Anna Maria Jopek i Marcin Kydryński
Jesteśmy jedną osobą Tworzą parę tak idealną, że dla niektórych wręcz nieznośną. Nigdy się nie kłócą, unikają skandali i wyśmiewają plotki. A jednak ANNA MARIA JOPEK i MARCIN KYDRYŃSKI twierdzą, że drzemią w nich zwierzęce instynkty. Tylko Gali opowiedzieli o wzajemnym odkrywaniu swojej cielesności, życiowym spełnieniu, muzycznym nienasyceniu oraz Synkach-Kydrynkach, którzy są dla nich najważniejsi.
- Gala
Nic nie wróżyło, że im się uda. Kiedy się poznali, on miał opinię niepoprawnego uwodziciela, ona była zagubioną dziewczyną w rozciągniętym swetrze. Ten związek ich zmienił. Marcin Kydryński zrezygnował dla rodziny z podróżniczej pasji i zaszył się w muzycznym cieniu żony. Ona przy nim wypiękniała, nabrała pewności siebie i z początkującej wokalistki wyrosła na prawdziwą gwiazdę, której Czytelnicy Gali przyznali niedawno Srebrną Różę dla Najpiękniejszej Dziś. GALA: Podobno przez osiem lat wspólnego życia ani razu się nie pokłóciliście? Jak to możliwe?
ANNA MARIA JOPEK: Po prostu podobnie odczuwamy rzeczywistość. Mamy tę samą wrażliwość, system wartości, poczucie humoru. I wyczucie frazy. Zdarzają nam się różnice zdań dotyczące nieistotnych drobiazgów, jak na przykład ilość torebek, którą powinna posiadać kobieta.
MARCIN KYDRYŃSKI: W tej sprawie umówię cię ze specjalistą, który zaleci właściwe leczenie. Może elektrowstrząsy?
A.M.J.: Torebka jest atrybutem mojej kobiecości! W kwestiach zasadniczych zawsze bywamy zgodni. Nie mamy też powodów do zazdrości. GALA: Doprawdy?
M.K.: Spotkaliśmy ostatnio Izabellę Scorupco. Było to dla nas obojga doświadczenie z pogranicza sztuki wysokiej, bez żadnych zagrożeń dla trwałości związku. Jesteśmy wrażliwi na piękno. Wiem, że może wydać się to biologicznie niewytłumaczalne, ale my tworzymy z Anią jeden organizm. Nie ma miejsca na konflikty.
A.M.J.: Może poza sytuacją, kiedy powiedziałam ci, że zrobiłeś tandetne pogłosy w miksie jednego z moich utworów.
M.K.: Tak, wtedy nawet trochę się obraziłem. Ale nie na długo.
A.M.J.: Moim zdaniem wszystkie kryzysy w związku biorą się stąd, że ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać. Jeśli poza namiętnością w miłości nie ma przyjaźni, porozumienia, wzajemnego wsparcia - poczucie niespełnienia i samotności jest nieuchronne. Nasza codzienność to dziesiątki obowiązków i czasem nieznośne, wariackie tempo. Ale żeby nie wiem co, wieczory są tylko dla nas dwojga.
M.K.: Czworga, chciałaś powiedzieć... a propos, jestem przekonany, że któregoś dnia rozwiedziemy się przez to, że nieustannie skubiesz te okropne pestki z dyni! To gorsze niż obgryzanie paznokci.
A.M.J.: Mam wyrafinowaną technikę skubania pestek - to jedna z form wyciszenia nerwów. Nie masz pojęcia, jak spowalnia się tempo myśli, kiedy wciągnie cię na dobre takie skubanie. GALA: Takie idealne życie we dwoje musi być potwornie nudne.
A.M.J.: Wystarczy, że świat zewnętrzny to nieustanne źródło niepokoju. Gdybym miała to jeszcze w domu, chybabym zwariowała. Muszę mieć tam mocne męskie ramiona, w które mogę się z zaufaniem rzucić i wypłakać, jak mi życie da w kość.
M.K.: Choć był jeden pan, który chadzał po Warszawie, zaprzysięgając się, że ja cię regularnie bijam. Może w sprawie tej dyni właściwie powinienem? Tym, co nas do siebie przyciąga i sprawia, że jesteśmy sobą nieustająco zafascynowani, jest wspólna pasja, nasz muzyczny świat. GALA: Mówicie o waszym związku, jakby był oparty na logice, a nie emocjach. Wszystko takie poprawne. Nigdy nie trafił was piorun z nieba.
A.M.J.: O, mnie trafił jak najbardziej. I jestem nadal trafiona. Nie wyobrażam sobie życia w letniej tonacji uczuciowej. W emocjach nie ma we mnie kalkulowania. Jestem jak zwierzę, podchodzę do wielu rzeczy instynktownie i irracjonalnie. GALA: Ale gdzie w was ta zwierzęcość, wielkie namiętności?
A.M.J.: Zapewniam cię, że jest nie najgorzej (śmiech). Ale nie oczekuj intymnych zwierzeń z alkowy. Jesteśmy dość staroświeccy. I dyskretni. W muzyce natomiast...
M.K.: Pamiętam, jak kiedyś w studiu, w 1996 roku, usłyszałem Anię śpiewającą po raz pierwszy piosenkę Dwa serduszka, cztery oczy. Zmysłowość tego wykonania nie pasowała do prezencji artystki, która była wówczas miłym pączkiem w niewiarygodnie wyciągniętym swetrze. GALA: Ania, Marcin był twoją pierwszą miłością?
A.M.J.: O, tak.
M.K.: A ten trębacz?
A.M.J.: Był, był. I ciemnooki kolega, za którym płakałam nocami - ale to były wielkie miłości platoniczne! Byłam zafascynowana wieloma mężczyznami, ale...
M.K.: Do dzisiaj jesteś. A ten wokalista z wąsikiem? A Jude Law? Sting?
A.M.J.: Proszę cię, to dopiero urojone fascynacje! (śmiech). Prawda jest taka, że przed Marcinem nie wiedziałam, co to znaczy prawdziwa miłość. GALA: To dla faceta duża odpowiedzialność. Pierwsza miłość kształtuje na całe życie. Marcin, miałeś poczucie, że lepisz tę istotę?
M.K.: Nigdy. Choć Ania tak życzliwie mówi na mój temat, to jest na tyle silną osobowością, że lepienie jej od nowa nie udałoby się nikomu.
A.M.J.: A mnie się wydaje, że ty w wielkim stopniu na mnie wpływasz. Ta silna osobowość, o której mówisz, to również twoja zasługa. Zanim cię poznałam, miałam tendencję do cofania się w głąb własnej skorupy, do spychania odpowiedzialności za siebie na innych. Ty mi dałeś siłę i pokazałeś, jak żyć bezkompromisowo.
M.K.: Kiedyś rzeczywiście potrafiłem wtargnąć do redakcji i zrobić karczemną awanturę o to, że ktoś dopisał dwa niezręczne słowa do mojego tekstu. Teraz jestem znacznie bardziej spolegliwy. Stałem się takim przyjaznym osiołkiem. GALA: Ania, znajomość z Marcinem wydobyła cię z kompleksu brzydkiego kaczątka? A.M.J.: To nie było tak, że nienawidziłam siebie i nie mogłam na siebie patrzeć (śmiech). Chodziłam do Akademii Muzycznej, w której wszyscy kierowali się wyższą duchowością, byli zakręceni na punkcie sztuki i sprawy materialne się dla nich nie liczyły. Dopiero pojawienie się Marcina uzmysłowiło mi, że jestem także istotą cielesną. U jego boku odkryłam i oswoiłam swoją fizyczność.
M.K.: W jednym z pierwszych listów Ania napisała mi: "Pamiętaj, że ja nie jestem istotą cielesną". Potem na szczęście przyszedł jednak moment, kiedy tę cielesność sobie nawzajem uzmysławialiśmy. I było to przyjemne zajęcie. GALA: Zanim poznałeś Anię, miałeś opinię kobieciarza, otaczającego się długonogimi pięknościami. Nie czułeś się nieswojo z szarą myszką u boku?
M.K.: Liczyło się to, że znalazłem kobietę, z którą mogłem zaszyć się w domu, słuchać wspólnie muzyki, rozmawiać. Na tym od początku budowała się nasza przyjaźń. Rzeczywiście, zawsze uwielbiałem i nadal uwielbiam piękne kobiety. Wystarczy spojrzeć na Anię dzisiaj. GALA: Zdobywałeś kobiety z próżności czy cały czas szukałeś tej jedynej?
M.K.: Moje związki rzeczywiście nie okazywały się zbyt trwałe, ale nie było w nich żadnego elementu sportowego, potwierdzania swojej męskości, wiesz, mały żigolo i paź we fraku. Te, podkreślam, nieliczne kobiety, z którymi byłem długo, oprócz zachwycającej powierzchowności miały fascynujące wnętrze. Ukształtowały mnie. Miałem przed Anią dwa poważne związki i jedną młodzieńczą miłość histeryczną. Do dziś przechowuję je w pamięci jako coś cennego i ważnego, są częścią mnie, to naturalne. GALA: Aniu, nie bałaś się, że będziesz kolejną zdobyczą znanego podrywacza?
A.M.J.: Na początku wszyscy mnie przed tym przestrzegali. Co chwila dzwonił ktoś życzliwy i wróżył mi nieszczęście. Ale ta fascynacja była silniejsza niż rozum, byłam gotowa na wszystko. Nawet na to, że to potrwa tylko chwilę.
M.K.: Pamiętam, jak wtedy mówiłaś, że jeśli ta historia skończy się katastrofą, to przynajmniej będziesz potem umiała śpiewać bluesa (śmiech). GALA: Nie przeszkadzała ci nigdy w związku z Marcinem ta niesymetryczność - seryjny uwodziciel kontra niewinna panna?
M.K.: Litości z tym mitem seryjnego uwodziciela, zaraz zacznie mi to pochlebiać! Ale istotnie, czasami czuję się jak Fidel Castro twojego życia - jesteś skazana na tylko jednego kandydata. Może gdyby był ktoś przede mną, wiedziałbym, że podjęłaś świadomą decyzję opartą na demokratycznym wyborze! (śmiech).
A.M.J.: (śmiech) Nie mów tak. Nie jestem typem "kobiety fatalnej", niestety. Jestem krucha emocjonalnie i liczne miłostki niechybnie by mnie zabiły. Jestem staroświecka romantyczka - jak kochać to w sposób ostateczny, po grób!
M.K.: Na początku czułem, że Ania niechcący podejmuje ten stereotyp: "Skoro przede mną było ich kilka, to co będzie z nami? Czy mamy szanse przetrwać?". Okazuje się, że jednak przetrwaliśmy i to właściwie bez wysiłku czy wyrzeczeń. GALA: A może to po prostu przeznaczenie?
A.M.J.: Ja w to głęboko wierzę. Zaczęliśmy zbliżać się do siebie w dniu pogrzebu mojej babci. Czułam, że jest w tym jej pozaziemska ingerencja. GALA: Babcia była nałogową hazardzistką. Czy po niej odziedziczyłaś też stosunek do pieniędzy?
M.K.: Ania ma cudowną cechę, której ja nie posiadam. Sprawia, że problemy finansowe przestają istnieć. Ona nie myśli o pieniądzach, nie ma dla niej tego tematu. Nawet nie wie, za ile gra koncert. Ba, nie ma pojęcia o stanie swojego konta!
A.M.J.: Finansami w naszym domu zajmuje się Marcin. Oszczędna bestia.
M.K.: Oszczędna? Dziękuję, że wspaniałomyślnie przeoczyłaś moją kolekcję gitar. I ten kawałek łąki nad rzeką. GALA: To nie jest wasz problem: czy starczy nam do pierwszego. Zarabiając jak gwiazda, można sobie pozwolić na finansowe szaleństwa.
A.M.J.: Informacje na temat naszych zarobków, o których czasami dowiaduję się z gazet, są grubo przesadzone. Żyjemy prosto, bez ekstrawagancji. Wśród ludzi, żadne gwiazdorstwo. Muzyka, jak nic innego, uczy pokory. Odrzuciłam wiele propozycji reklamowych za naprawdę wielkie pieniądze. Gram tylko tyle koncertów, ile jestem w stanie wytrzymać fizycznie. Wiem, że to luksus, bo gdybym była w trudnej sytuacji, musiałabym przyjmować każdą propozycję. Muzyka musi być dla mnie radością. Codzienne koncertowanie zamieniłoby mnie w automat. Żadne pieniądze nie odkupią utraconej pasji. GALA: Czy w waszej wspólnej rzeczywistości macie własne światy?
A.M.J.: O, tak. Każde z nas potrzebuje czasami chwili spokoju i samotności.
M.K.: Ja tego nie czuję. Kiedyś miałem swój świat podróży, fotografowania, przygody rodem z reklamy papierosów. To się skończyło i teraz jestem całkowicie oddany naszemu życiu muzycznemu i domowemu. Nie wydaje mi się, że coś przez to tracę. GALA: Bez żalu zrezygnowałeś dla rodziny ze swojej podróżniczej pasji?
M.K.: W pewnym momencie zrozumiałem, że muszę i chcę podjąć taką decyzję. Przyniosłem Ani własnoręcznie napisany certyfikat, że nigdy już nie wyjadę na dłużej niż pół roku. A potem, po dziesięciu latach w Afryce, Indochinach, w jakichś miejscach zapomnianych przez Boga, zrezygnowałem całkowicie. Doszedłem do wniosku, że nie ma już krajów, które chciałbym zobaczyć, i przygód, które chciałbym przeżyć. Zresztą decyzję o wycofaniu się z podróżowania i bardzo dla mnie ważnej pracy w National Geographic pomógł mi podjąć Osama bin Laden. Mówiąc krótko, przestraszyłem się. GALA: Czy plotki, że Marcin wyprowadził się z domu i żyje z mężczyzną, też były dla was powodem do strachu?
M.K.: Ha, te wieczne marzenia naszego gejowskiego środowiska? Fe, chcieliby mieć wszystko. Zdecyduj się: albo Seryjny Uwodziciel Modelek, albo Król Gejów! To bzdura w obu przypadkach. Musiałbym mieć wybujały temperament. Nasze reakcje na te plotki były skrajnie różne - Ania się frustrowała, a ja turlałem się ze śmiechu. Absurd tego pomysłu był krańcowy. Nagle wydałem się sobie bardzo popularny jako główny temat dyskusji warszawskich salonowców klasy B. A zresztą gej, hetero - nie mam z tym żadnego problemu. "So what?", jakby powiedział Miles Davis.
A.M.J.: Ja byłam zła na własną bezsilność i zastanawiałam się, jakie jest źródło tych pomówień. Może nasze "niebywanie" na salonach? Skoro nigdzie z Marcinem nie wychodzimy, unikamy bankietów i skandali, mamy w zamian swoj mały, szczęśliwy świat, to przecież coś się za tym musi kryć! A to, że musimy wykąpać Stasia i Franka i położyć ich spać, a także kiedyś pisać piosenki i nagrać tych 10 płyt, to nuda - nikt nie chce uwierzyć, że tak można żyć. Najsmutniejsze były reakcje niektórych znajomych, którzy tym plotkom nie przeczyli, choć znali nas na wylot i powinni bronić prawdy. Potem z lubością opowiadali mi, jak ewoluują te rewelacje i co kto dodaje,żeby było jeszcze pikantniej. Taka historia to test dla wielu znajomości. GALA: Bardziej zabolało was pomówienie, że Marcin porzucił rodzinę, czy sugestie dotyczące jego rzekomo odmiennych preferencji?
M.K.: Seksualność nie jest dla mnie tematem tabu, mówię o niej otwarcie, jeśli ktoś kulturalnie pyta, ale przede wszystkim nie jest podstawą do wartościowania. Nie interesuje mnie, kto z kim sypia, w ile osób, czy przebiera się przy tym w strój płetwonurka albo hutnika, czy nie. To nie moja sprawa, dopóki nie stara się być w tym ostentacyjny, czego nie lubię w żadnej sferze życia. To kwestia kultury, jak sądzę. Mam dwoje homoseksualistów wśród swoich najbliższych przyjaciół, uwielbiam ich i jeśli trzeba będzie, stanę po ich stronie. Moi synowie w przyszłości też będą wiedzieli, że zło jest gdzie indziej. Nie tam, gdzie seks, a tam, gdzie broń, przemoc, nietolerancja i ciemnota.
A.M.J.: Ale, w ogóle, czy warto o tym wszystkim mówić? To jakaś dziecinada. Nie lepiej porozmawiać o tym, jak występowałeś ostatnio w duecie z Patem Methenym i graliście twoją Piosenkę dla Stasia?
M.K.: Pat Metheny i ja? czy my aby nie "jesteśmy ze sobą?" (śmiech) GALA: Wyobrażaliście sobie, w jaki sposób dzieci wywrócą wasze życie do góry nogami?
A.M.J.: Ja sobie w ogóle nie wyobrażałam. To była totalna abstrakcja. Pojawienie się realnej istoty, która miała ręce, nogi, głowę i potrafiła niemiłosiernie krzyczeć, było dla mnie szokiem.
M.K.: Dobrym szokiem. Pamiętam okres oczekiwania na pojawienie się Franiołka. Mieszkaliśmy wtedy w niewielkim mieszkanku na Wiejskiej. Czasami zastanawiałem się, co to będzie, kiedy nagle w ten nasz spokojny świat wkroczy jakaś "obca" osoba. I to nie ubogi kuzyn z prowincji, który wpadnie na parę tygodni, ale ktoś trzeci, kto zostanie z nami na zawsze. Kiedy już przyszedł moment narodzin dziecka, okazało się, że jego obecność staje się naturalna jak oddychanie. Wszystkie wątpliwości rozwiązują się same. GALA: Patrzycie czasem na świat oczami synów?
A.M.J.: Parę lat temu szłam z Franiem do przedszkola przez zasypany liśćmi park, on miał trzy lata i nagle usłyszałam pytanie: "Mamo, my też pewnego dnia umarniemy tak jak te liście?". To są momenty, kiedy długo nie mogę otrząsnąć się z zadziwienia. Dlaczego on to już musi wiedzieć? Dlaczego tak wcześnie?
M.K.: Mnie pyta: "Co jest za kosmosem? Gdzie to się zaczyna i kończy? Kto będzie mieszkał w naszym domu, kiedy nas już nie będzie?". Proste pytania. Niełatwe odpowiedzi. No i klasyczne już pytanie rodem z Teatru Absurdu: "Czy ktoś na świecie nazywa się Kaśla Mozika?". GALA: Pojawienie się dzieci często oznacza dylemat - dom albo kariera. Stanęliście przed podobnym wyborem?
A.M.J.: Pierwsza ciąża zbiegła mi się z nagrywaniem debiutanckiej płyty, więc macierzyństwo i spełnienie w muzyce biegły równolegle. Dzięki mężowi i dzieciom zawsze miałam constans, do którego mogłam się odwoływać. Z jednej strony wyrywałam się na scenę, do artystycznego nieładu, a z drugiej wiedziałam, że po zagraniu koncertu w domu czeka na mnie prawdziwe życie. To dawało mi energię.
M.K.: Pamiętam, jak Ania na swoje 30. urodziny zażyczyła sobie w prezencie dzień w studiu nagraniowym. To było niecałe dwa tygodnie po narodzinach Stasia.
A.M.J.: To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu, poczucie prawdziwej pełni. Kończyłam 30 lat, miałam za sobą zawodowe osiągnięcia dające mi stabilizację, obok męża i dwójkę zdrowych cudnych dzieci. Wystarczy na zawsze. GALA: Dopada was czasem refleksja, że jesteście szczęśliwymi ludźmi, których ominęły wielkie życiowe dramaty?
M.K.: Nie ominęły. Nie chcemy o tym specjalnie mówić, ale nasz wielki dramat dotyczył zdrowia i życia najbliższych. Przeżyliśmy czarne godziny, dni, może miesiące. Ale - tak, jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, z masą wątpliwości i pytań.
A.M.J.: Nasz Staś jest w pewnym sensie efektem tamtych dramatycznych okoliczności. Chcieliśmy stworzyć coś dobrego, pięknego, żeby uleczyć ból. Pamiętam, jak siedzieliśmy przy kuchennym stole, pogrążeni w smutku i myśleliśmy: "Mój Boże, żeby nasz Franio nie był w życiu sam, wszystko dokoła jest takie kruche". Staś był takim dzieckiem z premedytacją.
M.K.: Tak samo sadzimy drzewa na naszej ziemi nad rzeką Jedenastego Września. Staramy się w tym trudnym świecie zrobić coś, co ma sens. GALA: Jacy są wasi synkowie?
A.M.J.: Mają te same geny, ale zupełnie różne osobowości. Franio jest dzieckiem ogromnie dojrzałym, o ścisłym umyśle, co czasami nas przeraża.
M.K.: Zapowiada się na poważnego naukowca. Stasio jest kompletnym kosmitą, dzieckiem z innej planety. Jest bardzo muzykalny, uwielbia śpiewać i występować. Wiecznie coś nuci i ciągle ma błogi, rozmarzony wyraz twarzy, tak jakby zewnętrzny świat do niego zupełnie nie docierał. Widzę w nim przyszłego artystę.
A.M.J.: Chcemy, żeby wynieśli z domu elementarne wartości, takie jak wrażliwość, szacunek dla starszych, poszanowanie innych żywych istot...
M.K.: ...które to zasady nasi synowie jeszcze notorycznie gwałcą, np. z upodobaniem mordując mrówki albo tłukąc się nawzajem. Wieczorem mówią: "Mamo, teraz usiądź, bo my musimy stoczyć walkę" i wtedy odbywa się Czas apokalipsy, wersja reżyserska. GALA: Święta u Kydryńskich muszą być rozśpiewane. Będzie kolędowanie na cztery głosy?
A.M.J.: U mnie w domu śpiewało się dopiero na pasterce, bo zwykle na Wigilię rodzice zjeżdżali prosto z trasy koncertowej. Byli tak potwornie zmęczeni, że chcieli po prostu pobyć w ciszy. Ale od tego roku zamierzam wprowadzić nowe porządki. Franio już ćwiczy na fortepianie Przybieżeli do Betlejem. Do świąt wyćwiczy!
M.K.: Ja nie ćwiczę! Mamy przyjaciół, którzy co roku zapraszają nas do siebie na kolędowanie, i ja tego dnia wynajduję sobie wszystkie możliwe choroby oraz przeciwności losu, byle tam nie iść. To taka moja osobliwa, świąteczna przypadłość. Wszystkich zainteresowanych przepraszam, ale album Marcin śpiewa Kolędy w najbliższym czasie nie ukaże się. Rozmawiał MARCIN PROKOP
Zdjęcia MARCIN TYSZKA Podziękowania dla Antik Bazar, ul. Ludna 9, za pomoc w realizacji sesji.
1 z 2

5709
2 z 2

5707
Polecane
Halina Kunicka i Lucjan Kydryński: czterdzieści lat miłości. "Nawet wtedy, kiedy nie miał już sił, miałam poczucie, że jestem dla niego najważniejsza"
Kobiety w kryminale Dagmary Andryki, czyli "Dama. Anna Maria Kier" już w sprzedaży
Współpraca reklamowa
„Myślałam, że teściowa mnie nienawidzi, ale prawda była inna. Gdy poznałam mroczną przeszłość Marii, byłam wstrząśnięta”
Św. Małgorzata Maria Alacoque – mistyczka. Jezus scalił swoje serce z sercem zakonnicy i wypełnił miłością
Święty Alfons Maria Liguori – wybitny pisarz i mówca. Napisał 160 tytułów wydanych w 61 językach
Jan Maria Vianney – patron kapłanów i proboszczów, nękany przez szatana. Święty, który przyciągnął do Ars miliony ludzi
Św. Maria Goretti – dwunastoletnia męczennica heroicznie broniąca czystości. Czy wybaczyła swojemu mordercy?
„Koniec ze schabowym, bigosem i deserkami. Żeby długo żyć z Marią muszę zacząć o siebie dbać”
Anna-Maria Sieklucka – kim jest aktorka, która zagrała Laurę w "365 dni" i "365 dni. Ten dzień"? [WIEK, PARTNER, MICHELE MORRONE, FILMY, INSTAGRAM]
Promocja
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 8
Neuropeptydy w kosmetyczce. Technologia, która zatrzymuje czas
Współpraca reklamowa
Zaproś sztukę do swojego wnętrza z nową linią Velvet ART
Współpraca reklamowa
Jak dobrać damskie buty zimowe do swojego stylu i sylwetki?
Współpraca reklamowa
Wybierz się do Suntago i wypocznij w tropikalnym stylu
Współpraca reklamowa
„Woda opadła, psy zostały” – rusza kampania pomocowa dla bezdomnych zwierząt
Współpraca reklamowa
Blask, ciepło i styl na chłodniejsze dni z SHEIN
Współpraca reklamowa
Blaupunkt świętuje 100-lecie innowacyjnym gramofonem wertykalnym VT100
Współpraca reklamowa