Reklama

Serial Adam i Ewa przyniósł jej ogromną popularność. Powinna aż opędzać się od propozycji ról. Na świecie taką popularność od razu się wykorzystuje. A Katarzyna Chrzanowska, jedna z najpiękniejszych i najzdolniejszych polskich aktorek, dopiero teraz wraca do gry. Gala: Co się stało z twoim mężem? Katarzyna Chrzanowska: Powiem tylko tyle: to był wypadek. Gala: Piotr nurkował? K.Ch.: Piotr nurkował, to jest bardzo niebezpieczny sport. Robił to od lat, w wielu bardziej niebezpiecznych miejscach na świecie. Miał za sobą bardzo poważną przygodę z rekinami na Bahamach. Ledwo uszedł z życiem, bo pięć rekinów krążyło dookoła. Były takie znaki wcześniej, że trzeba uważać. Gala: Jak to przeżyć? K.Ch.: ?a baigne ? jak mówią Francuzi. Wszystko płynie swoim rytmem, jesteś uśpiona i nagle coś na ciebie spada. Jak mówią buddyści: zapukaj do każdego domu i zapytaj, czy nie było w nim jakiegoś nieszczęścia. Nie znajdziesz takiego domu. Mam teraz ochotę z zimną krwią przyglądać się temu, co mnie spotkało. Nie można inaczej. Może powiem jakiś absurd, ale jest też jakieś piękno w tym nieszczęściu. Cierpiący człowiek staje się piękny. Jak Chrystus. Pierwsze moje pytanie: po co to się stało? Dlaczego? Dlaczego nam urwano to szczęście? Zaczynasz szukać sensu w tym wszystkim. Wszystko, co jest nam dane, ma sens i nas wzbogaca. Muszę mu pozwolić odejść. Mam tu jeszcze coś do zrobienia, bo mnie zostawił z dziećmi. Gala: Miałaś jakieś przeczucia? K.Ch.: Miałam znaki. Miałam jakieś przeczucie, że coś się stanie przed moją czterdziestką. Tak się bałam. Jakaś idea śmierci towarzyszyła nam przez całe życie. Myśmy często o tym rozmawiali. W dzień jego śmierci padał potworny deszcz, a następnego dnia był nieprawdopodobny spokój. Cisza i pogoda, jakby natura wszystko kontrolowała, jakby chciała mi powiedzieć, że jest mu dobrze. Spojrzałam na morze, była to taka tafla nieruchoma, z jedną łódeczką na horyzoncie. Pomyślałam: Piotr tam odpływa. Gdy chowano Piotra, były grzmoty na pogodnym, bezchmurnym niebie. Ni stąd, ni zowąd - błyskawice. On kochał to miejsce. Tam się czuł najszczęśliwszy. I tam został. Z widokiem na swoją górę, na swoją plażę i morze. Gala: I to już koniec? I nie ma już nic? K.Ch.: Często z nimi rozmawiam, z Piotrkiem, z Goszczem. Mówię do nich: "Chłopaki, wam już jest dobrze. My tutaj musimy się trochę pomęczyć". Rozmawiam z nimi. Mam wrażenie, że mam w nich aniołów stróżów. Gala: Jak przyjęły śmierć ojca dziewczynki? K.Ch.: Dzieci są przy życiu, dzieci chcą, żeby było normalnie. Jak widzą, że coś się ze mną dzieje, to opiekują się mną i przylepiają się do mnie. Boli mnie to, że na razie temat ojca to tabu. Nie potrafią jeszcze mówić o ojcu. Ostatnio czytałyśmy dialog po angielsku, a tam: "My father is taller than your father" i nagle Celina wyszła z pokoju, nie chciała tego czytać. Niektórzy płaczą do wewnątrz, do środka. Gala: Jak powiedzieć dzieciom o śmierci? K.Ch.: Boisz się tego jak wyniku badań, kiedy grozi ci śmiertelna choroba. Cztery dni przed wypadkiem odwiedził mnie Waldek Goszcz. Też niesamowite spotkanie. Dobrze się pamięta te ostatnie spotkania, wyjątkowo intensywnie. Przyjechałam do Warszawy na chwilę, był koncert dziewczynek i chciałam im zrobić niespodziankę. Wieczorem dzwoni Waldi i mówi: "Jestem pod twoim domem". To niesamowite. Nikt, nawet moja rodzina nie wiedziała, że ja przyjadę. Waldek mówi: "Muszę z tobą pogadać, ja cię tak strasznie kocham, zawsze wiem, kiedy i gdzie jesteś". To cały Waldek: zawsze spontaniczny, zawsze mówił wszystkim, że kocha. Cudowny. Przegadaliśmy kilka godzin. Pamiętam, jak Waldek mówi: "Kasiula, musisz im to powiedzieć, bo się zamęczysz". A ja, że nie wiem, jak. Wiem, że nadejdzie taki moment, że nie będę miała wyjścia. Wróciłam do Francji, robię zakupy i dzwoni dziennikarka. Waldek Goszcz miał wypadek i nie żyje! Następnego dnia wsiadłam w samolot i pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było powiedzenie prawdy dzieciom. Powiedziałam o ojcu i o Waldku. Gala: A ty jak traktujesz śmierć? K.Ch.: Skłaniam się do stwierdzenia, że śmierci nie ma. Uważam, że ludzie, ci ważni dla nas, zostawiają jakiś rodzaj energii. Momentalnie zaczęłam patrzeć jego oczami. Wszystko to, czego mnie uczył, nagle teraz wróciło. Ja jestem niepocieszalna. Gadam i płaczę, wyrzucam ból z siebie i płaczę. Są pewne obrazy i pewne przeżycia, które sprawiają, że masz wrażenie, że to się stało wczoraj. Nie osiem miesięcy temu. To już tak zostanie. Robię wszystko, żeby o tym nie myśleć. To mój bagaż, który niosę. Gala: Czy mąż cenił cię jako aktorkę? K.Ch.: Tak, lubił mnie w teatrze. Nie oglądał Adama i Ewy, bo się wkurzał. Wkurzał się podwójnie: dlatego, że się całuję z Waldkiem i dlatego, że wyjeżdżam i nie ma mnie w domu. Ale uważał, że powinnam grać, bo był artystą. Rozumiał, że mam potrzebę robienia czegoś innego niż siedzenie w domu. Gala: Jakie są wasze córki? K.Ch.: Niezwykłe. Każda matka tak mówi. Introwertyczne jak ojciec. Inteligentne, mądre. Mają po 13 lat. To już panienki. Cera się zmienia i stanik trzeba kupić niedługo. Grają na pianinie. Jeżdżą na nartach, pływają znakomicie, bo Piotrek je nauczył. Grają w tenisa. Gala: Myślisz, że już całe życie będziesz sama? K.Ch.: To, co mam, potencjał emocjonalny, którego nie zdążyłam dać Piotrkowi, mogłabym dać innemu człowiekowi. Jeśli będzie to miłość, to na pewno inna. Może kiedyś będę gotowa na wejście w nową historię. Nie wyobrażam sobie życia bez miłości. Uważam się za osobę szczęśliwą. Miałam szczęście, że poznałam takie uczucie, że poznałam Piotra. Miałam poczucie, kiedy Piotr zginął, że za mało mu dałam, że mogłam więcej, że nie dano mi szansy. Ja bym wszystko, poza dziećmi, oddała, żeby tylko odwrócić czas. Jak patrzę na kłócące się pary, to myślę, że tak wiele tracą. Gala: Umiesz coś robić poza aktorstwem? K.Ch.: Grać na nerwach. A tak poważniej, prowadzę dalej, próbuję prowadzić firmę mojego męża. Piotr uporem, stanowczością i talentem doszedł do ogromnych sukcesów, był jednym z bardziej cenionych konserwatorów zabytków we Francji. Jeżdżę na spotkania z architektami, chodzę po rusztowaniach. Bardzo mi się to podoba, bo mam poczucie, że idę jego śladami, przemierzam te same ścieżki. Kończę prace, które Piotr zaczął i nie zdążył skończyć. To mi pomogło. Nie mogłam rozpaczać. Nie mogłam ciągle płakać. Gala: Z tego żyjesz? K.Ch.: Żyję z oszczędności, które bardzo szybko topnieją. Dokończę prace mojego męża i zmienię profil jego firmy: z konserwacji zabytków na dekorację wnętrz. Gala: Wygląda to tak, jakby się kończył twój francuski etap życia. K.Ch.: Gdy mój mąż zmarł, to miałam poczucie, że taka wielka żelazna brama się zatrzasnęła. Definitywnie coś się zamyka i nikt nie ma klucza. Tylko śmierć tak wszystko kończy. Ale we Francji zostali przyjaciele, miejsca, które lubiliśmy, dom, który chciałabym ocalić dla dzieci. Nie chciałabym znaleźć się w sytuacji, w której będę musiała go sprzedać. To dom stworzony przez mojego męża. Piotr odremontował stare siedlisko, miał wizję, jak to ma wyglądać. To jest tak osobiste jego dzieło, on ten dom zaprojektował, stworzył wnętrza. Oddać to w obce ręce, zwłaszcza po takiej historii? Nie wyobrażam sobie. Przestałam myśleć, co będzie. Teraz nie planuję. Myśmy mieli tyle planów razem, które urwały się w ciągu sekundy. Co ja będę teraz planować, martwić się, co będzie?! Rozmawiała Dorota Wellman

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama