Zbrodnia doskonała

Sklep wyglądał na splądrowany do cna. Szafki były pootwierane, bądź w ogóle pozbawione drzwiczek, które wyrwane z zawiasami, leżały na podłodze pośród porozbijanych szyb z gablot. Nagle coś przykuło uwagę aspiranta, który towarzyszył mi w oględzinach tego miejsca.
– Szefie, to krew – wskazał na podłogę. 
Za ladą na kamiennym podłożu były bure plamy. Czyżbyśmy mieli do czynienia z zabójstwem, nie tylko z napadem? Technicy zaczęli zabezpieczać ślady.
– Ależ ktoś tu narozrabiał… – rozglądałem się po wypatroszonych szafkach i spustoszonych gablotkach. – Ciekawe, czy się dobrze obłowił? Gdyby mierzyć bałaganem wartość łupu, to nasz rabuś pewnie został milionerem.
– Albo nie znalazł zbyt wiele i miotał się wściekły po sklepie – aspirant nieoczekiwanie przyłączył się do tej kryminalnej zgaduj-zgaduli.
– Do tego ta krew… – westchnąłem. 
– Cóż, trzeba poczekać na analizę śladów. Właściciel już został powiadomiony?
– Dzwoniliśmy, ale żona twierdzi, że nie wrócił na noc. Zapowiedział jej, że zostanie chwilę dłużej w sklepie, a potem spotka się ze znajomym w mieście, więc przyjdzie późno. Ona położyła się spać i dopiero rano zorientowała, że męża nie ma. Wydzwaniała na jego komórkę, ale ta była wyłączona. Zaczęła się denerwować. I wtedy to my do niej zadzwoniliśmy.
– Hm, znajomi… – mruknąłem. – Z niektórymi trzeba uważać, bo można źle skończyć, jak widać.
– Szefie, nie ma co krakać. Może facet zapił, teraz właśnie gdzieś się budzi i zastanawia, jak to wyjaśnić żonie.
– Może – przytaknąłem, choć dopadły mnie wątpliwości, podsycane dodatkowo widokiem odłamków szkła i krwawych śladów na posadzce.
Co prawda kamery wewnątrz sklepu nie działały, ale na szczęście miejski monitoring obejmował wejście do lokalu. Zapis z wczorajszego wieczoru oglądałem razem z aspirantem i operatorem systemu kamer ze straży miejskiej.
– O, jest! Wychodzi ze sklepu. Dziewiętnasta osiemnaście – zauważył mój podwładny. – Wsiada do samochodu.
W bagażniku auta leżały pokrwawione zwłoki. Właściciel sklepu rzeczywiście posiedział dłużej w pracy. Potem przewinęliśmy podgląd do dwudziestej drugiej piętnaście, kiedy ten sam pojazd wrócił, jubiler z niego wysiadł i ponownie wszedł do swojego salonu.
– Wraca? – zdziwił się aspirant. – Po co?
– Może czegoś zapomniał – snułem przypuszczenia.

Do wejścia zbliżył się ktoś w czarnym dresie, kominiarce i z torbą na ramieniu

Nachylił się nad zamkiem i zaczął przy nim manipulować. Po kilkunastu sekundach wszedł do sklepu. Przebywał w środku dwie minuty i dwadzieścia sekund. Gdy wyskoczył na zewnątrz, niósł sporych rozmiarów tłumok przerzucony przez ramię, który wyglądał trochę jak duży worek na kartofle. Złodziej uważnie się rozejrzał, lustrując otoczenie, a następnie otworzył bagażnik samochodu i wrzucił do środka niesiony pakunek. Potem zawrócił, zgasił światło w sklepie, domknął drzwi, i dopiero wtedy wskoczył za kierownicę i odjechał.

Patrole dostały zaraz informację, jakiego samochodu mają szukać. Meldunek o aucie porzuconym na jednym z miejskich parkingów nadszedł po kwadransie. Wkrótce pędziliśmy tam na sygnale.
– To może być pułapka – ostrzegłem technika otwierającego pojazd.
Po kilku sekundach wszystkie zamki szczęknęły. Alarm nie zawył. Policjant równie sprawnie jak zawodowi złodzieje włamał się do tego samochodu.
W bagażniku leżało skulone ciało, całe pokrwawione. A więc jednak!
– Podsumujmy. Facet spotyka się z kimś w mieście, potem wraca do sklepu – wyliczał aspirant. – Natyka się na włamywacza, który wpada w panikę, bo został przyłapany, i go zabija.
– Odwrotnie – zaoponowałem. – I raczej nie wyglądał na zdenerwowanego 
– uściśliłem. – Zatrzaskuje drzwi, gasi światło. Wcale nie nerwowo. Taaak… Trzeba by znaleźć tego znajomego…
W międzyczasie otrzymaliśmy informację, że obok porzuconego samochodu znaleziono w śmietniku zakrwawiony nóż i czarny sweter z odłamkami szkła.
– Zjadły go nerwy, skoro nie pozbył się fantów, ale zostawił je obok ciała – uznałem. – Dajcie to do laboratorium.

Krew na nożu i swetrze pochodziła od jubiler

Wynik nadszedł nazajutrz rano. Krew na nożu i swetrze pochodziła od jubilera, a odciski na nożu pasowały do jednego z notowanych recydywistów, niejakiego Mastalerka. Mieszkał w naszym mieście i jeszcze do niedawna podlegał po odsiadce pod dozór kuratorski, który został zdjęty za „nienaganne prowadzenie się”. Laboratorium potwierdziło, że okruchy szkła na swetrze pochodzą z rozbitych gablot.
– Ja tam inaczej rozumiem nienaganne prowadzenie się – skomentowałem to odkrycie. – Sprowadźcie mi tego asa.
Mastalarek nie wyglądał na zaskoczonego podejrzeniem. Był wyraźnie zły.
– Ktoś narozrabiał i szukacie kozła ofiarnego, co? Bo skoro raz trafiłem za kratki, to możecie mną poniewierać jak śmieciem, tak? – wybuchnął zaraz na początku przesłuchania.
– Słuchaj no, Mastalerek. Mamy twoje odciski zdjęte z narzędzia, którym dokonano morderstwa. I jeszcze sweter, który sprawca nosił podczas napadu, więc powiedzmy, że możemy… – machnąłem w stronę czekającego na korytarzu funkcjonariusza z psem. 

Ograbił i zamordował w rekordowym tempie!

Gdy weszli, owczarkowi podano do powąchania znalezione ubranie, i zwierzę niemal natychmiast rzuciło się ze szczekaniem w stronę zatrzymanego.
– Dobry piesek – ucieszyłem się.
– Chwila, moment! Jakie morderstwo?! Weźcie ode mnie tego kundla, nie znoszę psów. Boję się, że mnie bydlę ugryzie! – krzyczał obszczekiwany drab.
Ekipa wyszła.
– Obrabowałeś wczoraj jubilera, a przy okazji uciszyłeś go na wieki. Tak było?
Mastalerek zamilkł zdumiony.
– Nic takiego, kurwa, nie zrobiłem – wydukał po chwili.
– Nóż, sweter i nagranie. Ciężko będzie ci się wykręcić.
– Jaki sweter, jaki nóż? – jęczał, ale oni zawsze jęczą, że są niewinni.
Mastalerka aresztowano. Aspirant wrócił z przeszukania jego domu. W szafce na buty znaleźli worek z biżuterią. Obraz przestępstwa zdawał się dopełniać. Dla pewności wróciłem do nagrań z feralnego wieczoru, tym razem uzbrojony w stoper. Co rusz wstawałem i powtarzałem, możliwie jak najdokładniej, zarejestrowane ruchy ofiary oraz zabójcy. Potem zadzwoniłem po jednego z techników i pojechaliśmy pod sklep zamordowanego jubilera, a dokładniej pod okno toalety na zapleczu salonu.

A potem odwiedziliśmy wdowę

Siedziała na kanapie, wpatrzona w niebo za oknem. Wyglądała, jakby nie usłyszała pytania, a po chwili odpowiedziała:
– Nie, nie wiem, z kim się miał spotkać. Mój mąż bywał tajemniczy, szczególnie w sprawach zawodowych, i w odniesieniu do swojej przeszłości.
– A czy zdarzyło się ostatnio coś dziwnego, nietypowego? – drążyłem.
– Nie. To znaczy… może ta jedna drobna sprawa. Kilkanaście dni temu wspomniał, że brat się z nim skontaktował. A oni nigdy nie żyli ze sobą w zgodzie. Miałam wrażenie, że mąż się tym mocno zdenerwował.
– A czy ten brat nosi takie samo nazwisko jak pani mąż?
Wzruszyła ramionami. Jubiler rzeczywiście był tajemniczą osobą. Wdowa podała nazwę miasta, z którego jej mąż pochodził. Przynajmniej tyle wiedziała.

Poszukiwania osoby o nazwisku, jakie nosił brat ofiary, nie dały rezultatu. Ale bardziej niepokoiły mnie wyniki analiz i pomiary czasu z miejsca zbrodni.
– Czy można kogoś zabić, zapakować w worek, ograbić kilkanaście szafek, rozbić szyby i powyrywać drzwiczki, i to wszystko tylko w dwie minuty i dwadzieścia sekund? – zapytałem aspiranta.
– Musiałbym spróbować – odparł tamten ostrożnie.
Zaczęliśmy próbę. Jeden z posterunkowych służył za pozoranta.
– Dobrze, wchodzisz do sklepu, krótka walka z jubilerem, teraz ciało do worka, potem rozbijanie szafek, przerzucanie wszystkiego do torby, jeszcze ze trzy gabloty. Klejnoty spakowane. Bierz się za zabitego! Teraz do wyjścia! – dopingowałem podwładnego.
– Uff! Ale ciężki! – jęknął aspirant, próbując zarzucić sobie posterunkowego, udającego trupa, na ramię. – Ile ważysz?
– Sześćdziesiąt dwa kilo! – pisnął funkcjonariusz, przestraszony wizją upadku.
– Cztery minuty i szesnaście sekund – oznajmiłem pomiar czasu.
– Ten Mastalerek musiałby mieć niezłą krzepę i imponujące tempo, żeby zdążyć w dwie minuty dwadzieścia – żachnął się aspirant, nieco urażony swoim marnym wynikiem. – A do tego jubiler był grubszy.
– Dobra, teraz przechodzimy do nagrań. Puszczę wyjście jubilera, a zaraz potem to, jak wchodzi z powrotem.

Zobacz także:

Zapatrzyliśmy się w ekran. Osoba opuściła sklep, a na drugim ujęciu wróciła.
– Nie widzę tu nic dziwnego, facet wyszedł i wszedł. Ubrany tak samo, w podobnej czapce, samochód ten sam, rysy twarzy zamazane – wyliczał swoje obserwacje aspirant.
– A teraz druga para: wchodzący wieczorem jubiler i włamywacz – zapowiedziałem kolejny pokaz.
To zestawienie było bardziej oczywiste. Aspirant aż westchnął.
– No tak, trzeba to oglądać parami….
– Żeby wiedzieć, że wracający wieczorem jubiler i włamywacz to jedna i ta sama osoba – dokończyłem jego myśl.
– To Mastalerek? – zapytał aspirant. 
– Twarz niewyraźna, a potem zasłonięta, więc trudno ją rozpoznać.
– Ale te ruchy, chód jakoś nie pasują mi do niego… – myślałem głośno.

Kim był napastnik w kominiarce?

Mastalerek powłóczył nogami, chodził ciężko, a osoba na filmie poruszała się sprężyście. Może zatrzymany udawał mniej sprawnego? Wszystko się gmatwało. Tym bardziej że ślady pod oknem na zapleczu wskazywały, że ktoś niedawno przez nie wychodził ze sklepu na podwórko, czyli napastnik w kominiarce mógłby być tą samą osobą, co wchodzący pięć minut wcześniej „jubiler”.

Właściciel salonu pobrał ostatnio z banku dwieście tysięcy złotych. Nigdzie ich nie znaleźliśmy, żonie też ich nie oddał. Tajemniczy nieznajomy stawał się coraz istotniejszym elementem układanki. Z komendy w rodzinnym mieście jubilera przyszły informacje o jego bracie. Okazało się, że przed dziesięcioma laty został skazany za rozbój. Niedawno skończył odsiadywać wyrok. Co istotne, miał wspólnika, który zniknął z łupem, a on nie chciał go wydać, i dlatego dostał tak wysoką karę. Dostaliśmy jego zdjęcie z akt.
– On może teraz inaczej wyglądać, jest przecież starszy – powiedziałem, przekazując podobiznę do wszystkich patroli.
– No i brody są teraz bardzo modne – dorzucił aspirant.

Przyczyną była sprawa sprzed wielu lat

Niestety nikt z przepytywanych w mieście nie widział człowieka ze zdjęcia. Za to Mastalerek ożywił się na widok fotografii.
– No pewnie, że go znam. Tylko teraz ma zarost. Trochę się kumplowaliśmy. Facet był przy forsie, lubił wypić, a nie miał za bardzo z kim, bo był nowy w mieście.
Wyglądało na to, że Mastalerek został wciągnięty w pułapkę. Przypomniał sobie, że w ostatnim okresie zgubił kurtkę, która mogła posłużyć jako swego rodzaju „nośnik zapachu” dla swetra. Nóż pewnie też został podebrany z jego mieszkania.
– Kurde, ale go wkręcił – skomentował z niejakim podziwem aspirant.

Po kilku dniach dostaliśmy informację, że jakiś osobnik zgłosił się w Krakowie do jubilera, oferując biżuterię. Tłumaczył, że nie chce jej sprzedawać w lombardzie, bo tam dostanie niższą cenę niż u fachowca. Krakowski jubiler wymówił się chwilowym brakiem gotówki i kazał się klientowi zgłosić za dwa dni, a sam od razu pognał na policję. Taka gorliwość obywatelska wcale nie dziwiła. Każdy nowy wyrób ma próbę i znak wytwórcy, a wieść o napadzie rozeszła się już po kraju. Jubilerzy wiedzą, że kolejny wybór bandziorów może paść na ich zakład, dlatego wolą nie ryzykować zabawy w paserstwo. Wygrywa solidarność zawodowa.

Dwa dni później oferent wpadł w zastawione na niego sidła

Rzeczywiście był to brat zamordowanego, który próbował opchnąć zagrabioną biżuterię, a przynajmniej kilka jej sztuk. W feralny dzień spotkał się ze swoim bratem, wymusił od niego pieniądze – swoją działkę za udział w kradzieży sprzed lat – bo to on był tym tajemniczym wspólnikiem. To jednak nie zaspokoiło jego pragnienia zemsty, gdyż potem zadźgał brata w bramie i władował do bagażnika. Czemu się mścił, skoro zgodził się kryć brata? Czemu zabił, zanim wyciągnął więcej kasy? Czy brat za rzadko go odwiedzał w więzieniu, gdzie było straszniej, niż sobie wyobrażał, czy poskąpił kasy na lepszego adwokata, czy życie na wolności go rozczarowało, a brat unikał kontaktów i nie spieszył ze wsparciem? To już będą musieli ustalić adwokat z prokuratorem.

Dalszy plan zakładał rzucenie podejrzeń na Mastalerka. To dlatego morderca przebrał się w płaszcz brata i wrócił do firmy jako on, co potwierdzały oględziny ubrania zabitego. Płaszcz został potem naciągnięty niechlujnie na ciało, a stężenie pośmiertne uniemożliwiało naturalne ułożenie się tkaniny. W ciągu pierwszych pięciu minut morderca pomazał podłogę krwią zabitego, splądrował sklep i przebrał się w czarne ciuchy. Potem wyszedł oknem w toalecie i wrócił jako złodziej. Oczywiście „zapachowy” sweter, zawczasu przygotowany, miał w torbie; pobrudził go tylko krwią i dosypał szkła. Nóż z odciskami Mastalerka też nie był prawdziwym narzędziem zbrodni. Czekał zamknięty bezpiecznie w woreczku, a morderca jedynie ubrudził go krwią. Kolejne dwie minuty i dwadzieścia sekund wystarczały do zaimprowizowania ciała zawiniętego w worek. Zarejestrowane kamerą ruchy mordercy były zbyt lekkie na to, by mógł wtedy dźwigać ciężkie ciało. Również plan nagrywania sekwencji wejść i wyjść za pomocą monitoringu był sprytnie obmyślony. Mieliśmy nagranie morderstwa w sklepie i dowody winy Mastalerka, do tego podrzucono mu biżuterię.

Diabeł tkwił w szczegółach

Ale jak zwykle diabeł tkwił w szczegółach – zestawienie wszystkiego ze sobą wykazało nieścisłości. A one naprowadziły nas na właściwy trop, dzięki czemu prawdziwy sprawca został ujęty.
– Szczerze mówiąc, gdyby zostawił wszystkie ukradzione przedmioty Mastalerkowi, zamiast próbować je opchnąć, raczej byśmy mu nie udowodnili winy. Jak widać, w każdej robocie, nawet tej „czarnej”, trzeba oddzielić biznes od uczuć – perorował aspirant.
– Dlatego możesz być pewien, że bardzo cię lubię, choć obciąłem ci ostatnio premię – wykorzystałem te jego mądrości.