Reklama

To ona wprowadza Polskę do Unii Europejskiej. Ma tytuł profesora. Wychowała dwie córki. Wyremontowała 350-metrowy dom. Mimo to nie wierzy w istnienie superkobiet, które godzą karierę z udanym życiem rodzinnym. Podczas tegorocznego rozdania Wiktorów rozpłakała się. Nie wtedy, gdy odbierała nagrodę dla najpopularniejszego polityka 2002 roku. Ale wtedy, gdy Jan Nowak Jeziorański, laureat Superwiktora za całokształt osiągnięć, ofiarował jej swoje kwiaty i życzył, by odniosła zwycięstwo w walce dla dobra Polski.

Reklama

10 lat temu była typowym akademikiem. Zatopionym w książkach wykładowcą w Katedrze Badań Koniunktury na SGH. Wierną radzie mamy, że: "Trzeba siedzieć w ostatnim rzędzie, nie rozpychać się, bo gdy będzie potrzebna, to ją wyciągną". I wyciągnęli. W 1991 roku kolega ze studiów, wicepremier Grzegorz Kołodko, zaproponował, by pomogła mu napisać program gospodarczy Strategia dla Polski. Trzy lata później namówił ją do wprowadzenia tej teorii w życie. Była zastępcą sekretarza generalnego w ONZ i szefową Kancelarii Prezydenta RP.

Dziś stoi na czele Komitetu ds. Integracji Europejskiej. Podlegają jej dwa urzędy: Urząd Komitetu Integracji Europejskiej i część MSZ, która zajmuje się sprawami integracji europejskiej. Nadzoruje też wszystkie procesy negocjacyjne za granicą. Główny negocjator, Jan Truszczyński, jest jednym z jej czterech zastępców.

GALA: Negocjując warunki naszego przystąpienia do Unii Europejskiej, odniosła pani wielki sukces osobisty.

Danuta H bner: Nie tylko ja. Wprawdzie koordynuję całość procesów integracyjnych i jestem pokazywana częściej niż inni, ale biorą w nich udział setki ludzi. Zakończenie negocjacji w Kopenhadze to tylko przyklepanie tego, co wcześniej udało się ustalić na wielu szczeblach.

GALA: Jak cicha pani akademik dała się wciągnąć w wir wielkiej polityki?

D.H.: Wciągnąć to dobre określenie. Nigdy nie byłam typem aktywisty, działacza. Przyjęłam zaproszenia Grzegorza Kołodki z ciekawości i potrzeby zrobienia czegoś nowego. Potem okazało się, że możliwość kształtowania rzeczywistości, wpływania na losy kraju i ludzi bardzo wciąga. Gdy raz się tego zakosztuje, trudno przestać. Nie potrafię sobie dziś wyobrazić powrotu do dawnego życia akademickiego.

GALA: W polityce nikt jednak nie zna dnia ani godziny. Trzeba liczyć się z tym, że żaden stołek nie jest pewny.

D.H.: Mam tego świadomość. Mnie też kiedyś podziękowano za pracę z przyczyn czysto politycznych, kiedy wymieniono mnie na "swojego człowieka", Ryszarda Czarneckiego. Jednak dzięki temu, że nie jestem typowym politykiem i zawsze działam na wielu poziomach, nie przywiązuję się do stanowisk za wszelką cenę. Jeśli tracę funkcję, nie czuję się jak dziecko, któremu zabrano zabawki.

GALA: Nie żałowała pani wyboru?

D.H.: Nie należę do osób, które gdy robią jedną rzecz, równocześnie żałują, że nie robią czegoś innego. Staram się natomiast dać z siebie jak najwięcej.

GALA: Czy trudno było pani wchodzić w nowe role w administracji państwowej?

D.H.: Przede wszystkim trzeba się uczyć, a ja lubię się uczyć. Wiele umiejętności przychodzi z czasem. Dawniej np. nie znałam taktyki negocjacyjnej. Teraz już wiem, kiedy trzeba się uśmiechać i pokazywać otwartość, elastyczność, a kiedy twardo stać przy swoim. Kiedyś większość rzeczy robiłam sama. Teraz nauczyłam się już organizować pracę. Zgromadziłam wokół siebie wielu młodych, prężnych ludzi, którym wciąż bardzo się chce.

GALA: Uchodzi pani za osobę bardzo wymagającą od siebie i innych.

D.H.: Na pewno jestem osobą z dużym poczuciem odpowiedzialności. Jeśli się do czegoś zobowiązuję, realizuję to. Staram się doprowadzać sprawy do końca. Niewyobrażalne jest dla mnie, że można coś ustalić, a potem nie wywiązać się z przyjętych ustaleń. Nie lubię spóźniania się, bo to oznacza brak szacunku dla innego człowieka. Cenię umiejętność pracy zespołowej. Chętnie pomagam innym i uczę ich, ale też sama jestem otwarta. Umiem przyznać się do błędu.

GALA: Ile godzin pani pracuje?

D.H.: Nie wiem. Na pewno dużo. Zwykle wychodzę z domu o godzinie 7.15, czasami wcześniej. Wracam bardzo późno. Większość weekendów też mam zajętych.

GALA: Co na to bliscy? Pogodzili się z taką sytuacją?

D.H.: Nie musieli. Mieszkam z dwiema córkami, ale to dorosłe dziewczyny. Starsza Karolina robi doktorat na uniwersytecie w Chicago ze współczesnej filozofii francuskiej, młodsza Ewa - absolutorium na SGH. Mają już swoje życie i właściwie to one nie mają teraz dla mnie czasu.

GALA: Jednak kiedy zaczynała pani karierę w administracji państwowej, były nastolatkami w trudnym wieku dojrzewania.

D.H.: Może moje dziewczyny są wyjątkowe, nie pamiętam większych problemów. Obie zawsze były bardzo samodzielne i odpowiedzialne. W ogóle miałam w życiu dużo szczęścia, bo wszystko jakoś dobrze rozłożyło się w czasie. Gdy byłam im najbardziej potrzebna, pracowałam na uczelni. Większość prac wykonywałam podczas ich pobytu w przedszkolu, szkole i w nocy, gdy już spały. W czasie urlopu macierzyńskiego brałam nawet dodatkowe zajęcia za kolegę, bo urodziło mu się dziecko i nie mógł sobie poradzić z obowiązkami. Ewa była przekonana, że mama w ogóle nie pracuje, bo zawsze byłam przy niej.

GALA: Nie wierzy pani w istnienie superkobiet, które potrafią łączyć udane życie rodzinne z karierą?

D.H.: Nie wierzę. Proszę zobaczyć, jak mało kobiet dochodzi do wysokich stanowisk. Świat polityki to świat zdominowany przez mężczyzn. Nie dlatego, że czegoś nam brakuje. Jesteśmy, jak wykazują statystyki, lepiej wykształcone od mężczyzn, świetnie zorganizowane. Ale grzęźniemy gdzieś na niższych szczeblach karier, bo musimy koncentrować się na zbyt wielu rzeczach naraz. I wciąż, mimo wielu zapisów prawnych, nie ma w naszej kulturze odruchów równego traktowania kobiet i mężczyzn. Kiedy spodziewamy się przybycia ważnego gościa, oczekujemy mężczyzny. W nauce istnieje nawet termin "szklanego sufitu" na określenie niewidocznych, ale skutecznych barier.
GALA: Pani oddanie pracy jednak chyba trochę martwi bliskich, skoro podrzucają pani pisma kobiece, dając delikatnie do zrozumienia, że czas pomyśleć o sobie...

D.H.: Te aluzje czyni moja mama. Ale moje "zaniedbania" nie wynikają z braku czasu, lecz chęci. Chyba nie zwracam zbytniej uwagi na swój wygląd. Nie lubię też buszować po sklepach. Chciałabym wejść do sklepu, gdzie byłoby dużo ładnych rzeczy do wyboru. Ale wydaje mi się, że wciąż takich sklepów u nas nie ma. Albo ja wchodzę do tych niewłaściwych. W rezultacie więc moja szafa jest typową szafą kobiecą. Wypełnioną po brzegi, a ja i tak codziennie rano nie mam co na siebie włożyć. A niestety, chyba nie powinnam codziennie chodzić w tej samej ulubionej garsonce. Zakupy robię z musu. Zwykle bez ładu i składu. Boję się, że później nie będę miała już czasu, więc wrzucam do koszyka mnóstwo niepotrzebnych rzeczy na zapas. Nie sądzę jednak, żeby z tego powodu moje życie było upośledzone. Mam liczną rodzinę, bardzo wielu przyjaciół. Spotykam się zarówno z bardzo wyrafinowanymi, jak i z prostymi ludźmi. Nawet będąc zastępcą sekretarza generalnego ONZ, musiałam wspinać się na drzewo i zrywać śliwki, bo stryj nikogo innego nie tolerował w ogrodzie. A że zapominam o wizycie u kosmetyczki... Na szczęście pani Ania sama się przypomina.

GALA: To w jaki sposób odreagowuje pani stresy?

D.H.: O to chyba raczej trzeba by zapytać moich bliskich. Nie sądzę jednak, żebym musiała jakoś odreagowywać napięcia w pracy. Oczywiście, jak każdy miewam lepsze i gorsze momenty. Chwile frustracji, kiedy nie mogę czegoś zrozumieć lub zrobić tak, jakbym chciała. Jeśli jednak praca sprawia radość, łatwiej przejść przez trudne momenty. Dopóki więc rano budzę się z radością, że zaraz jadę do pracy, to jest bardzo dobrze i dlatego jest mi łatwiej niż tym, którzy się w pracy męczą. Z wiekiem też nauczyłam się ograniczać liczbę stresów. Stałam się mniej impulsywna, bardziej tolerancyjna. Nie mam już potrzeby zmieniać wszystkich i wszystkiego. Już nie ma spraw, które są dramatem.

GALA: Każdy jednak potrzebuje kogoś, komu może zaufać, zwierzyć się z problemów?

D.H.: Oprócz córek mam bardzo bliską przyjaciółkę, której mogę o wszystkim opowiedzieć. Nie należę jednak do ludzi, którzy lubią opowiadać o sobie, zwierzać się. To raczej ja jestem tą, do której inni przychodzą ze swoimi problemami i rozterkami.

GALA: Czeka pani na miłość?

D.H.: Oczywiście miło jest wiedzieć, że tuż obok, za ścianą, jest ktoś bliski. Jeśli więc zdarzy się coś po drodze, to dobrze. Jeśli nie, trudno. Mam tak wspaniałe i bogate życie, że i bez mężczyzny czuję się szczęśliwa. I jeśli coś naprawdę zaprząta mi głowę, to przede wszystkim życie moich córek.

Reklama

Rozmawiała Magda Łuków

Reklama
Reklama
Reklama