Krystyna Prońko: Co ma być to będzie
Od 30 lat na scenie. Miała lata i tłuste, i chude. Choć w komercyjnych stacjach radiowych nie ma jej piosenek, nie czuje się przegrana. Robi swoje: koncertuje, nagrywa i uczy śpiewać. Muzyka to jej zawód i pasja.

Miała może sześć lat i śpiewała tak, że słychać ją było w całej kamienicy. Wszyscy wiedzieli: Krysia ma talent. Kiedy więc po ukończeniu szkoły muzycznej złożyła papiery do technikum, nikt tego nie mógł pojąć. – Niezbyt lubiłam przedmioty ścisłe, ale do ogólniaka iść nie chciałam – opowiada. – Dlatego zdecydowałam się na technikum elektromechaniczne. Moje podanie odrzucono, bo w ogóle nie przyjmowano tam dziewczyn. Skończyło się na technikum chemicznym. Przez pięć lat uczyłam się analizy chemicznej, na maturze miałam temat rafinacja cukru… Nie była to moja życiowa pasja, ale też i nie czułam bólu.
Długo szłam po wyboistej drodze
Pierwsze występy w zespołach amatorskich traktowała jako zabawę, z którą nie wiązała planów na przyszłość. Miała pracować w laboratorium. Zaraz po maturze była na stażu w Laboratorium Mleczarskim w gorzowskiej mleczarni. – Kiedyś pękł mi tłuściomierz do badania mleka – śmieje się. – Sytuacja była niebezpieczna: gorący płyn wylał mi się na twarz. Nic się nie stało, ale coraz częściej myślałam, że to nie jest zawód dla mnie. I wtedy dobry los sprawił, że dostałam propozycję śpiewania w zespole amatorskim. Nie zastanawiała się ani chwili, od razu pobiegła do dyrektora z wymówieniem. On na to, że musi odpracować trzy miesiące. „Jutro nie przychodzę”, odparła. I to był jej ostatni dzień w laboratorium. – Od tej pory zajmowałam się śpiewaniem. A dwa lata później wyjechałam do Katowic; tam skończyłam studia na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej.
Jest chyba jedyną z wokalistek, która zapytana o ukochane piosenki ze swego repertuaru, mówi, że takich nie ma. – Nie jestem od lubienia piosenek, lecz od ich śpiewania. A śpiewam tylko kompozycje ciekawe, wartościowe. Nie będę śpiewać czegoś tylko dlatego, że jest taka moda – zapewnia.
Zodiakalny Koziorożec, silna osobowość, indywidualistka. Gdy nie jest do czegoś przekonana, nie męczy siebie i innych. Daje spokój, bo nie ma sensu niczego robić na siłę. Może właśnie dlatego ostatnio rzadziej gości w telewizji i na okładkach gazet. – Nie ode mnie to zależy, bardziej od gościnności mediów. I choć nie dopominam się rozgłosu, poraża mnie pewien paradoks: gdy coś wymodzę, w sensie twórczym, jak choćby ostatnią płytę, wszyscy robią uniki, szukają absurdalnych powodów, żeby przemilczeć ten fakt na amen. Przykre to – dodaje. Jest artystką zafascynowaną tym, co robi. A przy okazji twardą szefową własnej firmy. Firma Prońko organizuje jej życie zawodowe, wydaje płyty, ustala grafik koncertów. – Ten rodzaj niezależności bardzo mi odpowiada – uśmiecha się piosenkarka. – Nie wyobrażam sobie, że ktoś ważny z wytwórni fonograficznej próbuje ustawić mi drogę zawodową, a tym samym moje życie. Pracuję ponad trzydzieści lat i nawet w czasach głębokiej komuny nikt niczego mi nie dyktował. Lubię sama decydować o sobie, więc trudno byłoby mi przyjmować czyjeś uwagi. A gdyby jeszcze okazywały się bezsensowne, o współpracy w ogóle nie byłoby mowy.
Pieniądze nie są najważniejsze
Piosenkarka odniosła sukces również jako producentka. Europejskie Forum Właścicieli Firm przyznało jej dyplom kobiety wybitnej. Została członkiem honorowym Forum. – Jestem z tego bardzo, bardzo dumna – mówi. I dodaje, że ma artystyczną duszę, więc twarde handlowe negocjacje nieco ją krępują. Nudzi się, gdy podczas spotkań towarzyskich temat schodzi na pieniądze. Za to godzinami mogłaby opowiadać o muzyce i o pomysłach na rozwój firmy.
– Pieniądze nie są najważniejsze. Na pewno łatwiej z nimi żyć, bo gdy są, nie trzeba na nich koncentrować uwagi. Całą energię można skierować na coś twórczego. W moim życiu były już lata chude, umiem się ograniczać. I umiem pracować. Nic mi z nieba nie spadło – twierdzi z przekonaniem. Są kontrakty, które do dziś wywołują uśmiech na jej twarzy. Choćby występy w latach 80. na norweskim statku, kursującym z Oslo do Kil. – To była świetna sprawa. Pracowaliśmy tylko między 17 a 18 i między 20 a 22. Wszystkie przedpołudnia mogłam egoistycznie poświęcić samej sobie. Opalałam się, kąpałam, robiłam swetry na drutach albo uczyłam się języka angielskiego. Zarabiałam miesięcznie około 1000 dolarów. Na tamte czasy była to żyła złota. Te koncerty na statku to jedno z moich najmilszych wspomnień. Taki pakiet „dwa w jednym” od losu, czyli przyjemne z pożytecznym.
Na co lubi wydawać pieniądze? Na płyty, dom, aparaturę. O dziwo, nie ma tendencji do przepuszczania majątku w butikach wielkich krawców i centrach handlowych. I w ogóle na modę nie zwraca większej uwagi. Chętnie chodzi w spodniach, bluzce i bez makijażu. Jest stała w swoich wyborach. W jej szafie można znaleźć ubrania, które mają kilka sezonów. Z zakupami ma pewien kłopot. – Nie z wyborem, bo tego dokonuję w minutę – mówi zdecydowanie.– Lecz zanim coś kupię, zadaję sobie pytanie: czy jest mi to na pewno potrzebne i ile kosztuje? Moje zakupy muszą być krótkie i treściwe. Tak więc z wielkich „łowów” wracam z dwoma, trzema rzeczami. Z wielką łatwością przychodzi mi natomiast kupowanie perfum oraz kosmetyków. Po prostu lubię uprzyjemniać sobie życie.
Ewa Jabłonowska
- Pełny tekst znajdziesz w Claudii 9/2006
- Więcej o K. Prońko na stronie http://www.pronko.pl/
- Więcej o innych gwiazdach na www.gala.kobieta.pl
1 z 2

Pronko1du
2 z 2

Pronko1ma