Reklama

Studiowałeś nauki ścisłe, a zostałeś poetą, autorem tekstów piosenek...
Świat interesował mnie zarówno od strony matematyki i fizyki, jak i literatury i sztuk pięknych. Pomyślałem, że te pierwsze będę studiował, a te drugie zostawię sobie jako przyjemność. Skończyłem cybernetykę, jestem inżynierem, kilka lat byłem asystentem i nauczałem studentów. Ale los sprawił, że poezja stała się ważniejsza: przeciągnął mnie na stronę wierszyków i piosenek. Jak widać, nikt nie wie, czym kiedyś będzie się zajmował.
Związałeś się ze studenckim nurtem piosenki?
Na studiach zaprzyjaźniłem się z piszącymi piękne piosenki: Jurkiem Filarem (założyliśmy Naszą Basię Kochaną), Wojtkiem Bellonem, Wolną Grupą Bukowina, Elą Adamiak, Andrzejem Poniedzielskim? Pokazali mi, że też mogę tworzyć. To w rewanżu dla nich napisałem pierwsze teksty. I doszło do tego, że obok Osieckiej, Przybory, Młynarskiego stałeś się klasykiem polskich tekściarzy. Bardzo cenię każde z nich. Dorzuciłbym tu nazwisko Jonasza Kofty. Przez całe swoje pisanie chciałem dołączyć do tego grona.
W jaki sposób pracujesz nad tekstami?
Na ogół najpierw powstaje podkład muzyczny, tak zwane demo. Gdy dostaję zamówienie na tekst, najczęściej mam na to 3-4 tygodnie, ale dni mijają, pomysłu brak, więc w sumie i tak pisze się w ostatnią noc. Nieraz termin to "nazajutrz"! Siedzę nad kartką, za kilka godzin, czyli rano, przyjdzie po piosenkę kompozytor, a tu nic. Pisanie na czas jest bardzo stresujące. Wtedy chyba bywam okropny?
Wiem, że chcesz wydać własną płytę. Jako wokalista! Najpierw chciałbym dać recital na scenie. Wybrałem już kilka piosenek: autorstwa mojego i światowych kompozytorów, do których piszę polskie teksty. Nie będzie to zwykłe śpiewanie gościa z gitarą i fortepianem. Na scenie towarzyszyłby mi zespół siedmiu lub dziewięciu fantastycznych muzyków. Wiem, że na przygotowanie recitalu, a potem płyty trzeba dużo czasu i pieniędzy, ale sądzę, że się uda.
Będziesz miał odwagę stanąć na scenie? Myślę, że tak. Jeśli coś lubi się robić, nie ma się oporów ani tremy. Wiem, na czym polega śpiewanie autorskie, więc nawet przy pewnych niedostatkach - przecież nie jestem zawodowym wokalistą! - spróbuję. Jasne, że będzie to gorsze, niż gdyby zaśpiewał Ryszard Rynkowski. Ale przecież nie o to chodzi. Ja zapraszam ludzi: zobaczcie, jaką muzykę kocham i co chcę powiedzieć o sobie.
Olbrzymią popularność dał ci program Idol. Jakie to było doświadczenie?
Mówiąc szczerze, już wcześniej byłem popularny. Moje programy Dyskoteka pana Dżeka oglądało 12,5 miliona ludzi, więcej niż Małysza! Potem fala popularności opadła, młodzieżowa publiczność wyrosła, ale do tej pory przychodzą do mnie i mówią, że wychowali się na moich piosenkach. Idol był powtórzeniem tej popularności. Ten program krytykowano jako tanią rozrywkę, według mnie niesłusznie. Trzymał wysoki poziom muzyczny, wszystkie finały grano na żywo, zawsze z dobrym zespołem. Idol pokazał, że jest u nas wiele zdolnych osób, oszlifował też parę diamentów, m.in. Ewelinę Flintę, Szymona Wydrę, Monikę Brodkę, Tomasza Makowieckiego. Wypromował ich, pomógł wejść na rynek. W jaki inny sposób Monika Brodka z malutkiej Twardorzeczki stałaby się sławna?!
Zbiża się Boże Narodzenie. Jak je zazwyczaj spędzasz?
Zawsze w domu, ze względu na jego bardzo rodzinny charakter. Poza tym mamy psa. Mirza, wiadomo, zawsze mówi w Wigilię ludzkim głosem i trzeba posłuchać, co ma nam do powiedzenia. Zresztą nie wyobrażam sobie świąt w klimacie tropikalnym, gdzieś na Karaibach pod palmą. Myślę, że w śnieżnym, mroźnym otoczeniu inaczej się te święta przeżywa.
Z jakiego gwiazdkowego prezentu najbardziej ucieszyłeś się jako dziecko? To był koń na kółkach, z jasnego drewna, pięknie pomalowany. Ze skrzydłami! Gdy się go prowadziło za dyszel, skrzydła trzaskały o siebie. Moja ulubiona zabawka.
O jakim marzyłbyś dzisiaj?
O... armatce śnieżnej. Zasypywałbym swój ogródek i ogródki sąsiadów puszystym śniegiem i mie-libyśmy co roku białe, nastrojowe święta Bożego Narodzenia.
Na tę Gwiazdkę dostaniesz prezent od samego siebie - tomik własnych wierszy. Ukażą się pod tytułem "Ambulanza".
Pisałem je od dawna, zafascynowany wybrzeżami Morza Śródziemnego, gdzie panuje harmonia między kulturą, formą zachowań, architekturą, przyrodą, życiem codziennym i kuchnią. Nawet radosna muzyka pasuje do tego wina, oliwek, pomidorów i oliwy. Tajemnica owej harmonii to zapewne fakt, że od ponad dwóch tysięcy lat tam zawsze było i jest to samo: gaje oliwne, obok winnice, ten sam rodzaj ciasta, z którego robi się chleb czy pizzę, przyprawy, którymi ta ziemia pachnie, np. oregano. Ta prostota codziennego życia, niezmienna od setek lat, stanowi najwyższą wartość dla mieszkających tam ludzi. Chcę wśród nich być, wniknąć w ten świat, chłonąć go, siedzieć na rynku, patrzeć na starszych panów grających w bule, niezwykle pozytywnie do wszystkiego nastawionych?
Twoja życiowa filozofia?
Myślę, że jest nią dążenie do harmonii w kontaktach z ludźmi i światem, co daje pewną swobodę w życiu. Jeśli człowiek jest jej pozbawiony, szalenie mu ciężko, męczy się, denerwuje, nie jest sobą. Znam ludzi, na których wystarczy spojrzeć i dostrzec, że są szczęśliwi, choć... niczego prawie nie posiadają. Ale mają w sobie spokój.
Violetta Lewandowska

Reklama
  • Więcej w Claudii 12/2005
Reklama
Reklama
Reklama