Reklama

Najpierw był... rozwód. Potem żal. Na walentynki Ewa dostała od eksmęża 44 czerwone róże. Na Wielkanoc - pierścionek według projektu Krawczyka: złoto plus siedem brylantów. Były osadzacz diamentów u nowojorskiego jubilera wie, jakie kamienie wybrać. Podróż do Paryża pomyślana została jako zwieńczenie pojednania. GALA była przy tym wzruszającym momencie. - To najpiękniejsze miasto, jakie widziałem - wzdycha Krawczyk. Gdzie indziej mogłem zabrać Ewę, żeby powiedzieć jej, że jest kobietą mojego życia? Kobieta życia okrywa jego ramiona kurtką, bo majowe słońce bywa zdradliwe. Idzie do pobliskiej kafejki po wodę, żeby Krzysztof mógł popić lekarstwo. Jest zawsze przy nim. Krzysztof wodzi za nią zakochanym wzrokiem. Przez dwa dni towarzyszymy parze niemal na każdym kroku. Rytuał towarzyszący robieniu zdjęć - lampy, statywy, pudrowanie nosów - ściąga gapiów. Krzysztof skupia ich uwagę, urządzając minishow. Zwłaszcza gdy spotykamy rodaków. Na Champs Elys es jedna pani powitała nas okrzykiem: - Jezu! Krawczyk! Chyba zemdleję. - Zaraz panią powachluję - odrzekł nasz gwiazdor, wyciągając z kieszeni wachlarzyk. Paryż zakochani połknęli łapczywie. Po kolacji na szczycie Montparnasse'u oboje stwierdzili jednomyślnie, że "w nocy Paryż wygląda znacznie piękniej niż za dnia". Nazajutrz na szlaku spacerowym znalazła się katedra Notre Dame i most zakochanych - Pont-Neuf. - Pamiętasz ten film Woddy'ego Allena, WSZYSCY MÓWIĄ KOCHAM CIĘ? - Krawczykowie mówili jedno przez drugie. Zeszli pod przęsła, gdzie rozentuzjazmowany Krzysztof postanowił - mimo urazu biodra - postepować. Nastrój stawał się coraz bardziej uroczysty. Godzinę później niby leniwie przechadzali się po Polach Elizejskich. Gdy w południe dotarli do Łuku Triumfalnego, Krzysztof poprowadził Ewę pod sklepienia monumentu i rzekł: - To jest ta chwila. No, bo gdzie indziej? Ewie zaszkliły się oczy. Krzysztof, zwykle rozbawiony i prześmiewczy, zachowywał w tym momencie powagę. Zrobiło się podniośle mimo otaczającego ruchu i skwaru. Ale nie było czasu na roztkliwianie się. Wzywało miasto zakochanych: plac Zgody, gdzie tradycyjnie fotografują się nowożeńcy, i wybrzeże Sekwany, i Troccadero, gdzie Ewa i Krzysztof dali prawdziwy festiwal miłości i czułości. Wszystko było ich: Pola Marsowe, Marokańczycy, sprzedający koraliki, cały Paryż u stóp! Do katedry Sacr Coeur wpadliśmy już w biegu. - Boże, byłem tam i nie zdążyłem się pomodlić - zmartwił się Krzysztof. Na koniec zaręczonych czekała uroczysta kolacja na statku płynącym po Sekwanie. Nawet kelnerzy ulegli nastrojowi szczęśliwych gości. Krawczyk swoim sposobem bycia i poczuciem humoru rzucił ich na kolana. Menu było wyborne: fois gras, jagnięcina w ziołach, tarinne z rakami, mus czekoladowy... I trzy kolory win: białe, czerwone, różowe. Teraz - po potężnym kryzysie - ich życie weszło w nowy, różowy etap. Od sprawy rozwodowej minął rok. Po 20 latach małżeństwa i trzech ślubach (amerykański, polski cywilny i kościelny) coś pękło: - Po całej zawierusze w gazetach warto powiedzieć, co się naprawdę stało: byliśmy głupi. Bo to wszystko Ewki wina - mruga zawadiacko Krzysztof. - Zjadła ją zazdrość. Wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd już w chwili, gdy zamknęły się za nami drzwi sądu - opowiada Krawczyk. - Życie musiało toczyć się dalej, a prędko się okazało, że bez żony jestem jak bez ręki. - Poza tym wiedzieliśmy przecież, że się kochamy. A w życiu trzeba wybaczać. Nawet te rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły... Żegnamy Paryż. Ewa i Krzysztof wywożą z tego magicznego miasta łup triumfalny - zaręczynami przypieczętowali właśnie ocaloną, mimo wszystkich przeciwności, miłość. Wkrótce ślub. Ich czwarty. Zuzanna O'Brien

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama