Reklama

Fani ją uwielbiają, znają na pamięć jej piosenki. Ale jeszcze się taki nie narodził, którego wszyscy by kochali. A więc i Beata Kozidrak ma swoich zatwardziałych wrógów, którym co chwila coś się nie podoba. To jest krytykowana za stroje, to znów za to, że w mediach kreuje powierzchowny oraz cukierkowy obraz życia, w którym nie ma chorób, zdrad ani cierpienia.
"Wolę chodzić słoneczną stroną ulicy" - mówi z uśmiechem. Beata przyznaje, że ma wiele bolesnych doświadczeń, ale nie chce o nich opowiadać, bo to co złe, powinno się przeżywać w samotności, z dala od świateł jupiterów. Ale tym razem zrobiła wyjątek.
Masz za sobą czas pożegnań - w zeszłym roku odeszła twoja ukochana teściowa, dwa miesiące temu straciłaś swojego tatę...
- Ich odejście było bardzo trudne i sprowokowało mnie do zadania samej sobie wielu pytań.
Jakich pytań? I czy udało ci się znaleźć na nie odpowiedzi?
- Między innymi zastanawiałam się nad sensem życia. Zawsze twierdziłam, że trzeba się cieszyć każdą chwilą. Ale teraz stało się to dla mnie jeszcze ważniejsze. Bo mamy tylko jedno życie i musimy o nie dbać. I żyć tak, żeby się nie wstydzić. Bowiem ten, kto pięknie żył, będzie miał też piękną śmierć. Wyrażam to zresztą w jednej z piosenek: "Taka będzie meta, jaki start". Najważniejsze jest to, aby u schyłku mieć świadomość, że się tego życia nie straciło na byle co, że zostawiło się po sobie ślad, że są ludzie, którzy nas kochali. Wtedy łatwiej jest oswoić się ze śmiercią, nie bać się jej. Przynajmniej pod tym względem panuje sprawiedliwość.
Ty się śmierci nie boisz?
- Nie. Dlatego, że żyję w zgodzie z sumieniem. I każdy dzień traktuję jak dar od Boga, a nie orkę na ugorze. I tylko ode mnie zależy, co z tym darem zrobię. To moja filozofia życia: żeby budzić się z tym, co jest we mnie pozytywne, uczciwe, szczere. Co jest najpiękniejsze.
A co w tych najcięższych chwilach dawało ci siłę?
- Gdy w zeszłym roku odchodziła moja teściowa, przygotowywałam płytę. W pierwszej chwili chciałam wstrzymać pracę nad nią. Jednak okazało się, że - poza bliskimi - to muzyka przynosi mi prawdziwe ukojenie, jest dla mnie ratunkiem. Naprawdę. I mimo że w sercu miałam zupełnie inną potrzebę, szłam do studia i pracowałam. Wtedy uświadomiłam sobie w pełni, jakie to wielkie szczęście, że wybrałam ten zawód. Bo gdybym nie miała tak żywiołowego kontaktu z muzyką, to byłoby mi dużo ciężej. Ale muszę powiedzieć, że w tej chwili trochę inaczej patrzę na swoje życie i na to, co mnie otacza. Mam w sobie więcej spokoju. Potrafię oddzielić rzeczy ważne od tych mniej ważnych, które mogą poczekać. Zmieniła się moja hierarchia wartości.
Co było dla ciebie priorytetem 10 lat temu, a co jest nim teraz?
- Priorytetem zawsze była muzyka, jej wszystko było podporządkowane, nawet życie prywatne. Ale to nie był dla mnie problem, nigdy nie robiłam niczego z przymusu. Przeciwnie. Myślę zresztą, że inaczej nie umiałabym po prostu żyć.
Twierdzisz jednak, że w twoim postrzeganiu coś się zmieniło?
- Staram się po prostu wyciągać z życia jeszcze więcej radości. Z każdego dnia. Wcześniej wielu rzeczy nie dostrzegałam, bo tłumaczyłam sobie, że nie ma na to czasu. Od rana byłam w pędzie, bo przed koncertem wszystko musiało być spakowane, zapięte na ostatni guzik. A teraz potrafię sobie poukładać na spokojnie i mieć więcej czasu, żeby...
...ujrzeć, jak kwitnie jarzębina?
- Na przykład. Albo żeby wejść po drabinie na drzewo i zerwać jabłko, poczuć jego smak. Przy czym nie znaczy to, że już nie chcę intensywnie żyć. Chcę, bo lubię cały ten zamęt. Tyle tylko, że teraz wszystko mam pod kontrolą. No i wielu rzeczy nie biorę już tak bardzo do siebie jak kiedyś. I dobrze mi z tym.
Jak Beata Kozidrak reaguje na kłamstwa ukazujące się w tabloidach na jej temat? Co sądzi na temat kariery scenicznej swojej córki? Czytaj w Naj 41.06
Rozmawiała Anna Ruczaj-Łysiak

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama