Reklama

Rodziłam się na Śląsku i uważam, że nic piękniejszego nie mogło mnie spotkać - zapewnia Jolanta Fraszyńska. - Tamtejsi ludzie pozbawieni są jakiegokolwiek pozerstwa, kierują się w życiu prostą hierarchią wartości, nie mają wątpliwości, co jest ważne, co dobre, a co niedobre. Panuje wśród nich kult pracy. Nigdy nie mieli w sobie nawet odrobiny śliskości: potrzeby kombinowania, podkopywania drugiego człowieka, by samemu lepiej funkcjonować. Nauczyli mnie pogody ducha, niecertolenia się ze sobą, życzliwości dla sąsiadów? Wpoili mi chęć bycia dobrym, uczciwym człowiekiem. Od tego wszystkiego już nie ucieknę, po prostu się z nim zestarzeję.
Śląskie korzenie
Ten zakurzony zakątek robotniczych Mysłowic, gdzie mieszkała do pełnoletności, właściwie ukształtował ją na całe życie. Mieszkała z mamą i rodzeństwem na pierwszym piętrze śląskiego familoka, na którego parterze znajdował się zakład fryzjerski jej dziadka. Wprawdzie nie żyło im się zbyt dostatnio, ale za to wszystkie sąsiadki i dzieciaki w kamienicy były dla niej jak rodzina. - Wychowywałam się bez ojca. Niezwykle ważną dla mnie osobą była babcia Gertruda, czyli Trudka, dumna i zaradna. Miała czworo dzieci, zawsze ciężko pracowała. Nie mogła nawet znieść myśli o ewentualnej zależności od innych. Ona i wszystkie ciotki były wdowami. Harde, powtarzały: w życiu licz tylko na siebie. Po nich mam nieumiejętność korzystania z wyciągniętej ręki. Ale uczę się sztuki przyjmowania pomocy, przyznawania się do słabości, do tego, że czegoś nie potrafię.
Na trzecim roku studiów aktorskich wyszła za mąż za kolegę ze szkoły, Roberta Gonerę. Kiedy urodziła się im córeczka Nastka, "owoc czystego młodzieńczego uczucia, pierwszego wielkiego", Jola miała zaledwie 22 lata, a przed sobą jeszcze przedstawienie dyplomowe. Grała wtedy w kilku filmach jednocześnie. - Każdego dnia towarzyszył mi dylemat młodej matki, cierpiącej, że nie może być z dzieckiem, i żony, która dopiero odkrywa niuanse życia razem. Dylemat aktorki, która powinna być piękna, wypoczęta, perfekcyjnie przygotowana, a nie ma na to siły. Przerażało mnie życie, które umykało mojej kontroli. Musiałam z czegoś zrezygnować, coś stracić, żeby odnaleźć siebie. Stratą było moje pierwsze małżeństwo.
Na nowo Jola zakochała się na planie Teatru Telewizji. Spotkała tam operatora filmowego Grzegorza Kuczeriszkę. Zafascynował ją tym bardziej, że podobnie jak ona należał do ludzi, których życie do tej pory nie rozpieszczało. No cóż, zawsze lgnęła do poharatanych przez los, nieśmiałych i owianych pewną tajemnicą. Wydawało jej się, że miłością można zbawić świat. Przez rok krążyła między Warszawą a Wrocławiem, aż wreszcie zdecydowała się zostać w stolicy. I po raz drugi wyjść za mąż. Bo zachciało jej się wziąć coś od drugiej osoby. Podtrzymywać kogoś i być podtrzymywaną. - I lubię mówić o Grzesiu "mąż"!
Rodzinne przedsiębiorstwo
Nie jest już i nie chce być kobietą, która ściga się z mężczyzną na zarobki lub walczy w domu o stołek. Nauczyła się, że o miłość trzeba dbać, dlatego na obecny swój związek chucha i dmucha ze zdwojoną siłą. W ogóle teraz wie już dużo na swój temat, choć... wcale nie jest taka pewna, że jeszcze samej siebie nie zaskoczy. Na szczęście Nastka zaakceptowała "ojczymka". Dziś ma 15 lat i jest już sporo wyższa od mamy, za to bardzo do niej podobna emocjonalnie. - Ale o Nastce rozmawiać nie będziemy - zastrzega się aktorka. - Zresztą nie tylko o niej. Życie z moim mężczyzną i moimi dziećmi to teren tak bardzo prywatny, że trudno mnie sprowokować, bym na ten temat mówiła. To jest szczelnie pilnowane moje własne przedsiębiorstwo i nie mam zamiaru zdradzać, jakimi sposobami ono hula. Mimo że zdaję sobie sprawę, iż ludzie, którzy mają dużą potrzebę identyfikacji, może chcieliby sobie o tym poczytać i pomyśleć: "O, fajnie, u niej też tak jest".
Migotliwe kobiety
Rok temu pojawił się na świecie nowy członek rodziny: Anielka. - Moja młodsza córeczka to żywe srebro. Srebro bardzo pozytywne, bo jest niezwykle radosnym człowiekiem. Myślę, że ogromna w tym zasługa mojej mamy, energetycznej i wesołej kobiety, która od początku pomagała mi przy małej i równo z nią świrowała. Kobiety w mojej rodzinie w ogóle mają taką migotliwość i dar dobrego bycia z ludźmi. Teraz Aniela przejęła już po babci tę cechę. No więc to dzięki swojej mamie Jola mogła stanąć na kolejnym planie filmowym, kiedy Anielka miała zaledwie trzy miesiące. - Bo mama Krysia jest jedyną osobą, do której miałam stuprocentowe zaufanie, że zajmie się małą jak należy. Ja w ogóle, jako perfekcjonistka, mam głęboką nieufność do innych i skłonność do kontrolowania ich. I muszę się uczyć, żeby jednak ufać, ufać, ufać... Teraz dotyczy to pani Gosi, która spędza z Anielą czas, kiedy jestem zajęta, bo mama musiała już wyjechać do pracy.
Dbanie o ład
Przyda się to zaufanie też i do pań sprzątających. Bo choćby Jola nie wiem jak tego chciała i nie wiem jak się starała, nie da rady sama zadbać o wszystko. - Przychodzi raz na tydzień pani, która gruntownie sprząta, bo muszę też mieć trochę czasu dla siebie. Biedne są te moje panie, gdyż ćwiczę je równo. Nie chcę być niesympatyczna, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś pracuje w moim domu na godziny i bierze za to pieniądze, to na miły Bóg - nie może zostawiać ewidentnych niedoróbek. Jeżeli ja biorę pieniądze za fikanie na scenie czy przed kamerą, nie ma mowy, żebym nie znała tekstu albo była zmęczona, niedyspozycyjna, skacowana. Staram się, jak umiem. I jeszcze chcę być uśmiechnięta, bo to też jest nie bez znaczenia. Każdy, kto wchodzi do domu Joli, natychmiast zauważa, jak bardzo w nim jest czysto. Na pewno miało na to wpływ jej "śląskie dzieciństwo". Tak jak i na fakt, że jej popisowym daniem są kluski śląskie, do tego cielęcina z sosem i niebieska kapusta. - Nie wyobrażam sobie, by w moim domu - miejscu, gdzie przebywam z radością, żyję, kładę się spać i wstaję - panował rozgardiasz. Dlatego że ogromny sentyment do ładu nie pozwalałby mi tam spokojnie zasnąć - wyjaśnia. - Naprawdę boleję nad każdym przejawem nieschludności, niedbałości, nieprecyzyjności. A na ulicy denerwują mnie nawet porozrzucane papierki, psie kupy. O, w Austrii to by mi się podobało, bo tam wszystko jest takie... "przystrzyżone". Wydaje mi się, że gdyby Polacy więcej dbali o porządek "odtąd dotąd", lepiej byśmy żyli, pracowali i może mniej narzekali.
Jola lubi i umie odpocząć tylko wtedy, gdy wie, że generalnie wszystko jest zrobione. Gdy każda rzecz wokół niej znajduje się na swoim miejscu, a ona wie, gdzie co leży. - I to leży tak, jak ja chcę! Choć wiem, że dla osób, które mają inne podejście do życia, a są blisko mnie, na przykład dla Nastki, jest to trochę męczące.
Zawód
Od zawsze była osóbką zdecydowaną. Kiedy zapragnęła zostać aktorką, bez wahania rzuciła? studium wychowania przedszkolnego, w którym się uczyła, i zdała do wrocławskiej szkoły aktorskiej. Z zapałem zabrała się do zgłębiania tajników aktorskiego rzemiosła. Żeby móc jak najlepiej wykonywać wybrany przez siebie zawód, którego zresztą od samego początku nie uważała za misję. Zawsze miała wobec niego pewien dystans. Co nie znaczy, że nie była i nie jest zdolna do poświęceń, że za niektóre swoje kreacje nie zapłaciła bardzo wysokiej ceny. Na szczęście wyrosła już z niewiary w to, że jej filigranowość może być piękna. I z przekonania, że musi robić wokół siebie dużo hałasu, żeby zostać zauważona. Niezależnie od tego, czy gra wielkie role w teatrze - u Jarockiego, Lupy, Warlikowskiego, Jarzyny... - czy w filmie, serialu lub telenoweli, wszystkie traktuje równie poważnie. Jak każdą pracę, której się podejmuje. Znów ta śląska rzetelność! I pewność, że tak samo ważna jak nagrody na prestiżowych festiwalach teatralnych jest popularność u widzów. Ostatnio dostała rolę żony Ryśka Riedla, legendarnego wokalisty Dżemu. Prawdziwa żona piosenkarza, Małgorzata, uprzedzała: "Pani Jolanta musi pamiętać, że pochodzę z tradycyjnej śląskiej rodziny, gdzie żona czeka na męża z obiadem, i taki dom chciałam stworzyć Ryśkowi". Jak można się domyślić, dziewczynie z Mysłowic zagranie tego typu postaci nie sprawiło najmniejszych trudności.
Jaka jest
Przyznaje się, że zawsze miała potrzebę akceptacji i bycia lubianą przez ludzi, co powodowało, iż czasem bardzo ciężko jej było zdecydować się na bezkompromisowe zachowania. Jednak ryzykowała. - Dość późno dotarło do mnie, że nie każdy każdego musi lubić, poważać i szanować; że jeśli ma się na tym świecie choćby kilka sprawdzonych i zaufanych osób, to naprawdę jest sukces. Zawsze potwornie ważna w tym, co robię, była i jest dla mnie szczerość. Poza sceną właściwie chyba w stopniu zerowym jestem wyposażona w jakiekolwiek pozerskie skłonności. Jola ceni ludzi za skromność, za to, że potrafią być uważni na innych i nie patrzą na siebie jak na pępek świata. Ale sama bardzo chce zdobyć umiejętność upominania się o swoje. - I muszę nauczyć się mówienia o moich pragnieniach, egzekwowania moich chceń.
Dbanie o siebie
Niby tyle w niej jest przeciwności, a jednocześnie taka harmonia. Bo wszystko ma jakoś poukładane, w niczym nie przegina. - Jeśli już, to w aktorstwie, na scenie, kiedy takie zachowania są pożądane. Tam tak, ale w życiu? Po co?! Ponieważ, na szczęście, dostała od natury dobrą skórę, dba o nią, kupując na przykład markowe kremy, ale na pewno nie ma najmniejszego zamiaru wariować na tym punkcie. Do chodzenia do siłowni nigdy jakoś nie mogła się zmusić. Bo w ogóle nie znosi wysiłku fizycznego. - Moje małe ciałko przede wszystkim potrzebuje dużo snu - uśmiecha się. - Nie wyobrażam sobie, że mogłabym prowadzić tryb życia charakterystyczny dla nocnego marka i często bywać. Ja żyję po bożemu: nie palę, nie piję, dłuuugo śpię... Aniela już mi na to pozwala.
Taki jednak jest ten uprawiany przez nią zawód, że jak wszyscy koledzy, czyli osoby znane i tzw. publiczne, często kuszona jest różnymi rautami i bankietami. - A ja sobie nie wyobrażam, że mogłabym pojawić się na którymś w charakterze kocmołucha, dlatego nawet te nieliczne, na które chadzam, wymagają przyłożenia się do komponowania odpowiedniej garderoby i dbania o nią. Nie ukrywam, że lubię markowe ciuchy, bo obecna moda i tworzący ją projektanci robią małe dzieła sztuki, które sprawiają mi przyjemność, gdy na nie patrzę. A jeszcze większą, kiedy mogę sobie chociaż jedno z nich sprawić!
Aktorka zdecydowanie nie znosi pruderii i zakłamania. Według niej ludzie powinni wstydzić się głupoty, a nie chociażby własnego ciała. I dlatego na przykład nawet się nie zawahała przed wzięciem udziału w sesji dla "Playboya". Tym bardziej że na stare lata te zdjęcia mogą okazać się całkiem miłą pamiątką.
Idą święta
Potrawy na wigilijny stół przygotowuje sama. - Ale staram się nie urobić do nieprzytomności, by potem mieć jeszcze siłę podnieść do ust łyżkę z zupą. A Boże Narodzenie za każdym razem mnie rozczula, prowokuje do refleksji, porusza ukrytą we mnie sentymentalną nutę, ulegam jego duchowości. Mam coraz większą potrzebę zagarniania wtedy rodziny, bycia z nią razem. Nie tak często przecież zdarzają się w naszym życiu chwile, kiedy siadamy z bliskimi wokół stołu, odprawiamy jakąś ceremonię, jakiś rytuał. A przecież to jest takie ważne. Jola łapie się też na tym, że im jest starsza, tym częściej grzebie w starych fotografiach. - Żyjemy tak krótko w pamięci ludzi, czasem przez dwa, czasem trzy pokolenia? Potem pozostaje po nas tylko zakurzona fotografia. Jak zdjęcie mojej babci Trudzi, które oprawiam teraz w piękną ramę. Patrzę na jej twarz i... tyle jej jest, ile w moim chceniu obcowania z nią.
Nadzieja
- Zastanawiam się, czy jestem w stanie przekazać "śląski rdzeń" moim córkom. Nastka, na przykład, przede wszystkim jest... inaczej urodzona niż ja. Jako dziecko aktorskie nigdy nie miała tak jak ja szaro, a zawsze w miarę kolorowo. Ale myślę, że i ona, i Aniela, kiedy dorosną, będą wracać do tych naszych korzeni.
Ewa Kosińska

  • Więcej w Claudii 12/2005
Reklama
Reklama
Reklama