Reklama

- Nie uważam się za piękność. W szkole teatralnej były dziewczyny ładniejsze ode mnie - mówi aktorka - i to one dostawały role amantek. Moim atutem jest temperament i zacięcie komediowe. A co do urody... mogłabym być ładniejsza!
Już na studiach było jednak wiadomo, że Gosia to profesjonalistka: cztery lata w czołówce studentów, najlepsza w zajęciach teoretycznych i na scenie. Piekielnie pracowita, ambitna i obowiązkowa. - Studia aktorskie są specyficzne - wspomina. - W szkole spędza się całe dnie, nawet soboty i niedziele. Nie narzekałam, potrafiłam przesiedzieć w budynku przy Miodowej do późnej nocy i pracować pod okiem profesorów. Jedynym ewidentnym minusem tej sytuacji była moja figura. Żywiłam się głównie bułkami, bo nie miałam czasu na gotowanie ani pieniędzy na obiady w stołówce, i w krótkim czasie przybyło mi parę ładnych kilogramów.
Dziedzictwo
Wszystko, co dzieje się w życiu Małgosi, jest z gruntu pozytywne i dopięte na ostatni guzik. "Jeśli coś robisz, staraj się robić jak najlepiej" - mówiono jej w domu. Tata, do dziś będący dla niej autorytetem, starał się wykształcić u pierworodnej miłość do literatury i ciekawość świata. - Jako dorastająca dziewczynka rodziców nie tylko kochałam, ale bardzo podziwiałam i chciałam naśladować - opowiada Gosia. - Zależało mi, by być jak oni: mądra, wykształcona, szanowana przez innych. Tata wprowadził zwyczaj: pierwszego każdego miesiąca, gdy wracał do domu z pensją, przynosił nam prezenty - najczęściej śliwki w czekoladzie (wtedy rarytas) lub książki. Jego biblioteka jest imponująca.
Mama Gosi, nauczycielka, gdy pojawiły się na świecie córki (Małgosia, o trzy lata młodsza Hania i o kolejne trzy - Maja) godziła pracę zawodową z prowadzeniem domu. To mamie Małgosia zawdzięcza zmysł estetyczny i przekonanie, iż dobry wygląd jest oznaką szacunku dla innych. W biednych i smutnych czasach komuny, mimo pustych półek w sklepach, mama zawsze wyglądała jak dama. Jeśli nawet była ubrana skromnie, to gustownie. Aktorka do dziś podziwia jej wyczucie, kreatywność i umiejętności krawieckie.
Ciuchy
Często chodziłyśmy z siostrami w strojach autorstwa mamy - wspomina aktorka. - Szyła świetnie, czasem z kupionych materiałów, a gdy brakowało ich w sklepach, przerabiała to, co było w domu. Najbardziej lubiłam wtedy spódnice z falbanami. Ale gdy z Torunia przyjechałam na studia do Warszawy, nie od razu się tu zadomowiłam, na tle stołecznych koleżanek czułam się trochę zagubioną, źle ubraną gąską z prowincji. Dziś problem "nie mam co na siebie włożyć" w ogóle jej nie dotyczy. Twierdzi, że nie ma czasu na zakupy, dlatego w sklepie szybko wybiera z wieszaka to, czego szuka. Rzadko zdarza się jej zakup nietrafiony. Jest uznawana za jedną z najlepiej ubranych Polek, prestiżowe magazyny mody bez wahania nadają jej tytuł Miss Elegancji. Ona zaś uważa, że w Polsce jest bardzo wielu zdolnych projektantów. Ma kilku ulubionych, z którymi prywatnie się przyjaźni i którzy wiele kreacji stworzyli specjalnie dla niej, np. Gosia Baczyńska, świetnie czująca styl aktorki. Proste fasony urozmaica efektownymi dodatkami, wyszukuje świetne tkaniny. Czarna, długa suknia z odsłoniętymi ramionami i dużym dekoltem na plecach, którą Małgosia miała na sobie podczas tegorocznej uroczystości wręczenia Telekamer, zrobiła furorę. Gdy weszła w niej na salę Teatru Narodowego, oczy publiczności i flesze fotoreporterów skierowały się na nią. - Podoba mi się współczesna moda: jest różnorodna, nie ma w niej sztywnych reguł i schematów - mówi Małgosia. - Moja szafa? Powiedziałabym, że jest dobrze skomponowana. Są w niej ubrania na każdą okazję, razem z pasującymi dodatkami i butami. Na co dzień wybieram wygodne spodnie, swetry i topy. Na wieczór sukienki. Ubrań nie wyrzucam. Moda się zmienia, upodobania również. Kiedyś nie lubiłam spodni dzwonów, potem nosiłam je z przyjemnością. Nie wyróżniam jednego koloru. Miałam okres czarny, pomarańczowy, amarantowy, teraz lubię fiolet. Zimą chętnie noszę czerwony: rozgrzewa i poprawia nastrój.
Pieniądze
Gosia jest przekonana, że dla osoby, która staje przed publicznością, dobra prezencja to wręcz obowiązek. - Ale drogie kreacje wcale nie są gwarancją sukcesu w tej dziedzinie, liczy się raczej fantazja i wyobraźnia - wyjaśnia. - Czasem mówię sobie: Gośka, nie wolno ci kupić tej sukienki, bo wszystkie pieniądze muszą teraz iść na kafelki w łazience. I wymyślam jakąś nową kombinację z ciuchów wiszących w szafie. W moim zawodzie bywają lata tłuste i chude. Podczas studiów często byłam "pod kreską". Gdy zaczęłam pracować, na początku zarabiałam tyle, że wystarczało jedynie na utrzymanie. Teraz komfort finansowy i poczucie stabilizacji daje mi praca w serialu "M jak miłość". Ale co będzie za dziesięć, piętnaście lat? Staram się cieszyć tym, co mam, i nie martwić na zapas. Rola Hanki Mostowiak przypieczętowała jej popularność, zdobytą w dwóch częściach "Kilera". Dobry producent, plejada gwiazd w obsadzie - nie mogła marzyć o lepszej roli na małym ekranie. I tak od 2000 r. dla kilkunastu milionów widzów serialu Małgosia stała się ideałem matki, żony, synowej i przyjaciela.
Rodzina
Gosia wciąż czuje się bardzo związana z rodzicami - gdy tylko może, odwiedza ich w Toruniu, często telefonuje - i z siostrami, dla których w dzieciństwie była wodzem i inicjatorką wszelkich zabaw. Śpiewała im do snu, chodziła na spacery, uczyła czytać, robiła pokazy filmowe w namiocie z koca. W dorosłym życiu rozjechały się po świecie: Majka mieszka w Londynie, Hania z mężem i córeczką w Poznaniu. Ale starają się widywać co najmniej kilka razy w roku. Magicznym momentem są dla nich święta. - To fantastyczny czas, kiedy zatrzymujemy się na chwilę - mówi Gosia. - Kiedyś malowałam pisanki, teraz przyjeżdżam do domu w ostatniej już chwili. Ale staram się w Wielką Sobotę pójść ze święconką do kościoła w Toruniu, a w niedzielę wielkanocną - na rezurekcję. A potem trwa radosne świętowanie. Opowiadamy sobie o wszystkim, co się nam przydarzyło od ostatniego spotkania, nigdzie się nie spieszymy. Jest jak za dawnych lat? W jej rodzinie, z dziada pradziada, mówiło się: "Bierz na siebie tylko tę odpowiedzialność, której sprostasz, a twoje życie będzie lepsze, bardziej satysfakcjonujące". - Wciąż żywo pamiętam moich wspaniałych dziadków. Tata mamy, dziadek Franek, dyrektor szkoły, był perfekcjonistą. Gdy do niego przyjeżdżałyśmy, kredki i ołówki dla nas były zaostrzone w szpic. Sam pisał piórem, które maczał w kałamarzu. Po nim i po dziadku Władysławie, naczelniku poczty, odziedziczyłam cechy przywódcze.
Zawód
Moja babcia Sławomira znała na pamięć chyba wszystkie wiersze Mickiewicza i Słowackiego. Nauczyła mnie "Kłamczuchy" i innych wierszy Brzechwy, wielu piosenek, które chętnie śpiewałam przed rodziną. Bliscy byli jednak zaskoczeni, że zostałam aktorką. Bo w dzieciństwie ciągle zmieniałam zdanie. Najpierw chciałam być ekspedientką, potem weterynarzem, dziennikarką? Dopiero gdy w szkole zaczęto mnie wyznaczać do czytania na głos i do konkursów recytatorskich, pomyślałam: i o to mi chodzi! Miałam rację. Aktorstwo dało mi możliwość wykonywania różnych zawodów: mogłam grać i weterynarza, i dziennikarkę. I nawet mi się to parokrotnie zdarzyło! Małgosia jest zdania, że na robienie czegoś po łebkach szkoda czasu. Jeżeli nawali, nie nauczy się na czas tekstu, spóźni na próbę, to największą cenę zapłaci ona sama: zdrowiem, nerwami, dobrym samopoczuciem, nazwiskiem. - Wybrałam taki zawód, że moje braki, niedbalstwo, nieprzygotowanie natychmiast widać. A spaliłabym się ze wstydu, gdybym coś zawaliła. Lubię mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Miałam kilka lat, kiedy zorientowałam się, że kobieta, wychodząc za mąż, przyjmuje nazwisko męża. Przerażona pomyślałam: moje nazwisko zginie! I postanowiłam, że zrobię w życiu coś takiego, by jednak "zostało ono w przyrodzie". Los był po mojej stronie, chociaż wiedziałam, że porywam się na rzecz wręcz nieosiągalną. Pomógł mi precyzyjny plan przygotowań, który sobie narzuciłam. Przed egzaminami do szkoły teatralnej co dzień rano biegałam, ćwiczyłam, potem chodziłam i do znudzenia powtarzałam teksty, uczyłam się też historii teatru. Ciężka praca, ale dała oczekiwany efekt. Utwierdziła mnie również w przekonaniu, że warto marzyć, ryzykować. Producenci i reżyserzy chętnie ją zatrudniają, bo wiadomo, że nigdy nie zawodzi. Sama najbardziej lubi siebie za optymizm i pogodę ducha. Te cechy Małgosi zauważono już w szkole podstawowej. Kilka lat była przewodniczącą klasy, wybrano ją nawet na prezydenta szkoły!
Pragnienia
Jest silna, konkretna i niezależna. Gra w Teatrze Narodowym. Wystąpiła w filmie "Living and Dying". Dwa razy w plebiscycie Telekamery uznano ją za najbardziej lubianą aktorkę. Czego jeszcze potrzeba do szczęścia? - Jestem aktorką, lecz przede wszystkim kobietą i najbardziej pragnę, by mnie ktoś kochał, przytulał - mówi. - Jeżeli czegoś boję się w życiu, to właśnie samotności. Długo była uosobieniem nowoczesnej 30-latki: pięknej, spełnionej zawodowo i finansowo, ale samotnej. Po bolesnych rozstaniach spotkała miłość idealną. Bartłomiej Wróblewski, fotoreporter TVN, jest do niej podobny: silny, ma pasje, ambicje, wolny zawód i wielkie serce. Pokochał ją, choć wiedział, że twarda z niej sztuka, wymagająca wiele nie tylko od siebie. Tworzą parę od kilku miesięcy. Szczegóły ich znajomości pozostają tajemnicą, bo Gosia nie lubi rozmawiać o kwestiach "zbyt osobistych". Ale jednego jest pewna: - Chcę założyć rodzinę. Małżeństwo to coś innego niż wolny związek. Jeżeli podejmę decyzję o małżeństwie i dziecku, będzie to najważniejszy krok w moim życiu. Czy zdecyduje się nań jeszcze w tym roku? Nie wiadomo, choć bardziej niż kiedykolwiek wygląda na spełnioną i bardzo szczęśliwą.
Ewa Jabłonowska

Reklama
  • Więcej w Claudii 4/2006
Reklama
Reklama
Reklama
Loading...
Loading...