Doceniam to, co mam
Ma sposób na życie. Z pasji uczyniła pracę. Ale rodzina zawsze była i jest dla niej najważniejsza! Niedawno po raz drugi została mamą. Z Ewą Drzyzgą rozmawiamy o jej życiowych wyborach i macierzyństwie.

- Naj
Funkcjonuje na wysokich obrotach - "byle nie dać się uśpić i cały czas być w centurm prawdziwego życia". Tego nauczył ją jej mistrz zawodu i autorytet - Edward Miszczak. Na spotkanie z NAJ w gmachu krakowskiej TVN Ewa Drzyzga spóźnia się kilka minut. Przeprasza, ale jako karmiąca mama musiała sprostać apetytowi 5-miesięcznego Ignasia. Otwarta, energetyczna, ciepła - takie wrażenie sprawia już na pierwszy rzut oka. Gdy rozmawiamy, patrzy prosto w oczy. Na pytania reaguje żywiołowo. Typ człowieka, który sprawia wrażenie, że zna się go od wieków, choć widzi się po raz pierwszy. Dziennikarski trik czy cecha osobowości? "Rozmowa w toku" z Ewą po chwili rozwiewa wątpliwości.
"Rozmowy w toku" mają już ponad 6 lat, a pani wciąż pozostaje im wierna. Nie znudziły się pani?
- Nie, bo okazuje się, że cały czas można znaleźć ludzi, którzy mają do opowiedzenia zadziwiające historie. Nawet jeśli tematy powtarzają się, to każda historia jest jednak inna. Bo poszczególni bohaterowie tego samego opowiadania mają różne temperamenty, bo życie każdego z nich potoczyło się w inny sposób. I to jest właśnie w tej mojej dziennikarskiej pracy takie frapujące!
Pani, jak mało kto, potrafi "otworzyć" swojego rozmówcę. Co sprawia, że ludzie tak chętnie się pani zwierzają?
- To nie tylko moja zasługa. Najpierw uczestników mojego programu "otwierają" pracujący ze mną dokumentaliści - młodzi, zapaleni dziennikarze. Ten pierwszy kontakt jest niezwykle ważny. Zależy mi na tym, aby opowiadane przez nas historie były prawdziwe. Wiąże się z tym spora trema bohaterów programu, wynikająca z występowania przed kamerą. Moją rolą jest stworzyć odpowiednią atmosferę i przekonać ich, że przede wszystkim będzie to rozmowa ze mną - o życiu, o tym, co boli, co można zmienić na lepsze. Mówię im czasem: "To nie jest przecież egzamin z całek, tylko rozmowa. O tym, co przeżyliście, a to może pomóc innym". Zwykle już po chwili trema gdzieś znika.
Żyje pani pracą. Tymczasem niedawno po raz kolejny została pani mamą. Po krótkiej przerwie powróciła pani do telewizji. Czy nie było wahania: wracam do pracy, czy zostaję w domu z synkiem?
- Nie, to nie była kwestia wielkiego dylematu. Tak już w życiu bywa, że im więcej się ma obowiązków, tym łatwiej jest im sprostać. Kiedyś miałam w telewizji o wiele więcej dyżurów - dziś sprawiedliwie dzielę swoje życie pomiędzy moich dwóch małych synów (2-letniego Stasia i 5-miesięcznego Ignacego - przypis redakcji), męża i pracę. Zwolniłam więc trochę tempo. Ale nie mogłabym ot tak, po prostu, nic nie robić. Gdy masz wolny czas, to leżysz i pachniesz. A ja jednak wolę pachnieć, nie leżąc (śmiech)!
Kto zajmuje się dziećmi, gdy pani nie ma w domu?
- Mam to szczęście, że nie musiałam szukać opiekunki i budować w sobie zaufania do obcej osoby. Korzystam z pomocy mamy i teściowej. Dziadkowie i babcie - niezastąpiona "instytucja"... - I to nie tylko dlatego, że pomagają w obowiązkach domowych. Są przede wszystkim bezcenni, jeśli chodzi o emocjonalny rozwój dziecka. A gdy do tego są to mądrzy dziadkowie - którzy nie pouczają rodziców, tylko razem z nimi stwarzają dziecku ciepły dom, (tak, jak to jest w moim przypadku) - to jest to nie do przecenienia!
Pani także wychowała się w ciepłym domu. Jakie wyniesione z niego wartości pragnęłaby pani przekazać synom?
- To trudne pytanie, bo przecież wartości te człowiek buduje w sobie podświadomie. Ale gdybym miała odpowiedzieć w kilku słowach, to ujęłabym to tak: jedną z największych wartości w życiu jest rodzina - to opoka, azyl, do którego się wraca. Wiesz, że tu jest twoja siła. Niezależnie od wszystkiego, przyjmują cię tam z dobrodziejstwem inwentarza. Mama i tata pochodzą z wielodzietnych rodzin, w których wszyscy zawsze trzymali się razem. W moim przypadku na szczęście nie jest tak, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu (uśmiech). Ale rodzina ma też do spełnienia inną, bardzo ważną rolę, bo to w niej wszystko się zaczyna - krystalizuje się wrażliwość człowieka, jego stosunek do otaczającego go świata, itp.
Niepotrzebny jest zatem żaden kodeks dobrego wychowania?
- Ja nie wiem, jak się teoretycznie uczy dziecko rozróżniać dobro od zła. Takiego kodeksu nawet nie byłoby w stanie zapamiętać. Rodzice uczą, jak żyć, dając przykład swoim zachowaniem. Gdy człowiek schodzi na złą drogę, najczęściej jest to związane z tym, że coś się stało w jego rodzinnym domu, że będąc dzieckiem został pozostawiony sam sobie, że w odpowiednim momencie nie miał autorytetu, do którego mógł się odwołać. Nawet wychowując się w pozornie szczęśliwej w rodzinie, można czuć się samotnym. Dlatego należy kochać, kochać, kochać i jak najczęściej zapewniać dzieci o miłości!
Niektórzy mówią: nie muszę mówić, że kocham, gdy kocham naprawdę.
- Błąd! Tyle razy podczas "Rozmów w toku" słyszałam, jak dorosłe dzieci wyrzucały swoim rodzicom: "Nie mówiłeś mi, że mnie kochasz, że jestem dla ciebie ważna. Nie siadałam na twoich kolanach. Nie przytulałeś mnie". Nie zapomnę pewnej dziewczyny. Dorosła kobieta sprawiająca wrażenie 12-letniego dziecka. Anorektyczka. Jej matka była przekonana, że robi wszystko, by ją ratować. Dopiero w studiu powiedziała córce, że jeśli chce się przytulić, to może to zawsze zrobić, i wzięła ją na kolana. Tysiące słów wylewa się z naszych ust, nie wszystkie coś znaczą... Odpowiednia chwila i pada to jedno magiczne słowo. Tak było w przypadku tej dziewczyny i jej matki. My - dziennikarze - czasem tylko pomagamy naszym bohaterom je wypowiedzieć.
Ma pani rzadką w dzisiejszych czasach umiejętność - potrafi pani słuchać. Człowiek się z tym rodzi, czy uczy się słuchać innych, np. na potrzeby programu?
- Na tę cechę zwrócili mi uwagę szkolni przyjaciele (nie wiem, być może byli zasugerowani tym, co teraz robię?). Kiedyś moi koledzy z redakcji sprawili mi miłą niespodziankę - zaprosili do studia moją klasę z podstawówki. Na spotkaniu razem obejrzeliśmy nakręcony przez nich film. Jedna z koleżanek tak mnie zapamiętała: "Jak się z Ewą rozmawiało, to ona zawsze przechylała głowę na bok, uważnie przysłuchiwała się i patrzyła prosto w oczy". Może więc coś w tym jest?
Mama pani zdradziła kiedyś, że już w przedszkolu przyjęła pani rolę obserwatora...
- Od zawsze uwielbiałam przyglądać się ludziom. Teraz bywa mi coraz trudniej prowadzić te moje obserwacje. Nie mogę sobie, ot tak po prostu, "prywatnie" popatrzeć, bo wszystkim się wydaje, że za chwilę zaczynamy "Rozmowy w toku" (uśmiech). Ludzie niezmiennie fascynują mnie, podobnie jak świat, który mnie otacza. Myślę, że bez tej ciekawości niemożliwe jest wykonywanie zawodu dziennikarza.
Co panią najbardziej inspiruje w tym fachu?
- To, że wciąż znajdują się osoby, z którymi nie mogę przestać rozmawiać. Że przychodzą do mnie tacy fenomenalni opowiadacze, zarówno ludzie znani, jak i zwykli, których słucha się z zapartym tchem. Na przykład Magda Gessler ostatnio pięknie, tak od serca, opowiadała o rozstaniu z partnerem i swojej nowej-starej miłości. "Mówi tak, jakby malowała słowami" - zachwycała się Joanna Bartel, która też była gościem tego programu.
Czy zdarza się, że z niektórymi bohaterami programu utrzymuje pani kontakt?
- Tak. Najczęściej kontaktujemy się drogą mailową. Zaprzyjaźniłam się m.in. z pewnym małżeństwem - trafili na siebie przez przypadek i szybko okazało się, że są tylko dla siebie stworzeni! Ona szybko rzuca dla niego Warszawę i przenosi się do innego miasta. W tle pojawia się historia poważnej choroby. Po prostu samo życie! Mimo bardzo ciężkich przejść pozostali niezwykle optymistyczną, cudownie energetyczną parą. Z takimi ludźmi nie sposób się rozstać.
Pani mąż też jest dziennikarzem. Jak się żyje dwojgu ludziom wykonującym ten sam fach?
- W naszym przypadku ten układ się sprawdza. Jest fajnie, bo cały czas mamy o czym ze sobą rozmawiać. Ale to nie jest tylko kwestia tego samego dziennikarskiego środowiska. Oboje mamy podobne podejście do wielu spraw, wrażliwość i sposób myślenia. Np. ostatnio byliśmy w kinie na premierze. Po obejrzeniu filmu okazało się, że mieliśmy takie same wrażenia i, co ciekawe, inne od większości osób. "O co chodzi?" - mówimy. "Może to my jesteśmy inni?" Fajne jest, że w naszej "inności" jesteśmy do siebie podobni!
Dosyć długo szukała sobie pani partnera na dobre i na złe. Co sprawiło, że nagle poczuła pani, że to jest "właśnie ten"?
- Trudno to oddać słowami. Intuicyjnie wyczułam, że ten facet po prostu jest dla mnie, że da mi poczucie bezpieczeństwa. Zadecydowała też jego inteligencja. Nie mogłabym być z kimś, z kim nie miałabym o czym porozmawiać, kto nie imponowałby mi wiedzą.
Na trzecim miejscu listy najcenniejszych rzeczy w życiu umieściła pani przyjaciół. Jakie cechy musi mieć człowiek, by mógł zostać pani przyjacielem?
- Musi być przygotowany na to, żeby trwać przy mnie mimo wszystkich przeciwności losu (uśmiech). Nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Na szczęście moi przyjaciele są samoobsługowi. Kiedy trzeba, to będąc u mnie w domu potrafią się sobą zająć. Kiedy trzeba, to mi pomagają, a kiedy trzeba, to ja pomagam im. Możemy się pokłócić, ale zawsze możemy na siebie liczyć. Przy wyborze przyjaciół nie ograniczam się do środowiska dziennikarskiego. Okazuje się, że jednak jest jeszcze inny świat (uśmiech).
Ma pani o 6 lat młodszego brata. Matkuje mu pani czy jest jego kumpelką?
- On na pewno by powiedział, że mu matkuję (uśmiech), a mnie się wydaje, że jesteśmy kumplami. Miewam takie odruchy, by mu podszepnąć, co dla niego w danej sytuacji będzie najlepsze. Myślę sobie: zadzwonię, przypomnę, że ma coś pilnie zrobić, itp. A chwilę później myślę sobie: "Nie będę przeginać!". Fajnie jest mieć brata. Można się z nim wymieniać spostrzeżeniami na temat życia, prosić się wzajemnie o poradę i wsparcie.
Potrafi się pani przyznać do swoich słabości?
- Nikomu chyba nie jest łatwo przyznać się do tego najpierw przed sobą samym, a potem przed najbliższymi. A publicznie? Po co?
Jaka cecha charakteru najbardziej pomaga pani w życiu?
- Staram się nigdy nie dawać za wygraną! Jeżeli ktoś mi mówi, że jest tak i tak, a ja jestem przekonana, że jest odwrotnie, to nie pozwalam sobie nikomu niczego wmówić. Pomaga mi to zarówno w życiu prywatnym, jak i w zawodowym. Nie wolno tracić zaufania do siebie!
Ma pani szczęśliwą rodzinę i pracę, która jest pani hobby. O czym jeszcze pani marzy?
- Utrzymać taki stan jak najdłużej. Marzę o tym, by było tak, jak jest. Bo przecież nieprzewidziane rzeczy zdarzają się w życiu każdego człowieka, choćby niespodziewana choroba. Ale na razie chciałoby się rzec - "Chwilo, trwaj!".
Rozmawiała: Joanna Knap knap.j@naj.pl
1 z 1

u4432_drzyzga