Reklama

Doskonały scenariusz dobrego, politycznego thrillera. Jest w nim i miłość, i tajemnicza śmierć, i kulisy afer w Białym Domu. "Hillary i Vince Foster szybko stali się sobie bliscy - pisze Bernstein - i przez 20 lat ich znajomość zawstydzała żonę Fostera, ich kolegów z prawniczej firmy Rose w Little Rock, a potem wszystkich, którzy kręcili się po Białym Domu". Jeden ze znajomych Hillary Webb Hubbell twierdzi: "Wydaje mi się, że nikt nigdy nie był jej bliższy. Ale ta znajomość nie miała charakteru seksualnego. To było dwoje ludzi, których cieszyły te same rzeczy, którzy dobrze się razem czuli, i którzy mieli do siebie zaufanie. Prawdziwi przyjaciele. A przyjaciela czasem obdarzasz głębszym uczuciem niż kochanka". Inny znajomy nie jest już taki pewny tej "niewinności": "Foster kochał Hillary. Myślę, że mieli romans, zasłużyli na niego. Obydwoje mieli trudnych współmałżonków i tkwili w skomplikowanych małżeńskich układach".
Wszystko zaczęło się, gdy w 1978 roku Bill został wybrany na gubernatora Arkansas i kiedy razem z żoną przeprowadzili się do Little Rock. Hillary nigdy nie czuła się dobrze tylko w roli żony swojego męża. Miała własne ambicje. Kiedy Bill zasiadł w fotelu gubernatora, ona znalazła sobie pracę w renomowanej firmie prawniczej Rose. Tam poznała Vince'a Fostera, który był przyjacielem Billa jeszcze z dzieciństwa. Foster we wszystkim różnił się od Billa. Podobnie jak Hillary sprawiał wrażenie człowieka nad wiek dojrzałego. Bill stwierdził kiedyś: "Cały czas czuję się, jakbym miał 16 lat. A Hillary zawsze zachowywała się, jakby miała 40". Foster tak samo. W listopadzie 1992 roku Bill został wybrany na prezydenta i Clintonowie przeprowadzili się do Waszyngtonu. Hillary poprosiła wtedy Fostera, by wspierał ich na nowym gruncie. Miał być jej oparciem w nowym, obcym świecie, jej prywatnym lekiem na całe zło. Hillary zlecała mu najtrudniejsze zadania. Ale Foster nie nadawał się do twardego świata waszyngtońskiej polityki. Żył w ciągłym stresie, nie dawał sobie rady z intensywnością pracy. Przyjechał tam tylko dlatego, że poprosiła go o to Hillary. Miał nadzieję, że przyjaźń, która rozkwitła między nimi w Little Rock, jeszcze się pogłębi. A w Waszyngtonie Hillary zamieniła się w ostrą i bezwzględną szefową, która ma mnóstwo wymagań. Przez kilka miesięcy swojego pobytu w Białym Domu Foster nie zdążył nawet rozpakować kartonów po przeprowadzce. 20 czerwca 1993 roku znaleziono go martwego w Fort Marcy Park. Strzelił sobie w usta, rewolwer trzymał w dłoni. Bernstein twierdzi, że Hillary nigdy nie podniosła się po tym samobójstwie i nigdy już z nikim tak się nie zaprzyjaźniła. Domniemany romans to tylko jeden wątek w biografii Bernsteina, ale za to najbardziej komentowany w mediach.
Zanim jeszcze książka ukazała się w amerykańskich księgarniach, wybuchła dyskusja, czy tego typu historie mogą zaszkodzić senator Clinton w drodze do Białego Domu. Ponoć jej sztab wyborczy chciał nawet zablokować wydanie "A Woman in Charge". Jednak bez skutku. Nad tą biografią Bernstein pracował osiem lat. Przeprowadził ponad 200 wywiadów ze znajomymi i współpracownikami pani senator, dotarł do wielu zagubionych dokumentów i nagrań.
Oprócz romansu Bernstein zwraca uwagę również na dzieciństwo pani senator. Z jego dziennikarskiego śledztwa wynika, że nie było tak szczęśliwe, jak to zwykła przedstawiać Hillary. Bernstein twierdzi, że ojciec Hillary Hugh Rodham bardziej przypominał dowódcę wojskowego, który za pomocą strachu i przekleństw wprowadzał w swoim plutonie ostry dryl, niż kochającego, wyrozumiałego ojca. Zwraca również uwagę na to, że Hillary kilka razy cierpiała na depresję. Prawdopodobnie leczono ją farmakologicznie. Tylko czy to wszystko rzeczywiście może jej zaszkodzić? Bernstein uważa, że "kluczem do uzmysłowienia sobie, jakim prezydentem będzie Hillary Clinton, może być właśnie jej przeszłość". Piotr Kraśko, korespondent TVP w Waszyngtonie, twierdzi, że właśnie to może okazać się dla niej zdradliwe: - Im więcej będzie się mówiło w czasie kampanii o czasach, gdy Hillary wraz z mężem mieszkała w Białym Domu jako pierwsza dama, tym gorzej dla niej. Stany Zjednoczone to imperium. Na czele tego imperium musi stanąć twardy polityk, a nie ktoś, nad czyimi motywacjami można by się zastanawiać: czy przypadkiem nie chce czegoś komuś udowodnić, bo kiedyś został publicznie upokorzony. To skojarzenie nie jest dla Hillary korzystne. Tak samo jak zastanawianie się, czy przez 20 lat miała romans z człowiekiem, który potem popełnił samobójstwo. Marcin Gadziński, korespondent "Gazety Wyborczej" w Waszyngtonie i autor bloga bialydomek.blox.pl, też jest zdania, że przeszłość obciąża Hillary. - Ale chociaż ten ciężar jej przeszkadza, to nie wydaje mi się, by mógł ją zatopić.


W kolejnych książkach, które pojawiają się na temat Hillary, nie ma miny, która by wysadziła w powietrze jej kandydaturę. Jest mnóstwo kłopotliwych szczegółów, plotek i odgrzewanych skandali, które przypominają czasem mało przyjemne sytuacje z przeszłości, ale amerykańska opinia publiczna przyzwyczaiła się do tego, że Clintonowie są tacy, jacy są, i ludzie "kupują" ich z całym dobrodziejstwem inwentarza. Lena Kolarska-Bobińska, socjolog i dyrektor Instytutu Spraw Publicznych, ma na ten temat trochę inne zdanie. - W tej sytuacji doniesienia o ewentualnym romansie mogą zostać przyjęte z tolerancją, dlatego że Hillary zawsze była postrzegana jako ofiara. Ofiara licznych romansów Billa, afery rozporkowej, która ją upokorzyła. Wiadomo było, że w tym małżeństwie coś nie gra i że ten związek trwa głównie dzięki niej. Poza tym Hillary wykazała się wtedy dużą klasą - przebaczyła mężowi, stanęła za nim i na pewno to wszystko zostanie teraz policzone na jej korzyść. Nigdy też nie przyłapano jej na kłamstwie. A to jest coś, co najbardziej zniechęca ludzi do polityków. Nie starała się udowadniać, że jej małżeństwo jest idealne, że dąży do trwałości związku, bo ma to dla niej znaczenie, ale przyznawała też, że w ich małżeństwie są problemy. Nie była dwulicowa. Ludzie gotowi są wiele wybaczyć politykom, jeśli ci mają odwagę przyznać się do błędów. Wtedy traktuje się ich jak ułomnych, ale jednak ludzi. Gorzej, jeśli osoba publiczna kłamie - to jest niewybaczalne na takiej pozycji. Podobnie jak wykorzystywanie swojej pozycji do celów osobistych - mówi Kolarska-Bobińska.
Prezydent Clinton miał w Białym Domu dużo bardziej kompromitujące wpadki, a jednak dziś wciąż jest bardzo popularnym politykiem. Piotr Kraśko twierdzi nawet, że gdyby mógł startować w wyborach prezydenckich jeszcze raz, Amerykanie na pewno zagłosowaliby na niego. - Bill miał pewną nieocenioną zdolność: jak żaden inny polityk umiał zdobywać sobie sympatię wyborców. Jestem pewien, że wielu Amerykanów wciąż myśli o nim "drań, ale czarujący". Hillary tej cechy nie ma i wszyscy konsultanci od marketingu politycznego udzielają jej tak naprawdę jednej rady: bądź cieplejsza, naucz się żartować także z samej siebie, bo wciąż zachowujesz się zbyt poważnie i serio - dodaje Kraśko. Hillary wyrzuca się też, że próbuje być bardziej twarda i męska od niejednego mężczyzny.' - Amerykanie uważają, że Hillary dąży do celu po trupach - mówi Marcin Gadziński. - Liczy się tylko fotel prezydencki. Ludzie musieli wyczuć fałsz w tym, że Hillary przez lata lekceważyła romanse męża, które przecież kompromitowały również ją, i zamiast wystąpić o rozwód, brała Billa za rękę, mówiła, że nic się nie stało, że wciąż są kochającym się małżeństwem - mówi dziennikarz "Gazety".
Rozbuchane ambicje Hillary podkreśla nie tylko Bernstein, ale również Jeff Gerth i Don Van Natta w biografii ?Her Way". Dziennikarze doszukują się u Clintonów chłodno skalkulowanego, wieloletniego planu działań, który miał najpierw Billa, a potem właśnie Hillary uczynić prezydentem. Tylko co w tym złego? - Największym zarzutem przeciwko Hillary jest to, że jej ambicje zamieniły się w żądzę władzy. Niestety, w przypadku kobiet ta cecha wciąż uznawana jest za wadę. U polityków mężczyzn traktuje się to jako coś naturalnego, co pomaga im w pracy. Opinia ta bierze się nie tyle z seksizmu, ile z tego, że rzeczywiście mało jest jeszcze kobiet w amerykańskiej polityce. To podejście się zmieni, kiedy bariera zostanie przełamana, kiedy ludzie oswoją się z kobietami u władzy - uważa Gadziński. Dziwne, że Hillary ma stosunkowo małe poparcie wśród kobiet. - Mimo że kobiety walczą o równouprawnienie i chcą zajmować wysokie stanowiska, wciąż największy problem mają właśnie ze sobą. Nie ma i niestety nigdy chyba nie było takiej tendencji, że kobiety głosują na kobiety - twierdzi Lena Kolarska-Bobińska. - Właściwie nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Kobiety może podchodzą do siebie nawzajem z zazdrością, trochę brakuje im solidarności. - Czasem mam wrażenie, że kobiety obserwując Hillary, cały czas się zastanawiają: a może niech ona lepiej siedzi w domu, po co się pcha do tej polityki, ona jest fajna albo nie, brzydka albo ładna - zastanawia się Kraśko. - Mężczyźni mogą myśleć, że ona jest za słaba na trudne czasy, które nadeszły, ale nie o tym, czy ma dobrego fryzjera. Same kobiety stawiają swoim kandydatkom dużo wyższe wymagania niż mężczyznom. Chcą, żeby ich reprezentantki były idealne. Marcin Gadziński zauważa jednak, że poparcie kobiet dla Hillary i tak jest większe niż dla pozostałych kandydatów. - Tu chodzi o poglądy polityczne, o ideologię. Silna, niezależna lewicowa kobieta nie będzie się podobała żonom i matkom, które siedzą w domach, wychowują dzieci i popierają George'a W. Busha. Te kobiety będą głosowały na republikanów, bo uważają, że Ameryce potrzeba silnego prezydenta. Hillary ma jeszcze inny problem: największy spośród kandydatów elektorat negatywny. Aż 47 procent Amerykanów wie na pewno, że nie będzie na nią głosować. Skąd się to bierze? - Z tego, że już tyle lat działa w polityce - mówi Gadziński. - Amerykanie nie znają większości kandydatów, którzy pojawią się w przyszłych wyborach, w związku z czym nie mają na ich temat wyrobionego zdania. O Hillary wiedzą wszystko. - Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo podzielony był kraj podczas prezydentury Clintona - przypomina Kraśko. - Clinton miał fatalną prasę w czasie całej pierwszej kadencji. Dla wielu był symbolem zepsucia, korupcji, nepotyzmu, chaosu, nieumiejętności podejmowania decyzji. - W prawicujących środowiskach Hillary jest bardziej znienawidzona od swojego męża, bo wielu ludzi uważa, że to ona była głównym ideologiem Billa - twierdzi korespondent "Gazety". - Hillary ma niewielkie pole manewru - zgodnie twierdzą i Kraśko, i Gadziński. - Musi utrzymać wszystkich swoich wyborców i pozyskać niezdecydowanych. - Ale tych, którzy jej nie lubią, nie przekona. I jej płeć nie ma tu znaczenia - twierdzi Gadziński. - Jeśli Hillary nie wygra tych wyborów, to nie dlatego, że jest kobietą, tylko dlatego, że dźwiga taki bagaż przeszłości, który może jednak ją pogrążyć. Gdyby była inna kandydatka, ale bez takiego elektoratu negatywnego, mogłaby mieć o wiele większe szanse. Ale takich kandydatek nie ma.
Hillary jest zdecydowanie najsilniejszą kobietą politykiem w historii Ameryki. Czy jednak można wyobrazić sobie coś, co mogłoby Hillary zaszkodzić? Piotr Kraśko nie widzi takiego ryzyka. - Clintonów prześwietlono tyle razy, kiedy byli w Białym Domu, że nie wyobrażam sobie afery, której jeszcze by nie opisano. Romans jest sprawą trudniejszą do udowodnienia niż np. korupcja. Jeśli ktoś wyciąga dokumenty, że z firmy X przelewano pieniądze na konto Hillary, to jest dowód nie do podważenia. Ale to, że miała romans? Jeden przyjaciel powie, że tak, inny zaprzeczy. A co by było, gdyby Chelsea, dziś już dorosła córka Clintonów, napisała książkę-spowiedź o tym, jak była przez matkę upokarzana? - Jeśli ktoś udowodniłby, że Hillary jest złą matką, to na pewno miałaby z tym problem - twierdzi Gadziński. - W końcu wyszła obronną ręką ze skandalu z Monicą Lewinsky również dlatego, że udowodniła, że znosi te upokorzenia ze względu na córkę. Wtedy zyskała sympatię Amerykanów i właśnie na tym zbudowała zwycięską kampanię w wyborach do Senatu. Ludzie chętnie czytają książki i artykuły opisujące afery związane z Clintonami, a potem i tak idą i głosują właśnie na nich. To jest taka typowo amerykańska para. I ludzie się z nią zżyli.

Reklama
Reklama
Reklama