Andrzej Piaseczny: jestem zachłanny na słodycze
Szczęściarz, z talentem do pisania mądrych tekstów. Pasjonat życia starający się dostrzegać jego ładniejsze strony. Andrzej Piaseczny wydał swoją nową, siódmą już płytę. A na niej – wszystko to, co dobre.

Tytuł płyty „To co dobre” brzmi jak manifest.
Andrzej Piaseczny: Jest pewną formą manifestu. Skierowaną przede wszystkim do mnie samego. Dość długo uczyłem się, i pewnie uczę nadal, odnajdywać i cieszyć się dobrymi rzeczami, ładować swój akumulator, skuteczniej wychodzić ze stanu niezadowolenia. Pamiętam: parę lat temu, gdy dostałem nagrodę Bursztynowego Słowika w Sopocie, poczułem, że to dla mnie przełom. Pierwszy krok do dużego powrotu. Kiedy tego samego wieczoru firma fonograficzna przygotowała raut z tej okazji, byłem osobą, która bawiła się najgorzej (śmiech). Nie wiem, dlaczego wprawiłem się w stan takiego „no i co z tego?”. Dziś wiem, że to był duży błąd. Bo każdy krok, dzięki któremu możemy uznać siebie za ludzi choć trochę wartościowych, pozwala czerpać siłę z samego siebie. To perpetuum mobile, esencja dobrego samopoczucia. I tego poszukuję.
Chęć poszukiwania rzeczy dobrych to kwestia wieku, a może charakteru?
Andrzej Piaseczny: Nie wierzę, by sam upływ czasu miał tak wielką moc sprawczą. Liczmy na siebie w sensie własnej mą- drości. Doskonale rozumiem, że kie- dy wypowiadam zdania, które wyda-ją się takie proste, to w odniesieniu do rzeczywistości wielu ludzi, która jest sztampowa, powtarzalna, niejed- nokrotnie zamknięta w świecie wy- chodzenia do pracy i dbania o dzieci, mówienie o literaturze, o czasie dla siebie, o wszystkich pięknych rze- czach brzmi kłopotliwie. Niemniej wierzę, że mnóstwo rzeczy zależy od nas samych. Pomiędzy tymi elemen- tami powtarzalności można znaleźć czas dla siebie, dla najbliższych, wła- snych myśli. Próby bycia codziennie mądrzejszymi ludźmi. Byłem czło- wiekiem, który jako dzieciak i liceali- sta nie czytał. Kompletnie. Dziś, jeśli mówię o procesie czynienia z siebie ludzi mądrzejszych, to wiem, że bez literatury obyć się nie da. Kiedy za- czniemy przyjmować myśli innych, a w literaturze jest ich bezmiar, to ta rozmowa z samym sobą nie będzie już tylko sztuką jednego aktora, tyl- ko próbą bogacenia się. Kiedy Pan zdecydował, że płyta będzie o tych dobrych stronach życia? A.P. : Siedziałem w moim kieleckim mieszkaniu, skończyłem pisać teksty dla Seweryna Krajewskiego na jego płytę. I pomyślałem, że zacznę powo- li robić swoje rzeczy. Włożyłem do odtwarzacza muzyczne propozycje, m.in. Sewerynowe, i tak mnie w pro- stocie swojej zachwyciła melodia do piosenki tytułowej, że poczułem na- gle tę chwilę szczęścia: „Jakie to jest fajne!”. Piosenka powstała w ciągu kil- ku godzin, pod wpływem tego wra- żenia właśnie! Zaraz pojawiły się in- ne refleksje. Skoro potrafię zachwy- cić się melodią, dlaczego jeszcze przed chwilą nie byłem choćby odro- binę uśmiechnięty? Dlaczego maru- dzę, bo przychodzę do domu, a moje rzeczy są poprzestawiane, a jestem potwornym pedantem? Dlaczego nie odpuszczam całej masie rzeczy powodujących moje rozdrażnienie? Znalazł Pan odpowiedź? A.P. : Brak nam świadomości. To się dzieje i jesteśmy po prostu niezadowo- leni. Cierpimy, a to łatwo się przenosi na relacje z najbliższymi i stajemy się niezadowoleni także z nich! Uświado- mienie sobie tego stanu jest pierwszym krokiem do zmiany. To główna myśl, którą chciałem wyrazić na tej płycie. Świat to niezadowolenie podsyca. Wystarczy włączyć internet, telewizor: lista dramatów, obelg... A.P. : ...wiadomość o każdym rozbi- tym samochodzie, a nie o każdej smacznej bułeczce, ląduje zaraz na „pasku”. Ale to my decydujemy, co chcemy wpuścić do naszego życia, i nie musimy być niewolnikami włą- czonego telewizora. Życie nie jest re- klamą telewizyjną. Nie wystarczy wcisnąć przycisku, by się rozsmako- wać w życiu. Wszystko zaczyna się od małych, codziennych rzeczy, takich jak dobrze zaparzona kawa. Albo zro-biona kanapka i oparcie się lawinie myśli pt. „Oj, za dużo jem”. Jak już zro- biłem fajną kanapeczkę, skupiam się, by ją ze smakiem zjeść. Ale skoro nawet przed snem mamy skłonność do myślenia o tym, co się nie udało, trudno nam potem dobrze śnić. Jak przechodzi Pan ten proces znajdowania „dobrego”? A.P. : Staram się uświadamiać sobie, jak reaguję. Wcale nie jestem z tych „pozytywnych”. Uważam, że dobra jest przede wszystkim rozmowa z sa- mym sobą. Polacy słyną w Europie z łykania różnych pigułek. Jeśli więc mamy okres, kiedy nakręcamy się we- wnętrznie, przenosząc lawinę niedo- brych myśli do domu, nie ma nic złe- go w sięgnięciu po właściwy środek. A jeszcze lepiej, gdy zdamy sobie spra- wę, że potrzebujemy pomocy fachow- ca. Ale to tylko początek procesu roz- wiązania problemów. Jeśli moje tek- sty na płycie komuś pomogą, to też świetnie. Przepraszam, że znów to powiem, ale życie to nie reklama i wie to każdy z nas! Szlifujmy swoje „kan- ty,” bo tylko dzięki temu procesowi zaczniemy powoli wierzyć w siebie. Jak zaczyna Pan dzień, by było lepiej? A.P. : Sięgam do lodówki i piję potęż- ny łyk nieoczyszczonego oleju lniane- go (śmiech). Poza tym nie podlegam formułom. Moją „rutyną” jest spędza- nie życia z jedną nogą w walizce. W aucie wożę m.in. audiobooki, bo nie mam czasu czytać książek. Dwa dni temu rozpakowałem potężną paczkę z Gombrowiczem. Uwielbiam historie z międzywojnia, np. o pierw- szym rejsie Batorego, podczas które- go Miron Białoszewski, mocno upo- jony alkoholem, wspiął się na maszt i trzeba go było stamtąd ściągać siłą. Skąd ta słabość ? A.P. : Bo to mi uświadamia, dlaczego o sobie mówię, że jestem troszkę dziadkiem. Dziś jesteśmy niewolni- kami internetu, telewizji, używamy dziwnych skrótów i symboli. A mnie tak potwornie szkoda tamtego świa- ta, w którym spotkania towarzyskie toczyły się z dnia na dzień i wymiana intelektualna była bogatsza. Formy językowe emanowały szacunkiem do człowieka. To były czasy o niesa- mowitym kolorycie. Mocniejszego odczuwania relacji międzyludzkich. Kiedyś spotkania przy niedzielnym obiedzie były oczywistością, teraz to święto. Dziś tak niewielu ludzi decy- duje się wyłączyć telewizor w week- end, by spotkać się ze znajomymi. Śpiewa pan „To co dobre, co najlepsze/To jest dzisiaj/Dob- rze się wszystkiemu przypatrz”. Chwyta Pan dzień? A.P. : Tak, byle nie prowadziło to do hedonizmu. Paradoksalnie: im jesteśmy starsi, tym więcej nam umyka. Najłatwiej jest żyć dniem bieżącym, będąc dzieckiem. Póki nie mamy za sobą pewnej historii, nie możemy w nią spoglądać. Mnie również zdarza się odwrócić. Zwykle to przebłyski wywołujące uśmiech wspomnienia albo pąs wstydu. Sta- ram się natomiast nie rozpamięty- wać. Jeżeli siebie lubimy, to nie wsia- damy do wehikułu czasu, by popra- wiać siebie w przeszłości. Lubi Pan siebie? A.P. : Staram się. To szczera odpo- wiedź. Nie znaczy, że lubię się ciągle. Lubienie siebie to nieustanny egza- min, ważenie się w środku. Czego sobie Pan życzył na 41. urodziny? A.P. : Żeby nie oddać się pokusie świętowania dwudziestu lat na sce- nie (śmiech). Żeby pomysły, które cisną mi się do głowy, były możliwe do realizacji. Żeby moja prywatna rzeczywistość pozwalała mi czerpać zadowolenie. Jest coś „bardziej”, coś „mniej”? A.P. : Z wiekiem staję się coraz bar- dziej tolerancyjny i jeśli dojrzałość ma się w czymś przejawiać, to w spokoj- nym uśmiechu. Kiedy spotkałem się z moimi zawodnikami w „Voice of Po- land”, to im bardziej mnie drażnili, tym częściej się uśmiechałem. Za- uważyłem, że im jestem starszy, tym ostrożniejszy. Nigdy nie byłem zbyt śmiały. Zwłaszcza jeśli chodzi o po- znawanie nowych ludzi. Z biegiem czasu zyskuję pewną łatwość, ale ona nie przenosi się na głębię znajomości. Kiedyś była to trema przed wypowie- dzeniem pierwszych słów. Dziś jest ona mniejsza, ale większą czuję przed zaprzyjaźnieniem się w ogóle. Jako „trochę dziadek” ma Pan swoje dziwactwa? A.P. : Nienawidzę życzeń esemeso- wych. Nie rozumiem, czemu ktoś, kto mnie lubi, ogranicza się do stukania w klawiaturę telefonu! Bo to „lubię” powinno spowodować, że dzwoni- my, by pogadać z człowiekiem. Jest Pan zachłanny na coś? A.P. : Na słodycze (śmiech). Potrafię wstać w nocy i jeśli w domu jest co- kolwiek słodkiego, wygrzebię. Na sukcesy? Nie, choć nie mogę powie- dzieć, że mi nie zależy. Jeśli jestem za- chłanny, to na spokój życia. Może to początek stagnacji, która nigdy nie jest dobra. Z drugiej strony, jeśli ta zachłanność miałaby się przerodzić w zachłanność przygody życiowej, nie byłoby to dla mnie dobre. Bo to tak jak w wycieczkach górskich: musisz znaleźć swój rytm, tempo. Inaczej się zmęczysz. Panuje Pan nad życiem? A.P. : Nie daje się być królem własnej rzeczywistości. Bo ludzie wokół nas, choćby najbardziej oddani, są nieza- leżni. Nie można jakimś edyktem ustanowić trwałej relacji. Można tyl- ko próbować dbać o nią. Czasem błą- dzimy na tyle mocno, że nadszarpu- jemy tę rzeczywistość, myśląc, że jest ona dana nam na stałe. Łatwo wtedy zaniedbać relacje. I nasza rzeczywi- stość przeradza się w rzeczywistość trzaskania drzwiami. Albo te drzwi zamykają się za kimś już na zawsze. Zamyślił się Pan... A.P. : Bo doskonale zdaję sobie spra- wę, że się łączymy, odczuwamy odda- nie, które z czasem przeradza się w mądrą miłość, przywiązanie albo przygasa i część z nas znajduje na ty- le rozsądku, by podsycać to zaintere- sowanie sobą albo mądrze się rozstać. A w show-biznesie: można być sobą? A.P. : Jestem jego elementem, wyda- ję płyty, spotykam się z prasą, ale kie- dy okres promocyjny się kończy – znikam. Nie bywam na przyjęciach. Tak wybrałem. Większy nacisk kładę na swoją sferę prywatną. Codzien- ność, moi bliscy, rodzina są dla mnie esencją życia. Żyje Pan z dala od Warsza- wy i tzw. salonów. Ten dom na wsi w Górach Świętokrzyskich prowo- kuje do pytań: „Przed czym ucie- kłeś, Andrzeju?”. A.P. : Budując tam dom, chciałem zy- skać inną perspektywę. Kiedy wyjrzy się przez okno, widać wielką dolinę, szeroki krajobraz, coś tak kompletnie niedokończonego, że sam ten widok prowokuje, by coś z siebie dać. Więc to nie była chęć ucieczki, a przedłu- żenia pola widzenia. Co nie znaczy, że się izoluję. Mój dom jest otwarty. Jeśli tylko mam czas, spotykam się ze znajomymi: robimy coś do jedze- nia, pijemy wódeczkę, rozmawiamy. I im większą mam chęć spotkania się z przyjaciółmi, tym częściej dopa- da mnie potrzeba bycia samemu. Muszę posnuć się po własnych czte- rech kątach, czasem nawet sponta- nicznie poleniuchować. Z jednej strony – ciągle w drodze, z drugiej – jest miejsce, by rzucić kotwicę. A.P. : Mam bogactwo wyboru. I ko- rzystam z niego. Ale to bogactwo sobie stworzyłem. Już słyszę westchnienia: szczęściarz z niego. A.P. : A ja po raz pierwszy powiem: tak, jestem szczęściarzem. Jaki tekst ma dla Pana specjalne znaczenie? A.P. : „Miłość nie chce czekać ani dnia”. Historia o relacji między dzieć- mi a rodzicami. Będąc dziećmi, mamy prawo do pewnej niefrasobli- wości, a będąc rodzicem, nie chcemy się na nią zgadzać. Wyobraziłem so- bie historię miłości, która skłania do ucieczki z domu, by rzucić się w ot- chłań uczucia. Każdemu dzieciako- wi przechodzi to przez głowę i fun- dujemy matce kartkę na stole, że mu- si zrozumieć, bo może to też kiedyś przeżyła. A z drugiej strony to pew- ne, że tego zrozumienia nie będzie. I historia się powtórzy, gdy to dziec- ko samo zostanie rodzicem. Pan zostawił kiedyś taką kartkę? A.P. : Nie. Ale moja mama – mimo że pępowina została już dawno odcięta – jest zwykle fontanną dobrych rad (uśmiech). Prócz tej fontanny to, co rodzice mogą nam zawsze dać, to otwarte ramiona. Cokolwiek byśmy w życiu zrobili. Łatwiej jest wyrazić emo- cje w piosence niż w zwykłym życiu? A.P. : Kiedy tworzymy, docieramy do środka siebie, najbardziej skry- tych myśli, a ponieważ nie ma niko- go wokół nas, nie mamy potrzeby uzbrajania się w przestrzeń osobistą. Ja nie mam oporu przed podejmo- waniem w rozmowie ważnych tema- tów, ale brak mi, niestety, umiejęto- ści. Zauważyłem, że im głębszy temat, tym częściej w moich ustach pojawia się pretensja. W konsekwencji często nie udawało mi się kończyć tych roz- mów, osiągając porozumienie. Ale jak już ustaliliśmy: świadomość błędu jest rzeczą dobrą (śmiech). Nadal nie lubi Pan nazywać siebie artystą? A.P. : Jeśli dawniej mówiłem, że nie jestem artystą, oznaczało po prostu, że nie wierzyłem w siebie. Dziś tę wia- rę już w dużej części mam, choć nie predestynuje mnie to do zajmowania miejsca na cokole. Wierzę jednak, że wiele słów, które łączę w myśli, i teksty, jeśli nawet nie są poezją wiel- kiego formatu, to jednak pew- ną poetykę mają. Więc prócz tego, że jestem szczęściarzem, dziś mogę też powiedzieć: jestem artystą (uśmiech).
Polecane
„Teściowa z uporem maniaka dawała moim dzieciom słodycze. Pokazałam jej, gdzie może sobie tę czekoladę wsadzić”
„Jestem singielka, bo faceci na mnie nie zasługują. Gardzą mną, bo nie jestem trzpiotką na jeden numerek”
„Teściowa z uporem maniaka dawała moim dzieciom słodycze. Pokazałam jej, gdzie może sobie tę czekoladę wsadzić”
Pestki tej rośliny przepowiedzą, czy czeka cię słodycz życia. Prawdę poznasz przed wakacjami
Andrzej Bobola i przepowiednie, które dotyczą Polski. W jego proroctwach ratunek dla kraju jest tylko jeden
"Taniec z gwiazdami": Andrzej Piaseczny i Izabela Janachowska wywrócą dotychczasowy skład programu do góry nogami
Andrzej Bobola – święty „łowca dusz – duszochwat". Jezuita poniósł najokrutniejszą śmierć męczęńską?
„Jestem singielka, bo faceci na mnie nie zasługują. Gardzą mną, bo nie jestem trzpiotką na jeden numerek”
„Jestem wdową na emeryturze, ale czy to znaczy, że mam się już kłaść do trumny? Nie będę wiecznie płakać po mężu”
Horoskop na jutro 6 grudnia 2024 dla Strzelca. Szansa na pozytywne zmiany jest na horyzoncie
Promocja
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 8
Wakacje nad morzem w Grano Hotel Solmarina – relaks, natura i słońce!
Współpraca reklamowa
Neuropeptydy w kosmetyczce. Technologia, która zatrzymuje czas
Współpraca reklamowa
Zaproś sztukę do swojego wnętrza z nową linią Velvet ART
Współpraca reklamowa
Jak dobrać damskie buty zimowe do swojego stylu i sylwetki?
Współpraca reklamowa
Wybierz się do Suntago i wypocznij w tropikalnym stylu
Współpraca reklamowa
„Woda opadła, psy zostały” – rusza kampania pomocowa dla bezdomnych zwierząt
Współpraca reklamowa