Celine Dion
Artystka największego formatu. Wspaniały człowiek, żona i matka. CELINE DION myśli już o świętach Bożego Narodzenia, kiedy cała jej stuosobowa rodzina spotka się w Montrealu, by cieszyć się sobą i śpiewać kolędy. Tylko u nas wyjątkowy wywiad udzielony na chwilę przed jej ostatnim przedświątecznym występem w Las Vegas.

Pięć razy w tygodniu zapełnia wielką salę - 4100 miejsc - kasyna The Colosseum w hotelu Caesars Palace w Las Vegas. Tak już dwa i pół roku. Bilety kosztują 225 dolarów i nie widać pustych miejsc. Każda piosenka ma inną oprawę wizualną: Celine występuje na tle ogromnego ekranu wraz z grupą 50 tancerzy, a specjalna aparatura utrzymuje na scenie wilgotność 55 procent - dzięki temu jej głos nie traci swojej barwy.
Celine jest tego wieczoru w dobrym humorze. Żartuje z asystentkami. Podpisuje najnowszą płytę z piosenkami w języku francuskim "On ne change pas". Spotykamy się tuż przed spektaklem. Ubrana jest w bladobłękitną jedwabną bluzkę i czarną spódnicę. Zanim podejdzie do mnie, dopytuje asystentkę o zdrowie jej mamy. Naprawdę ją to interesuje. Wszyscy, którzy z nią pracują, podkreślają, że bardzo się o wszystkich troszczy. Nie ma najmniejszego nawet dystansu między gwiazdą a obsługą spektaklu. Asystentka powiedziała mi wcześniej, że tak naprawdę nie pamięta, żeby Celine miała kiedyś jakieś humory.
GALA: Wraca pani na święta do rodzinnego domu w Quebecu?
CELINE DION: Zawsze. Zazwyczaj spędzam z rodziną w Montrealu trzy tygodnie w lecie, a potem około dwóch tygodni w czasie świąt. To daje mi siłę, mogę pracować ciężko przez cały rok dla tych krótkich chwil, kiedy wracam w moje strony. To są niesamowite spotkania. Na święta zjeżdża się do domu moich rodziców ponad sto osób.
GALA: Gdy jesteście razem, śpiewacie tak jak przed laty?
C.D.: Przede wszystkim strasznie dużo gadamy. Opowiadamy historie, anegdotki, dzielimy się przeżytymi chwilami, tymi dobrymi, ale i tymi złymi. Śpiewamy, tańczymy, wygłupiamy się, po prostu jesteśmy razem. Muzyka zawsze nas łączyła, jest czymś bardzo ważnym w życiu naszej rodziny. Tak będzie zawsze!
GALA: Pani synek René Charles cieszy się na wyjazd do Kanady?
C.D.: Kocha takie eskapady. Wie, że to oznacza śpiewanie kolęd, które uwielbia, i wolne dni od nauki.
GALA: Od nauki? Ma dopiero cztery i pół roku?!
C.D.: Zaczął już szkołę, taką w domu. Jestem z niego bardzo dumna. Mój mąż też za nim przepada. Ale to przecież nic nadzwyczajnego. Wszyscy uważają, że ich dzieci są najpiękniejsze i najlepsze. Też tak myślę o moim synku, uważam go za niesamowitego. Jestem dumna z niego, bo nie tylko akceptuje swoich rodziców takich, jacy są, ale akceptuje także ich życie.
GALA: Dzięki synowi życie w Las Vegas jest całkiem normalne...
C.D.: Jesteśmy normalni, ale nie mamy normalnego życia. To, że mój 4,5-letni syn akceptuje to życie z wszystkimi jego wadami, robi na mnie ogromne wrażenie i bardzo mnie cieszy. Wie, że mama pięć razy w tygodniu ma wyczerpujący spektakl, a wcześniej musi się przygotowywać, denerwuje się, stresuje. Dziecko miałoby prawo czuć się odstawione na boczny tor. René Charles mógłby być zazdrosny o moją pracę. A nie jest. To nasz sukces.
GALA: Czy widział już pani spektakl "A New Day" w kasynie Colosseum?
C.D.: Tak, przyszedł go zobaczyć przed rokiem. Wtedy, kiedy był na to gotowy, kiedy sam tego chciał. Wiedział, że to będzie cały wieczór i że może to być męczące, ale został aż do samego końca. To był dla mnie szczególny moment, ponieważ poczułam, że mój syn jest ze mnie dumny. Owszem, od pierwszego uderzenia swojego serca akceptował mnie jako swoją mamę, ale wtedy zobaczył mnie taką, jaką obecnie jestem. Zobaczył we mnie nie tylko mamę, ale również piosenkarkę. Tak, jakby powiedział: "Mamo, nie mam pretensji o to, że każdego wieczoru muszę się dzielić tobą z czterema tysiącami widzów".
GALA: Nie chciał się przypadkiem wdrapać na scenę?
C.D.: Wcale nie. Siedział na swoim fotelu z zainteresowaniem, rozglądał się, był zaciekawiony. Po spektaklu podeszłam do niego, dałam mu różę, bo każdego wieczoru dostaje ode mnie róże, wzięłam go w ramiona. Był bardzo zadowolony.
GALA: Którą pani piosenkę synek lubi najbardziej?
C.D.: Od kiedy przeprowadziliśmy się do Las Vegas, bardzo lubi "I'm Alive" i "I Drove All Night". Koncerty, które tutaj gram, są oczywiście anglojęzyczne, tylko z jedną piosenką po francusku w czasie całego przedstawienia "Pour que tu m'aimes encore". Dlatego znacznie częściej prosi mnie o zaśpiewanie którejś z piosenek po angielsku, a nie po francusku. Mój syn bardzo lubi hard rock, a nawet heavy metal. Pewno dlatego, że dużo gra na komputerze.
GALA: W państwa domu mówi się po angielsku czy po francusku?
C.D.: W domu wszystko jest po francusku - język, zwyczaje, francuskie jedzenie. Ale jak już mówiłam, René zaczął szkołę, to jest szkoła anglojęzyczna, więc w szkole jest angielski, a w domu francuski.
GALA: Garou ma córeczkę w podobnym wieku, prawda?
C.D.: Tak, są niemal rówieśnikami. Pamiętam, że po urodzeniu syna oni przyszli do nas ze swoją małą córką, miała wtedy tak około miesiąca. Ale niestety, jego córka i mój syn nie spotykają się zbyt często. Właściwie to widzieli się chyba jeszcze jeden raz. Garou i mama jego córki mieszkają w Europie.
GALA: Garou to pani odkrycie. Od kilku lat jest również bardzo popularny w Polsce. Dlaczego angażuje się pani w lansowanie konkurencji?
C.D.: Bo nie potrafię być obojętna wobec talentu. Garou zafascynowałam się w Paryżu, kiedy oglądałam musical "Notre Dame de Paris". Byliśmy w teatrze z moimi teściami i odkryłam nie tylko, jak wspaniała jest ta sztuka, ale również Garou.
GALA: Pomagała mu pani rozpocząć światową karierę. Spotykacie się?
C.D.: Przyjaźnimy się, wspieramy, udzielamy sobie rad, od czasu do czasu się widujemy, ale on ma swoje życie, ja swoje.
GALA: Pani najnowsze odkrycie to Marilou. Będzie tak znana jak Garou?
C.D.: Marilou zobaczyłam w telewizji w Quebecu. W programie rozrywkowym młodziutka dziewczyna zaśpiewała moją pierwszą piosenkę. Wzruszyłam się i stwierdziłam, że muszę się z nią spotkać. Potrafię ocenić, kto ma nie tylko ochotę śpiewać, ale ma też wielką wewnętrzną dyscyplinę, co pozwala osiągnąć coś więcej, a taka właśnie była Marilou. Trzymam za nią kciuki.
GALA: Lubi pani oglądać programy typu "Idol"?
C.D.: Nie jestem pewna. Ale na pewno lubię razem z publicznością odkrywać nowe talenty. Nie przepadam za to za stawianiem ludzi w trudnej sytuacji, w stresie. Przecież oni mogą mieć problemy techniczne, problemy z pamięcią, z opanowaniem nerwów. Lubię patrzeć na program na żywo w telewizji, ale dla młodych osób występowanie przed publicznością, bez doświadczenia, pod okiem jurorów, którzy wszystko oceniają, to nie jest coś, co uważam za szczególnie dobry pomysł. W telewizji wygląda to tak, jakby bez najmniejszego problemu wychodzili przed publiczność, doskonale wiedzieli, jak to zrobić, bo to jest przecież ich marzenie. Widać, że z całych sił pragną zrobić karierę. Gdy widzę ludzi dających z siebie wszystko, jestem wzruszona.
GALA: Niedawno wróciła pani z Francji, gdzie po paru latach śpiewania głównie po angielsku mogła pani zaśpiewać swoje piosenki po francusku.
C.D.: Bardzo się z tego cieszę. Wprawdzie również przed amerykańską publicznością śpiewałam czasami po francusku, ale bardzo oczekiwałam na ten powrót do Francji.
GALA: Woli pani śpiewać piosenki francuskie czy angielskie?
C.D.: Odpowiem tak: miałam wielkie szczęście pracować z autorami, którzy potrafili doskonale poznać i zrozumieć moje korzenie, dzieciństwo, młodość, potrafili patrzeć na świat razem ze mną oczami młodej kobiety, później młodej mężatki, matki. Po latach widzę, że każdemu z nich, niezależnie od języka, czy to było w USA, czy we Francji, czy w Quebecu, na swój sposób udało się zrozumieć i oddać moje emocje. Na pewno jednak do piosenek w języku francuskim, które zebraliśmy na płycie "On ne change pas", mam największy sentyment.
GALA: Długoterminowy kontrakt w Las Vegas dał pani możliwość stworzenia normalnego domu dla syna. Pani i mąż René jesteście prawie przez cały czas do jego dyspozycji. Ale czy pięć występów w tygodniu to nie za dużo? Jak pani unika wpadania w rutynę?
C.D.: Dla mnie każdy koncert to osobne wydarzenie. Myślę zawsze tylko o jednym naraz. Bardzo ważne dla mnie jest to, że mamy tutaj prawdziwy dom. To, że nadal tu jesteśmy po trzech latach, daje nam wielką radość. Właśnie gramy dzisiaj 430. spektakl. To robi wrażenie.
GALA: Nie myśli pani o powrocie w trasy koncertowe?
C.D.: Jasne, że gra w przedstawieniach nie zastąpi mi tournée po świecie, ale trasy koncertowe nie zastąpią przedstawień. To zupełnie inny rodzaj emocji, zupełnie inne wrażenia. Kiedyś chciałabym wrócić do koncertów w różnych miastach. Ale poczekam, aż René Charles trochę podrośnie.
1 z 2

7707
2 z 2

7708