Reklama

"Aviator" nie zawiedzie wielbicieli dobrego kina, a rola Leonarda jest doskonała. To dobra wiadomość dla krytyków. Dobra wiadomość dla jego wielbicielek: niedawno rozstał się z Gisele B ndchen i szuka kobiety na całe życie. "Boski Leo" najwyraźniej wydoroślał. Być może dopiero teraz, po filmie Martina Scorsese, publiczność i krytycy to zauważą, chociaż dojrzałe, świetne kreacje stworzył jeszcze przed "Titanikiem" w "Co gryzie Gilberta Grape'a" i w "Chłopięcym świecie", a po "Titanicu" - w "Gangach Nowego Jorku" i w "Złap mnie, jeśli potrafisz". Mimo siedmiu lat, które minęły od premiery "Titanica", ciągle jest utożsamiany z rolą Jacka z filmu wszech czasów. Bożyszcze tłumów spotykam w londyńskim hotelu Dorchester. Tłum przed hotelem, ja w hotelu, wszyscy czekamy na spóźnionego Leonarda, który nareszcie pojawia się w drzwiach hotelowego pokoju... Wyższy niż myślałam, dojrzalszy niż na ekranie, wyciszony i skupiony. Umiarkowanie przystojny. Zdecydowanie charyzmatyczny. Kiedy mówi o Howardzie Hughesie (bohater "Aviatora"), wyciszenie znika, widzę rozemocjonowanego chłopca, który opowiada o swojej fascynacji. Większość ludzi kojarzy cię z Jackiem z "Titanica". Czy to jest ciężar, którego chciałbyś się pozbyć?
Nie chcę się pozbywać niczego, co ważne w moim życiu. "Titanic" był ważny, to świetny projekt i jestem dumny, że znalazłem się na planie. Przecież uczestniczyłem w czymś ponadczasowym, a to daje niezłego kopa! Ale wybierasz role raczej skomplikowane psychicznie, żeby nie powiedzieć na granicy choroby, a na pewno mroczne. To chyba ucieczka od zaszufladkowania w rolach młodych, ładnych, gładkich.
To pewnie podświadomość (śmieje się). Mam trzydzieści lat i będąc chłopcem, grałem chłopców. Teraz będę grać mężczyzn. Czekałem osiem lat, żeby zagrać Howarda Hughesa. Czym cię tak zafascynował?
Był jednym z pierwszych milionerów Ameryki, zrewolucjonizował lotnictwo w tym kraju, robił filmy, romansował z najpiękniejszymi kobietami, m.in. z Avą Gardner i Katherine Hepburn. Zafascynował mnie człowiek, który mając wszystko, chce jeszcze więcej. Ten niesamowity apetyt na życie, niespożyta energia, w końcu choroba, obłęd. Howard Hughes całe życie cierpiał na nerwicę natręctw: były okresy, gdy latami nie opuszczał pokoju hotelowego. Zdarzało się, że spędził w nim trzy lata, innym razem dziesięć. Kiedy osiem lat temu przeczytałem o nim książkę, wiedziałem, że muszę zrobić ten film. Myślisz, że jesteście podobni? Sławni, bogaci, otoczeni pięknymi kobietami?
Tak, tak, jedna z gazet napisała, że cierpię na nerwicę natręctw (śmiech). Myślę, że łączy nas osiąganie wyznaczonych celów - od zawsze wiedziałem, że będę aktorem i faktycznie czasami bywałem niegrzeczny. No i po "Titanicu" chciałem odizolować się od ludzi, uciec. Ale w porównaniu z Howardem prowadzę raczej nudny żywot. A kobiety?
Uwielbiam piękne kobiety. Jak większość mężczyzn... Wolisz grać postacie fikcyjne czy wcielać się w osoby, które istniały w rzeczywistości?
Nie wiem. Tak naprawdę jest to obojętne, ważna jest rola. Czy jest dobrze napisana i czy chcę ją zagrać. Realna postać wymaga znacznie więcej pracy, poszukiwań, dokumentacji. W przypadku "Aviatora" czytałem wszystko o Howardzie Hughesie, oglądałem jego filmy, spotkałem się z ludźmi, którzy go znali. Nie chcesz mówić o swoim życiu prywatnym...
To nie powinno ludzi obchodzić. Przecież chodzą do kina, by oglądać postać, którą stworzę, a nie życie Leonarda DiCaprio. Może ktoś kiedyś nakręci film o tobie?
Zapewniam cię, że nigdy nie wybrałabyś się na taką nudę! Więcej w Glamour 2/2005

Reklama
Reklama
Reklama