Krok od miłości
Dla kobiet nie ma nic ważniejszego od miłości. A jeśli krok w krok idzie za nią przyjaźń? Jest łatwiej czy trudniej? O tym jest film "Jasne błękitne okna".

"Jasne błękitne okna" są filmem, który ogląda się z przyjemnością: trzymająca w napięciu fabuła, znakomite kreacje aktorskie, piękne zdjęcia, świetna muzyka Wojciecha Waglewskiego z głównym utworem zaśpiewanym przez Kasię Nosowską... I, co najważniejsze, mimo że to nie jest pogodna historia z happy endem - ale opowieść o przyjaźni przerwanej śmiercią i o miłości raniącej do żywego - ten film jest jedną wielką afirmacją życia. To takie kino, gdzie po seansie dobrze jest się do kogoś przytulić albo chociaż zadzwonić i porozmawiać o czymś zwykłym, nieważnym, czując, jak w środku grzeje nas niewypowiedziana, bo pełna zbędnego patosu myśl, że przecież tak miło, tak cholernie fajnie jest po prostu żyć...
Może dlatego, kiedy spotkaliśmy się w warszawskiej kawiarni, rozmawialiśmy nie tyle o filmie, ile o życiu: małomiasteczkowym krawcowej Sygity (Joanna Brodzik), wielkomiejskim gwiazdy seriali Beci (Beata Kawka) i jej męża Artura (Bogusław Linda). O tym, jak dzieci planują swe dorosłe życie i jak ważne dla dorosłych jest dziecko. O życiu w Polsce i gdzie indziej.
Powiedział pan, że gdy po raz pierwszy dostał scenariusz do przeczytania, uznał pan, że ta historia nie nadaje się na film. Dlaczego?
Bogusław Linda: Bo się nie nadawała.
Dlaczego? Bo zbyt kobieca, zbyt emocjonalna?
B.L.: Nie. Bo była źle napisana. Dobry scenariusz filmowy musi rządzić się zupełnie innymi prawami niż literatura, ma masę pustych miejsc, które można wypełnić grą, obrazem, czyta się go fatalnie, ale dobrze ogląda. Konieczne były zmiany. Ja nie chciałem robić filmu o nieszczęściu, o polskiej beznadziei: szaro, brzydko i dramat. Nic, tylko wyjść z kina i powiesić się. Długo szukaliśmy miejsc, które będą ładne. Zamiast kręcić gdzieś blisko, pod Warszawą, robiliśmy zdjęcia na Śląsku, bo tam małe miasteczka są ładne. Ta historia jest uniwersalna, mogłaby zdarzyć się wszędzie, na całym świecie, w całej Europie - i ten film nakręcony we Francji wyglądałby tak samo.
Ale zdarzyła się tu. I to polski film: znajomy krajobraz, ludzie, problemy. Pan odwrócił wszystkich bohaterów, nawet tych grających małe epizody, do widza tą lepszą stroną. Tam jest cała galeria typów: nieudacznik, pijak czy babcia wariatka - a w każdym jest coś godnego, prawdziwego, co pozwala go lubić. I to jest ładne!
B.L.: Babcia? Babcia jest świetna! To Babcia ze Statoila...(tzn. grała w reklamie Statoil - przyp. aut.) Wyjąłem jej tylko sztuczną szczękę. I tam była plastikowa, a tu jest prawdziwa.
Najmniej polskie jest w "Jasnych błękitnych oknach" to, że to film o kobietach. Nie chodzi o główne role, tylko o historię: to kobiety, ich sprawy, są najważniejsze, mężczyźni są tłem.
B.L.: (śmiech) Owszem. Słyszałem już opinię, że zrobiłem szowinistyczne, kobiece kino!
Tylko dlaczego one bez przerwy muszą wybierać między przyjaźnią a miłością? Dlaczego nie mogą mieć i przyjaciółki, i mężczyzny, którego kochają?
B.L.: No nie, przecież mają! Mają i jedno, i drugie...
Nie mają! Już w szkole kolega Sygity mówi do niej, wskazując na Becię: "Wybieraj! Albo ona, albo ja!". Pamiętam też, co pan kilka lat temu odpowiedział dziennikarce, która pana męczyła o przyjaźń między kobietą a mężczyzną - że w naturze nie występują takie przypadki...
B.L.: Tak, bo natura w dużej mierze determinuje nasze zachowania. I relacje między kobietą a mężczyzną zawsze mają jakiś tam - nawet drobny - podtekst seksualny. Co zwykle uniemożliwia przyjaźń. No, chyba że są bardzo młodzi albo bardzo starzy i tego podtekstu nie ma.
Ale w małżeństwie Beci i Artura jest miłość i jest też przyjaźń! To widać...
B.L.: Tak, bo to jest związek już na tym etapie, że pojawia się też coś na kształt przyjaźni.
To dlaczego pan, dlaczego Artur, zostawia ją samą w trudnym momencie jej życia? To świetny facet, dba o nią, kocha, wspiera zawodowo - więc dlaczego? Dlaczego jej nie pomoże choćby w imię przyjaźni?
B.L.: Bo już nie może. Przecież to nie dzieje się nagle: ani w filmie, ani w życiu. Wyraźnie widać, jak ich drogi coraz bardziej rozchodzą się, jak przestają rozmawiać, stają się sobie coraz bardziej obcy. On też przeżył życiowy dramat, też musi sobie poradzić z nieszczęściem, ze swoimi uczuciami. I co ona wtedy robi? Ona wyjeżdża! Dlaczego ona go nie wspiera? Zresztą, on przecież na końcu wraca do niej...
Skąd pan wie? To nie jest w filmie oczywiste! (A Hania Grudzińska z Wydawnictwa Muza wręcz twierdzi, że z tego zakończenia wyraźnie widać, że oni jednak się rozstali na dobre - przyp. aut.). A poza tym, jakie "wraca"? Przecież on rozmawia z żoną, a w tym czasie w jego samochodzie czeka inna kobieta!
B.L.: To nieważne. Nie ma znaczenia!
Jak to nie ma? Zdrada? W miłości nie ma znaczenia? W przyjaźni?
B.L.: Nie ma. Tamta druga kobieta nie ma znaczenia. Bo nawet jeśli przyjąć, że on w tej scenie końcowej nie wraca, to jednak widać, że jeszcze nie wszystko skończone, że ciągle jest o czym rozmawiać. Nadal coś między nimi jest, między nimi dwojgiem - a tej innej kobiecie, gdy chce wysiąść razem z nim z auta, uczestniczyć w czymś, co jej nie dotyczy, on wyraźnie mówi: nie. Nie.
Beata Kawka: To prawda, że i w przyjaźni, i miłości trzeba czasem dokonywać wyborów. To bywa bolesne i trudne. Ale trzeba sobie wtedy odpowiedzieć na pytanie, jak bardzo jest dla mnie ważny ten człowiek i to uczucie? I to bardzo pomaga odnaleźć się we właściwym związku z właściwą osobą.
Joanna Brodzik: Czasami trzeba przejrzeć się w cudzych oczach, znaleźć na chwilę w cudzych ramionach, żeby zrozumieć, gdzie jest nasze miejsce i nasza prawdziwa miłość.
Elżbieta Szawarska
1 z 1

13529