Reklama

Dystans do świata połączony z poczuciem humoru - czy tych cech nabywa się z wiekiem?
- Dystans należy mieć nie tylko do świata, ale przede wszystkim do siebie. Podobnie jak poczucie humoru na swój temat. Z przymrużeniem oka warto traktować własne słabości, potrafić się z nich śmiać. Wtedy o wiele łatwiej jest nam żyć i innym z nami. To szalenie rozładowuje wszelkie stresy. Myślę, że nad wyrobieniem w sobie tych cech warto cały czas pracować. Bo fajnie jest pracować, nawet gdy się pozornie nie pracuje.
Praca panią kocha - z wiekiem nie zwalnia pani tempa. Jest pani prezesem firmy, występuje jako jurorka różnych programów telewizyjnych, udziela się charytatywnie.
- No cóż, według mnie wypadałoby, żeby gwiazda czasem jednak zajęła się czymś konkretnym (śmiech). Ja jestem jednocześnie bardzo pracowitą i bardzo leniwą gwiazdą, co się wbrew pozorom wcale, ale to wcale nie wyklucza.
No to proszę powiedzieć, co konkretnie robi gwiazda? Leży z upodobaniem na kanapie?
- Czasami tak, na przykład, kiedy ktoś robi mi zdjęcie, a potem wstaję, by się czymś pożytecznym zająć. Gdy nie pracuję zawodowo, to pracuję nad sobą. Nie znoszę bezczynności. Nie zawsze robię to, co lubię, za to jak leniuchuję, to robię wyłącznie to, co lubię - np. projektuję kolekcję sweterków, płaszczyków i sukienek dla dzieci, piekę ciasta, smażę konfitury albo piszę.
O czym pani pisze?
- Teraz o zmianach, jakie niesie (w szerokim pojęciu tego słowa) pojawienie się małego dziecka w domu. Także o konfrontacji dwóch różnych światów macierzyństwa, tego współczesnego i tego z mojego pokolenia. Książkę zatytułowałam: "Mamo, bedę miała dziecko!".
Tytuł z życia wzięty? Słyszałam, że pani młodsza córka, Wiktoria, poznaje smak macierzyństwa...
- A ja na nowo przeżywam emocje związane z oczekiwaniem na dziecko. Ale czasy się zmieniły. Ja bedąc w ciąży jadłam zupę pomidorową zabielaną gęstą śmietaną. Nie chuchałam na siebie i nie dmuchałam, nie przyjmowałam kwasu foliowego, mikroelementów, nie używałam też kremu przeciw rozstępom, nie chodziłam do żadnej szkoły rodzenia itp. Znając siebie, myślę, że gdybym nawet miała takie możliwości, to bym się nie dała nabrać. Siedziałabym sobie pewnie na wsi w fotelu z kotem na kolanach i spokojnie czekała na maleństwo.
Cieszy się pani z tego, że jest pani babcią?
- Bardzo, choć bardzo nie lubię słowa "babcia". Nie dlatego, żebym miała na przykład jakieś kompleksy związane z wiekiem. Po prostu słowo to kojarzy mi się z pewną nieporadnością życiową.
Córka pani przebywa teraz ze swoim mężem za granicą. Jedzie pani do Lozanny, aby pomóc w opiece nad dzieckiem?
- Boże uchowaj! Uważam, że jest to szczególny czas dla młodych ludzi, więc się do nich teraz nie pcham. Podsyłam im za to w paczkach frykasy z Polski.
Jaką jest pani teściową?
- O to trzeba by zapytać męża mojej córki. Ale myślę, że jestem "do wytrzymania", bo się w ogóle nie wtrącam w ich życie.
Zawsze była pani aż tak bardzo tolerancyjna w stosunku do mężczyzn pani córek?
- Zawsze. Wybory moich córek zawsze były wyłącznie ich wyborami. Tak starałam się je wychować.
Kiedyś powiedziała pani, że "wychowała swoje dzieci spojrzeniem". Takim karcącym i nieznoszącym sprzeciwu?
- Absolutnie nie. Nigdy nie rzucałam wzrokiem piorunów. Nie podnosiłam też głosu, choć może innym rodzicom wydaje się to nieprawdopodobne. Uważam, że takie zachowania są oznaką rodzicielskiej bezsilności. Poza tym ja nienawidzę wszelkich przejawów agresji czy irytacji, więc jestem po prostu łagodna.


Czego nauczyła pani swoje córki? Co uważa pani za swój największy sukces rodzicielski?
- Zawsze bardzo zależało mi na tym, aby wyzwolić w córkach wrażliwość i nauczyć je samodzielnego myślenia. Myślę, że to mi się najlepiej udało. U nas w Polsce często wychowuje się dzieci na straszne niezdary życiowe. Nieustanne gderanie im - zrób to, nie rób tamtego, przynieś tamto, zjedz siamto - to wbrew pozorom nie ma żadnej mocy sprawczej, a wręcz powoduje ubezwłasnowolnienie.
A jeśli pani córki odmawiały współpracy, co wtedy?
- Gdy np. prosiłam o wyniesienie śmieci, a Wiktoria albo Karolina zapomniały tego zrobić, nigdy im nie powtarzałam prośby dwa razy, tylko wynosiłam śmieci sama. Wiedziałam, że będzie im strasznie przykro, kiedy to zauważą. Gdy któraś mówiła: "Mamo, przecież ja bym to zrobiła", nie komentowałam. W ten sposób, paradoksalnie, usiłowałam dać im do zrozumienia, że życie polega nie tylko na przyjemnościach, ale także obowiązkach. Ja w ogóle nigdy niczego nie żądałam ani od dzieci, ani od moich życiowych partnerów, nie mówiąc już o obcych ludziach. Interesuje mnie to, co ktoś chce mi dać, a nie to, co powinien.
Karolina i Wiktoria mają różnych ojców. Nie wpłynęło to na ich relacje?
- Kiedy Karolina była mała, trudno było jej na początku zaakceptować fakt, że nagle w domu pojawiła się konkurencja. Ale na szczęście ten etap bardzo szybko minął. Kiedyś powiedziała mi, że najlepszym prezentem, jaki mogłam jej sprawić, jest właśnie Wiktoria.
Córki są do siebie podobne?
- I tak, i nie. Obie wiedzą, czego chcą w życiu. W ogóle żyją tak, jak chcą. I to je łączy. Karolina jest bardziej wyważona, a Wiktoria, jak ja, lubi czasem frunąć kilka metrów nad ziemią. Ale podstawowe wartości życiowe mają podobne.
A co najcenniejszego wyniosła pani z rodzinnego domu? Może to jakoś pomogło pani w życiu?
- Przede wszystkim poczucie godności i umiaru. Mama wychowywała mnie i mojego młodszego brata sama. Mieszkaliśmy w Laskach w maleńkim wynajętym pokoiku. Zero luksusów. Brak łazienki, toalety, bieżącej wody. Jedliśmy bardzo skromnie. Ale nikt nigdy nie śmiał narzekać. Od mamy nauczyłam się oszczędności. Pamiętam, jak starannie wykorzystywała każdy kubek studziennej wody, aby nic się nie zmarnowało. Kiedyś przyjaciółka zostawiła jej na kilkanaście miesięcy swoje duże, luksusowe mieszkanie do opieki. Była tam przepiękna łazienka - mama ani razu tam się nie wykąpała. "Człowiek zbyt łatwo przyzwyczaja się do luksusów, a potem ciężko mu bardzo, gdy ich zabraknie"- tłumaczyła. Święta prawda!
Pani, dama polskiego kina, powinna być przyzwyczajona do luksusów, a nie do oszczędności...
- Tak pani myśli? To panią zaskoczę. Otóż nie odwiedzam ekskluzywnych sklepów, za to często bywam w secondhandach. A co do słowa "dama" - nie lubię go, bo damie przecież nie wszystko wypada...
Co sprawia pani największą frajdę?
- Poznawanie ludzi, dzielenie się z nimi spostrzeżeniami, uczuciami, czasem tym, co się ma. Życie pędzi teraz tak szybko. W tym szalonym tempie zatraca się to, co jest najcenniejsze - kontakt z drugim człowiekiem. Staram się nie popełniać tego błędu. Moje córki śmieją się czasem, że każdy bezdomny to mój przyjaciel. A mnie właśnie na tych znajomościach bardzo zależy!
KWIESTIONARIUSZ

Reklama
Reklama
Reklama