdrada nie jest możliwa. Ich wspólna, właśnie wydana książka SCENY Z ŻYCIA POZAMAŁŻEŃSKIEGO jest bardzo wnikliwym, brutalnym, ociekającym seksem studium zdrady. Jednak mówiąc o zdradzie, między wierszami opowiadają o tym, na czym najlepiej się znają - o miłości. Katarzyna Szczerbowska

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama