Reklama

Zna show-biznes od podszewki. Wie, ile kosztuje sukces. Nie chce dźwigać tego ciężaru sama, dlatego razem z mężem Piotrem Królikiem i dwoma przyjaciółmi założyła zespół Indigo. Uparcie powtarza, że nie zamierza robić solowej kariery. Jedna gwiazda w rodzinie Steczkowskich wystarczy. Gala: Złośliwi twierdzą, że chcesz odnieść sukces, wykorzystując popularne nazwisko... Magda Steczkowska: Wiem, spodziewałam się tego. Śmiałyśmy się nawet z Justyną, że dziennikarze będą chcieli w nas rozbudzić ducha rywalizacji. No i miałam rację - ostatnio najczęściej zadawane pytania to: czy pozazdrościłaś siostrze sławy i czy boisz się porównań? Gala: Co wtedy odpowiadasz? M.S.: Że nie ma między nami żadnej zazdrości, bo tak zostałyśmy wychowane. Nie musiałyśmy rywalizować o uczucia rodziców, razem rozwiązywałyśmy rodzinne problemy, zawsze było wzajemne wsparcie. Tak jest do dziś. Poza tym, jak mogłabym być zazdrosna o siostrę, będąc przez kilka lat jej menedżerem?! Gala: Dlaczego postanowiłaś wyjść z tej roli i sama stanąć na pierwszej linii frontu? M.S.: Mąż mnie do tego namówił. Gdyby nie on, do dzisiaj śpiewałabym w chórkach. Wiodłam sobie spokojne życie w cieniu innych i nie pchałam się do pierwszego szeregu. Dlaczego? Dzięki Justynie poznałam blaski i cienie popularności. Nie zamierzam przez to przechodzić. Solowa kariera to odpowiedzialność, do której trzeba świadomie dorosnąć. Piotr Królik: Właśnie dlatego założyliśmy Indigo. W zespole plusy i minusy rozkładają się na cztery osoby. Gala: To daje ci poczucie bezpieczeństwa? M.S.: Tak. Wiem, że stojąc z przodu sceny, zawsze mam za plecami męża - perkusistę (śmiech). Tak samo jest w życiu. Piotr zapewnia mi oparcie i wiarę w to, że się uda. Poza tym, obydwoje znamy kulisy show-biznesu i niewiele jest nas w stanie zaskoczyć. Gala: Występowałaś w Muzykującej Rodzinie Steczkowskich, potem byłaś menedżerką Justyny, teraz śpiewasz w zespole z mężem. Lubisz kryć się za plecami osób, którym ufasz? M.S.: Rzadko używam słowa "przyjaciel", chociaż zawsze byłam zwierzęciem stadnym, lubiłam otaczać się ludźmi. W przeciwieństwie do Justyny, która od dziecka miała naturę samotnika. To się przeniosło na nasze dorosłe życie. Ja wolałam śpiewać w chórkach, a Justyna wybrała karierę solistki. Gala: Jak trafiłaś do chórków? M.S.: Za namową Eli Zapendowskiej trafiłam na casting do zespołu Maryli Rodowicz. Od razu zostałam wrzucona na głęboką wodę. Miałam tydzień, żeby nauczyć się 70 piosenek. Pamiętam, że kiedy musiałam zaśpiewać: "Wsiąść do pociągu byle jakiego", patrzyłam Maryli na usta i próbowałam wyczytać z nich tekst... Gala: Podobno raz niemal połamałaś sobie nogi przez Ryszarda Rynkowskiego? M.S.: (śmiech) Występowaliśmy razem na koncercie jubileuszowym w Sopocie. Po Szczęśliwej drogi już czas nasz chórek zszedł do baru, który jest pod sceną. Siedzimy, pijemy, odpoczywamy, ale po chwili słyszymy... śpiew Rysia. Myślałam, że to jakieś opóźnienie w transmisji telewizyjnej, ale okazało się, że występ trwa nadal. Wszyscy poderwaliśmy się z miejsc i pędzimy na złamanie karku. Miałam na sobie szpilki i tuż przed sceną wyrżnęłam tak, że prawie straciłam przytomność. Na ostatnim oddechu dobiegłam do mikrofonu, na sekundę przed naszym chórkowym "uuuu". Rysio stał przodem do publiczności, więc nawet nie zorientował się w sytuacji. Potem czułam ten występ w kościach jeszcze przez tydzień. Gala: Dziś tryskasz pewnością siebie, a w dzieciństwie byłaś podobno bardzo niesamodzielna, płaczliwa i płochliwa... M.S.: O tak, ryczałam non stop, bez powodu. Chyba miałam jakąś dziecięcą depresję. Całymi dniami snułam się po domu ze smutną miną i byle co było mnie w stanie wystraszyć. Moja młodsza siostra Cecylia terroryzowała mnie bajką o Pinokiu. Byłam gotowa zrobić wszystko, nawet wynieść śmieci, byle nikt nie kazał mi słuchać jego skrzekliwego głosu. Gala: W którym momencie przestałaś być Madzią-beksą, a stałaś się Magdą-kobietą? M.S.: Kiedy trafiłam do szkoły muzycznej w Poznaniu, kilkaset kilometrów od domu. Wiedziałam, że rodzice są daleko i jestem zdana tylko na siebie. Wtedy wzięłam się w garść. Mimo to do dziś mam depresyjną naturę, chociaż na zewnątrz może tego nie widać. Gala: Justyna twierdzi, że wszystkie siostry Steczkowskie są różne, poza jedną cechą - jak kochają, to na zabój. Potwierdzasz? M.S.: A co mam zrobić, skoro mąż siedzi obok (śmiech)? Poznaliśmy się siedem lat temu. Piotr grał w zespole Maryli Rodowicz, nasze drogi skrzyżowały się podczas tourn e po Australii. To była miłość od drugiego wejrzenia, bo na początku niespecjalnie się lubiliśmy... P.K.: Ostatecznie połączyło nas to, że obydwoje jesteśmy strasznie gadatliwi i - według Krzesimira Dębskiego - mamy tak samo krzywe nosy (śmiech). A mówiąc serio, zakochiwaliśmy się w sobie powoli. Były długie rozmowy, spacery za ręce, wspólne patrzenie w niebo... Gala: Wiele kobiet uważa, że dziecko przeszkadza w karierze. Co ty na to jako młoda mama? M.S.: Absolutnie się z tym nie zgadzam. Nie uznaję zasady "najpierw kariera, później dzieci". Nasza Zosia jest dzieckiem zaplanowanym, wyczekanym. Długo się o nią staraliśmy. Kiedy wreszcie przyszedł dzień, że na teście ciążowym pokazały się plusiki, poryczałam się z radości. Zosia ma teraz półtora roku i jest dzieckiem niesamowicie radosnym, wiecznie roześmianym. To dla mnie najlepszy znak, że jako rodzice nie jesteśmy tacy źli (śmiech). Marcin Prokop

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama