Jan Nowicki: "Grałem z życiem w pokera"
Jest synem szewca spod Włocławka. Zrobił wielką karierę, mimo że nigdy nie zabiegał o role. Żyje z fantazją, tak jak chciał. Mówi o tym bez ogródek, w końcu jest artystą!

Zawsze był pan szarmancki wobec kobiet...
JAN NOWICKI: Mogę powiedzieć, jak to się działo, że nie byłem im obojętny. Po pierwsze, miałem przyzwoite warunki zewnętrzne, nie byłem szpetny, co na początek jest niezłe, chociaż nie najważniejsze. Dzięki temu mi się nieraz powiodło. Ale nie będę mówił, dlaczego mi się potem nie udawało. Nie chciałbym dotknąć osób, które przecież przez moment były mi bliskie.
Jedynie Marta Meszaros przy panu wytrwała. Dlaczego się państwu udało, jak pan myśli?
JAN NOWICKI: Z Martą spotkaliśmy się wtedy, kiedy obydwoje byliśmy już pokaleczeni i po wielu bitwach. To jest zupełnie inna sprawa. Jak się spotyka para młodych, którzy pałają miłością, to jest tragedia. To w 90 procentach kończy się źle. Natomiast gdy się spotka dwoje starych, wytrawnych wojowników i do tego jeszcze mieszkają osobno, to jest szansa na zgodę.
Jak wyglądają pańskie kontakty z dziećmi?
JAN NOWICKI: Córka Sayana mieszka w Niemczech. Muszę się tam wybrać, bo dawno nie byłem. Syn Łukasz jest aktorem i mieszka w Warszawie. Moje stosunki z nimi nie są najidealniejsze. Nigdy nie byłem dobrym ojcem ani dziadkiem. Nie rozumiem, jak ktoś się rozczula nad wnukami. Ja nie bardzo potrafię się z nimi porozumieć.
Bez dwóch zdań, jest pan człowiekiem sukcesu. Piękne kobiety, dobre role, pieniądze. Czy jest coś w pana życiu, czego pan żałuje?
JAN NOWICKI: Tego, że nie byłem, nie jestem i prawdopodobnie nie będę porządnym człowiekiem. Że nie zrobię tego, co jest być może ważniejsze od moich ról i pisania. Że zawaliłem wychowanie moich dzieci, bo mnie nigdy nie było. Że nie przeczytałem książek, które powinienem przeczytać. Że nie nauczyłem się języków. Nawet węgierskiego nie znam, chociaż 30 lat mieszkam na Węgrzech i mam tam rodzinę. Ale nic mi się nie chce zmieniać. Dobrze byłoby pożyć jeszcze jakiś czas, by napisać książkę. Nawet już wiem, o czym. Ponieważ nie zachwyca mnie świat, w którym żyję, to w wyobraźni chciałbym stworzyć taki świat, jaki mnie fascynuje. Mógłbym w tej książce nauczyć mówić zwierzęta, zająć się porami roku, które mi umknęły, gdy gnałem przed siebie, byłem gdzieś za granicą, w jakimś atelier. Chcę nadać temu nowe imię.
Dużo pan ostatnio pisze.
JAN NOWICKI: Na dobrą sprawę to od 6-7 lat zajmuję się pisaniem. Miałem okres, kiedy pisałem piosenki, kolędy do muzyki Zbigniewa Preisnera. Przeszło mi, kiedy zorientowałem się, że już to umiem, po co mam to robić? A w ogóle to literaturę uważam za pierwszą ze sztuk. Ona jest zdecydowanie najważniejsza. Apeluje do wyobraźni widza. Nic nie podaje na tacy - proponuje. Potem dopiero jest malarstwo. Potem teatr, ale tylko wtedy, kiedy dotyka dobrej literatury. A potem film. Wie pani, że ja obejrzałem tylko 4-5 filmów ze swoim udziałem?! Nie bywam na premierach. Praca mnie interesuje, natomiast rezultat... nie.
A krytyka? Czy ona również pana nie interesuje?
JAN NOWICKI: Ależ nie, ja już dawno się z tego wyleczyłem. Nie ma w ogóle krytyków, którzy by właściwie spełniali swoją funkcję. Bo krytyk nie jest od tego, żeby mnie oceniać. Mnie jest potrzebny ktoś - obok reżysera - kto mnie przypilnuje, kto spowoduje, że będę lepszy. A lepszy mam być po to, by widz nie tracił pieniędzy, płacąc za bilety. Krytyk musi być współtwórcą przedstawienia, a nie inkwizytorem.
Teraz jest pan słynnym aktorem i może zadzierać z krytykami. A jakie były początki pana kariery? Trudne, czy może od razu stąpał pan po miękkim dywanie?
JAN NOWICKI: Ja coś pani powiem. Wszystkie drogi, które wiodą nas przez młodość, są wspanialsze od puszystego dywanu. Wszystko, co się przeżyło w tym okresie, jest cudowne, zwłaszcza oglądane z perspektywy czasu. Tak więc mówienie, że miałem pod górkę, jest absolutnie bez sensu, bo ludzie nawet najgorsze rzeczy potrafią wspominać ładnie, jeśli byli wtedy młodzi i pełni nadziei. Przecież młodość to jest właśnie nadzieja, naiwność, cudowny dar. Pewnie, że mógłbym tu godzinę opowiadać o trudach i barierach, ale po co? Mam mówić, że mnie wyrzucali ze szkół, że pracowałem w kopalni...? To nie ma najmniejszego znaczenia. To jest tak jak z kobietą - gdy odchodzi, jest nam smutno, a potem przychodzi ulga.
A jednak czytelników może ciekawić, jak to było z artystą, który stoi na piedestale sławy. Czy jego życie było usłane różami, czy też, jak każdy przeciętny człowiek, borykał się z trudnościami.
JAN NOWICKI: Nie ma czegoś takiego, jak "piedestał" dla zawodowego aktora. Może w systemie amerykańskich gwiazd. Mnie - aktorowi, który stoi twardo na ziemi, gra głównie w teatrze, czasem w filmie - nigdy nie towarzyszyło uczucie spełnienia do końca i zadowolenia. Wydaje mi się, że zawód artysty wiąże się z ciągłym niedosytem. Człowiek, który ma poczucie, że coś dobrze zrobił, a nie daj Bóg, że jest na piedestale, to kompletny idiota i kabotyn. A wracając do pytania: moja wczesna młodość, moje najważniejsze dokonania w Teatrze Starym, miały miejsce w czasie szarej komuny, gdy pracowało się za nic, za grosze. Byliśmy wszyscy biedni jak myszy kościelne. Ale nie sprzedałbym tamtych groszowych lat, ze spaniem na strychu, w garderobie, za żadne pieniądze z reklam, w których teraz mógłbym zagrać. Tak więc nie byłem nigdy na piedestale, a mimo to jestem szczęśliwy, dlatego że robię to, co chcę, co mi się podoba. No i jestem zdrowy, choć tak naprawdę rozmawia pani ze starcem - skończyłem 67 lat. Ale na dobrą sprawę przez ostatnie dwa lata pracuję o wiele więcej niż kiedykolwiek.
Dlatego, że pan wciąż chce działać. Narzucił pan sobie duże tempo pracy.
JAN NOWICKI: Nie chcę działać. Nigdy nie miałem marzeń ani planów. Ja zawsze robię to, co mi przyniesie fala. To otrzymana propozycja staje się automatycznie moim marzeniem. Ponieważ zawsze dużo mi proponowano, musiałem tylko wiedzieć, co odrzucić, a co przyjąć. Wydaje mi się, że aktora poznajemy głównie po tym, czego nie zrobił, czego odmówił i z czego rezygnował.
Musiał mieć pan dobrą pozycję, by tak przebierać w rolach.
JAN NOWICKI: Nie zawsze taką miałem. Byłem kiedyś aktorem początkującym. A odmawiałem na przykład dlatego, że był maj. Raz powiedziałem, że nie grywam w maju, bo wolę pooglądać kwiaty niż próbować półtora miesiąca w teatrze. Jak dyrektor to usłyszał, to o mało nie zwariował. Miałem wtedy 26 lat i byłem nikim. Ale za rok lub dwa dyrektor konsultował już ze mną, czy będę grał, czy nie. Byłem wolny wewnętrznie. Nie mogę być dla nikogo przykładem, ale mogę powiedzieć, że jeżeli człowiek nie żyje wolny, w zgodzie z samym sobą, powinien sobie od razu w łeb strzelić. Mówiłem prawdę, choć tego w teatrze nie wolno. "Być aktorem - jak mawiał Piotr Skrzynecki - i jeszcze mieć charakter, to szaleństwo".
Wielu ludzi wszystko przegrywa, żyjąc w ten sposób. A panu jakoś wyszedł na dobre ten brak konformizmu.
JAN NOWICKI: Tak miało być. Nakręciłem ponad 200 filmów i nigdy nie oszczędzałem pieniędzy. Uwielbiam kupować kwiaty, płacić za kolegów w restauracji, jeździć taksówkami. W 2000 roku siostra powiedziała: "Może ty wybuduj dom. Albo wysyłaj mi część tego, co zarobisz, a ja ci go wybuduję". I tak zrobiłem. Mimo że nie zmieniałem trybu życia ani stosunku do pieniędzy, powstał mój dom, stajnia, w której trzymam konia - prezent od Preisnera - altany, drewutnie. Są łódki, samochody. Gdybym oszczędzał, to bym całą wieś miał. Ale na cholerę mi to?
A polityka do czego była panu potrzebna? Jak to się stało, że wspaniały aktor nagle zapragnął być senatorem RP?
JAN NOWICKI: Ach, nawet niech mi pani o tym nie mówi! Wcześniej mi powiedziano, że jest jakiś kapitalizm. Ponieważ dużo zarabiałem, nie byłem w stanie tych pieniędzy rozdać i uzbierałem 100 tys. dolarów. Zwołałem ludzi, założyłem własny biznes i natychmiast wszystko straciłem. Jednego słowa nie mam do dodania, poza tym, że to była moja głupota i naiwność. Tamtego lata miałem telefony od takich prominentnych ludzi jak Mazowiecki, Frasyniuk, żebym został senatorem. To pomyślałem, że może tak zrobię. Nigdy nie brałem udziału w żadnym mityngu, a zdobyłem 33 tys. głosów i gdybym tylko wyjechał do Grudziądza, Włocławka, byłbym tym senatorem. I wtedy bym umarł, bo widzę, co się z Cugowskim dzieje - wysiadło mu serce. A jeszcze - znając moją kujawską uczciwość - coś bym chlapnął po drodze i afera gotowa. Skończyłoby się to tragedią.
Zawsze miał pan pieniądze?
JAN NOWICKI: Wyszedłem z kompletnej biedy, z małego miasteczka, Kowala. Dla mnie wyjazd pociągiem na studia do Krakowa to był awans. Gdy zdałem egzaminy i miałem na fasolkę po bretońsku, byłem szczęśliwy.
Widzowie pana kochają za rolę Wielkiego Szu. Jest pan w życiu hazardzistą? Grywa pan w pokera?
JAN NOWICKI: Grywałem. Ale czy jestem hazardzistą? Bywałem. Jeżeli można mówić o jakimś hazardzie, to jest hazard z samym życiem. Być może pod koniec się okaże, że przegrałem. Wie pani, świat jest niespokojny. Choroby nas atakują. Palić nie wolno. Pić nie wolno. A tak naprawdę wszyscy skazani jesteśmy na życie krótkie i przypadkowe. Fajnie jest, jak ktoś ma takie szczęście jak Leon Niemczyk. Gdy umarł, to dzwonili do mnie dziennikarze, i z udawanym smutkiem w głosie pytali, co ja o tym sądzę, że on zmarł. Napisałem więc felieton... "Nic się nie stało, Leon. Wszystko za chwilę sobie wyjaśnimy. Ja tam będę, a ty żyłeś 83 lata. Nakręciłeś setki filmów. Miałeś najpiękniejsze kobiety." Więc czego jeszcze chcieć? Dramat to jest jak dziecko wpadnie pod samochód, a nie jak umrze stary aktor. A wszyscy dookoła udają, że stało się nie wiadomo co.
Ma pan niezwykle zdrowy stosunek do życia. Czy w ogóle jest coś, czego można panu życzyć?
JAN NOWICKI: Tylko przysłowiowego zdrowia i mądrego psa, bo ten, którego mam, to jest słowacko-węgierski kretyn. Dobrych oczu, abym mógł czytać. Płuc, żebym mógł palić. Dobrej wątroby, abym mógł pić wino. I żebym nie zatracił wrażliwości w patrzeniu na świat.
Jan Nowicki
Jeden z najprzystojniejszych amantów polskiego kina. Od wielu lat aktor Teatru Starego w Krakowie, przyjaciel Piwnicy pod Baranami. Grywał u najsłynniejszych polskich reżyserów - Wajdy, Forda, Hasa, Zanussiego. Ogromną popularność przyniosła mu rola hazardzisty w Wielkim Szu, a później filmy Magnat i Sztos. Niedawno oglądaliśmy go w popularnym serialu Magda M.
Polecane
„Byłam wściekła, bo bezczelny sierściuch grał pierwsze skrzypce w naszym małżeństwie. Dla Jarka byłam tylko dodatkiem”
„Po wygranej w totka jadłem carpaccio, ale tęskniłem za tanimi parówkami i życiem w bloku. Nie nadaję się na milionera”
Święty Jan Chrzciciel – pierwszy czczony w całym Kościele. Jezus powiedział: „nie powstał większy od Jana Chrzciciela”
„Byłam wściekła, bo bezczelny sierściuch grał pierwsze skrzypce w naszym małżeństwie. Dla Jarka byłam tylko dodatkiem”
Jan Nowicki traci pamięć. Smutne wyznanie wybitnego aktora: "Boję się włączyć żelazka do prasowania"
„Po wygranej w totka jadłem carpaccio, ale tęskniłem za tanimi parówkami i życiem w bloku. Nie nadaję się na milionera”
„Żona na komunii odstawiała cyrk i grała główną rolę. Nikt nie patrzył na mojego aniołka w albie, bo diablica skradła show”
„Kusił mnie grubym portfelem i życiem w luksusie. Prawie połknęłam haczyk, lecz odkryłam, jak zarabia na życie”
Ks. Jan Kaczkowski - cytaty, które dają do myślenia. Poruszające słowa polskiego duchownego
Horoskop dzienny na 4 grudnia 2024 dla Wodnika. Czas na refleksję nad życiem osobistym
Promocja
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 8
Wakacje nad morzem w Grano Hotel Solmarina – relaks, natura i słońce!
Współpraca reklamowa
Neuropeptydy w kosmetyczce. Technologia, która zatrzymuje czas
Współpraca reklamowa
Zaproś sztukę do swojego wnętrza z nową linią Velvet ART
Współpraca reklamowa
Jak dobrać damskie buty zimowe do swojego stylu i sylwetki?
Współpraca reklamowa
Wybierz się do Suntago i wypocznij w tropikalnym stylu
Współpraca reklamowa
„Woda opadła, psy zostały” – rusza kampania pomocowa dla bezdomnych zwierząt
Współpraca reklamowa