Reklama

Niedawno skończyła zdjęcia do filmu Lawstorant i wpadła na kilka dni do Polski. Wzięła ze sobą syna Victora. W jej szczelnie zapełnionym kalendarzu honorowe miejsce zajmują jego zajęcia: lekcje hiszpańskiego, treningi tenisa. I jej własne: terminy przedstawień w szwedzkich teatrach i zdjęcia na planie Złotopolskich. Teraz Małgorzata chce pokazać Victorowi Warszawę. Ważna jest dla niej każda chwila, którą mogą spędzić razem. GALA: Jaki jest Victor?
MAŁGORZATA PIECZYŃSKA: Najgorszy z możliwych wariantów. Uzdolniony, ale bez wyraźnej pasji. Typ komandosa. Byłby szczęśliwy, gdyby mógł spędzać życie w szkole przetrwania i ciągle się sprawdzać. GALA: Jak sprawdza się teraz?
M.P.: Jeździ ze mną codziennie na plan Złotopolskich i uczy się charakteryzacji. Dzieci w Szwecji odbywają obowiązkowe praktyki - muszą zobaczyć, jak pracują dorośli. Victor trafił na plan filmowy. GALA: Chciałaby pani, żeby był aktorem?
M.P.: Nie mam oczekiwań. To on wybierze. GALA: Jest przystojny. Mógłby chyba myśleć o pójściu w pani ślady?
M.P.: Mam nadzieję, że wygląd nie jest jego głównym atutem. Choć mogłam, nigdy nie wciskałam go do filmów ani reklam. Zawód aktora nie polega na tym, że się jest ładnym. Trzeba jeszcze umieć grać. Na razie staram się pokazać Victorowi jak najwięcej dróg, obudzić w nim ciekawość świata. GALA: Jak się budzi ciekawość świata w Warszawie?
M.P.: Chodzimy do teatru, na wystawy, spotykamy się ze znajomymi. Victor ma też codziennie lekcje hiszpańskiego. Chcę, żeby zabrał stąd do domu jak najwięcej wrażeń. Pierwszy raz widzi Polskę jesienią. Przyjeżdża tutaj do dziadków tylko w czasie letnich wakacji. GALA: Syn jest wyższy od pani. Widzi w nim pani już młodego mężczyznę?
M.P.: Choć ma 180 cm wzrostu, 46 numer buta, ciągle jest dla mnie dzieckiem. GALA: Lubi pani się nim chwalić?
M.P.: Lubię? Nie mogę się temu oprzeć. Czasem wieczorem, gdy mamy w domu gości, zakradam się z nimi do jego pokoju. Pokazuję, jak śpi w plątaninie z pluszowych kaczuszek, misiów i piesków. Nie szkodzi, że spod misiów wystają ręce mężczyzny. GALA: Teraz on może panią nosić na rękach.
M.P.: Robi to tylko po to, by potem... rzucić mną o ziemię. Ma brązowy pas w jujitsu i lubi trenować na mnie nowe chwyty. GALA: Poddaje się pani bez walki?
M.P.: Oczywiście, że nie. Nie jestem łatwym przeciwnikiem. Dbam o kondycję. Każdy dzień zaczynam od godzinnej gimnastyki. Sport to doskonały sposób na znalezienie szczęścia i harmonii. Pomaga przetrwać trudne chwile. GALA: Chyba takie nie zdarzają się często w pani życiu?
M.P.: Nie mam prawa narzekać. Jeśli tylko wszyscy są zdrowi, jest dobrze. Nie mówię tego z hollywoodzkim uśmiechem, ale po ludzku: jeśli miałabym komuś dobrze życzyć, to życzyłabym, żeby miał takie życie jak ja. Ktoś powiedział: "Możesz kroić chleb tak, jakbyś kroił tort". I ja staram się robić wszystko tak, jakbym kroiła tort. GALA: Najszczęśliwsza chwila z synem.
M.P.: Wszystkie chwile z nim są piękne. Od pierwszego spotkania. Kobiety wspominają rodzenie dziecka jak horror, a dla mnie to był najwspanialszy cud. Dzień, w którym urodziłam syna, był najszczęśliwszy w moim życiu. Kiedy chcę przywołać dobre sny, wspominam moment, w którym pojawił się na świecie. GALA: Mąż był wtedy z wami?
M.P.: Gabryś trzymał mnie za rękę, przytulał, przecinał pępowinę. Kiedy wspominam narodziny syna, wspominam też dotyk dłoni męża. Dzięki Victorowi poznałam miłość bezwarunkową, taką, która niczego nie oczekuje. Która jest na zawsze. W miłości do dziecka nie ma etapu przyglądania się sobie, jak to bywa w związku kobiety z mężczyzną. Kocha się od razu. Macierzyństwo wiąże się z falą obłędnego uczucia. Mężczyźni czasem zazdroszczą tego kobietom. GALA: Mąż jest zazdrosny o syna?
M.P.: Bardzo. I nie jest to bezpodstawne. Relacja między kobietą i mężczyzną ma charakter partnerski. Codziennie dwoje ludzi musi dbać o jej świeżość. A dziecku po prostu daje się czas, uwagę, siłę. Wciąż daje, daje, daje. GALA: A dziecko tylko bierze?
M.P.: Niektórzy mówią, że wychowanie dziecka to wielki wysiłek, ciąg wyrzeczeń, inwestycja, w której traci się wolność. Tymczasem to dziecko obdarowuje rodziców, nadając ich życiu sens. Wystarczy przytulić dziecko, by znaleźć się w niebie. Dzięki dziecku człowiek ma szansę wspinać się po drabinie człowieczeństwa. Zależy mu, żeby być dobrym wzorem, więc zastanawia się nad tym, jak być dobrym człowiekiem. GALA: Jest coś, co próbuje mu pani dać, bo nie dostała pani tego od swoich rodziców?
M.P.: Czas. Moi rodzice byli wiecznie zapracowani. Nie przypominam sobie na przykład, żeby kiedykolwiek grali ze mną w chińczyka. Czas jest najważniejszą inwestycją w dziecko. Staram się jak najwięcej rozmawiać z Victorem. Wsiadamy do samochodu, jedziemy na Mazury, nad morze i rozmawiamy. Chciałabym, żeby wiedział, że może na mnie polegać i że może mi wszystko powiedzieć. Nie włączamy magnetofonu ani radia. Jesteśmy tylko dla siebie. Ciągle szukam takiego czasu. Staramy się codziennie zjeść razem obiad. Siadamy przy okrągłym stole w kuchni wszyscy: Gabryś, jego mama, Victor i pani, która pomaga nam w domu. GALA: Syn nie narzeka, że nie może spokojnie posiedzieć przed telewizorem jak jego rówieśnicy?
M.P.: Zamiast telewizora jest deska z żaglem, łódka, pieczenie chleba. Mamy również pracownię ceramiczną, gdzie wypalamy donice i talerze. Zdarza się, że na wsi odwiedzają nas - koledzy Victora. Widzę, jak męczą się bez komputera. On na szczęście nie ma tego problemu. GALA: Victor urodził się w Szwecji. Dobrze zna polski?
M.P.: W domu rozmawiamy po polsku. Nie można jednak poznać języka, używając go jedynie do proszenia o kanapki na śniadanie. Tylko dzięki literaturze można bawić się mową, jej niuansami. Weźmy choćby Sonety Szekspira czy Pieśń nad pieśniami. Czy istnieją lepsze drogowskazy, jak można pięknie mówić o miłości? Wielu ludzi potrafi powiedzieć "kocham cię" tylko przez seks. Cieszę się więc, że Victor lubi czytać. Czyta po polsku, szwedzku, angielsku. GALA: Do kogo jest podobny, do pani czy do męża?
M.P.: Widzę w Victorze swoją najgorszą cechę z młodości: lubiłam marzyć, poprzestając na marzeniach. Późno nauczyłam się, że na ich realizację trzeba zapracować. Chciałabym, żeby Victor zrozumiał to wcześniej. Jest podobny do Gabrysia. Ma doskonałą pamięć, chłonny umysł. Mówi się, że kobiety kochają uszami, a mężczyźni oczami. Z Gabrysiem wspaniale się rozmawia. Najbardziej imponuje mi w ludziach sprawność intelektualna, poczucie humoru. Gabryś to ma i Victor to odziedziczył. GALA: Mówi pani, że mężczyźni kochają oczami. Nie boi się pani, że kiedyś przestanie się podobać mężowi?
M.P.: Gabryś nie kocha tylko mojej twarzy. GALA: Obojętnie liczy pani mijające lata?
M.P.: Mam lustro w domu. Maluję się przed nim, wcieram krem, ale nie wpatruję się w swoje odbicie, godzinami rozważając, czy jestem taka sama jak wczoraj, czy nie. Zmarszczki mnie wzruszają. Czasem się zastanawiam, czy wpadnę w histerię na ich punkcie. GALA: Jest pani z mężem już blisko 20 lat. Aktorki rzadko mogą się pochwalić małżeństwem o takim stażu. Jak dbać o związek?
M.P.: Przede wszystkim należy się dobrze dobrać. Wpaść na siebie w odpowiednim miejscu życia. Spotkaliśmy się dość późno. Gabryś był dwa lata po rozwodzie, ja rok. W związkach dojrzałych ludzi nie ma miejsca na zmienianie się dla drugiej osoby. Takie eksperymenty można robić w młodości. Spotkałam Gabrysia, kiedy oboje byliśmy już ukształtowani. GALA: To była miłość od pierwszego wejrzenia?
M.P.: Od razu coś zaiskrzyło. Siedziałam w chińskiej restauracji w Sztokholmie. Rozmawiałam z Januszem Zaorskim, reżyserem Jeziora Bodeńskiego. Kiedy Gabryś wszedł do środka, zapytałam Janusza, czy go zna. A Janusz: "Znam i uważaj, Pieczara, bo teraz zabieram się za reżyserowanie twojego życia". A potem Gabryś i ja szybko wzięliśmy reżyserowanie w swoje ręce i pojechaliśmy na urlop na Wyspy Kanaryjskie. GALA: Tak od razu?
M.P.: Podobaliśmy się sobie. Stwierdziliśmy, że wszystko wskazuje na to, że możemy być razem szczęśliwi. Chcieliśmy stworzyć sobie idealne warunki, by się w nich sprawdzić. Doszliśmy do wniosku, że jeżeli na takim wspaniałym urlopie coś zazgrzyta, to codzienność wtedy mogłaby stać się wieczną przepychanką. A my nie mieliśmy już czasu na przepychanki. GALA: Od razu zamieszkaliście razem?
M.P.: Przez dwa lata kursowałam między Sztokholmem, gdzie mieszkał Gabryś, a Warszawą, gdzie pracowałam. Dopiero gdy zdecydowaliśmy się na dziecko, zatrzymałam się w Sztokholmie. Ale zachowałam mieszkanie w Warszawie. GALA: A teraz czasem jedzie pani gdzieś tylko z mężem?
M.P.: Przynajmniej raz w roku na tydzień lub dwa. Te wyjazdy to inwestycja w naszą relację. Mamy tam przestrzeń, by zastanowić się nad tym, jak się czuje partner. Tonąc w codzienności, łatwo stracić czujność na potrzeby partnera. Tyle jest małżeństw, w których ludzie pełnią wobec siebie jedynie role usługowe. Mówią: zrób zakupy, gdzie jest kolacja, trzeba odwieźć dziecko do szkoły. A po latach dziwią się, że mąż odszedł z inną, że żona ma kochanka. GALA: Pani mąż jest zamożnym biznesmenem. Podobałby się pani, gdyby był na przykład sprzedawcą?
M.P.: Kiedyś zapytał, czy kochałabym go, gdyby był drwalem. Odpowiedziałam: "A ty kochałbyś mnie, gdybym była księgową?". Trudno mówić o tym, co by było, gdyby... GALA: Na co lubi pani wydawać pieniądze?
M.P.: Najbardziej na bilety do teatru. GALA: Ale jeździ pani po nie chevroletem. Pamięta pani jeszcze to, jak pani żyła przed poznaniem męża?
M.P.: Bardzo dużo pracowałam. Może dzięki temu, kiedy poznałam Gabrysia, czułam się już kobietą spełnioną zawodowo i bez żalu zrezygnowałam na kilka lat z grania, żeby zająć się porządnie rodziną. GALA: Czuje pani teraz spokój?
M.P.: Czuję się bezpieczna, ale nie żyję jak mucha w smole. Nie zajmuję się myśleniem o sobie. Wciąż zastanawiam się, czego oczekuje ode mnie człowiek, którego kocham. GALA: Za co najbardziej kocha pani męża?
M.P.: Za wszystko. Wciąż sobie powtarzam: kochaj go, kiedy najmniej na to zasługuje. Jeśli pojawia się konflikt, nie wpadam we wściekłość, nie myślę, jaka to ja jestem pokrzywdzona, ale zastanawiam się nad tym, co zrobiłam źle, co przeoczyłam, próbuję zrozumieć, co się dzieje z Gabrysiem. Staram się dać jak najwięcej. Rozmawiała KATARZYNA SZCZERBOWSKA
Zdjęcia MICHAŁ DEMBIŃSKI
Dziękujemy Teatrowi Polskiemu, ul. Karasia 2 w Warszawie, za pomoc w realizacji sesji.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama