Chciał być dziennikarzem sportowym. Nie udało się, więc zajął się literaturą. Z sukcesem. Ale sympatia do sportu pozostała. Kilka tygodni temu, gdy okazało się, że jego ukochany Ruch Chorzów może zostać wykluczony z ekstraklasy, nawoływał, by śląskie kluby odcięły się od polskiej ligi. Sprawa się wyjaśniła, a Kuczok spuścił z tonu. Jest przywiązany do rodziny, ale ma z nią też problemy. Z trudnym dzieciństwem rozliczył się w wyróżnionej nagrodą Nike powieści "Gnój" i filmie, który współtworzył z reżyserką Magdaleną Piekorz. Myślą o nowym wspólnym projekcie.

Chodzisz z synami na piwo?

WOJCIECH KUCZOK: Mają absolutny zakaz picia alkoholu do 16. roku życia. Starszemu Stasiowi zostały jeszcze dwa lata. Niedawno z dziewczyną i kumplem puszczał głośno muzykę w pokoju. Powinienem wejść i powiedzieć: "ścisz", ale nie chciałem być taki jak mój stary. I co zrobiłem? Zadzwoniłem do Kariny, która była poza domem, po czym ona zadzwoniła do niego i poprosiła, żeby ściszył. Pełna dyskrecja.

Dlaczego mu nie powiedziałeś, że ci przeszkadza hałas?

WOJCIECH KUCZOK: Nie mogłem mu tego zrobić przy dziewczynie. To by była żenada. Chcę być kumplem. Kumpel nigdy nie staje w drzwiach, żeby powiedzieć: "ścisz to!". Nigdy. Mój ojciec tysiąc razy wchodził do mojego pokoju, bo mu przeszkadzała muzyka. Nie chcę tej sztafety pokoleń ciągnąć. Nie chcę być swoim ojcem. W "Gnoju" wykonałem jego złośliwą karykaturę. Chciałem mu dopiec. Z czasem łagodniej na niego patrzę. Jest człowiekiem w podeszłym wieku, który zaprzepaścił swoje ambicje. Malował, rzeźbił, ale czuł się niespełniony. To mogło (i wciąż może) być także moim losem. Dobrze, że chociaż może się cieszyć z mojego sukcesu.

Masz troje dzieci. Lubisz siebie jako ojca?

WOJCIECH KUCZOK: Próbując eliminować filisterską surowość, popadłem w drugą skrajność: całkowite kumplostwo. Siedzę z synami przy komputerze, gramy w piłkę pokojową, wygłupiamy się. Nie czuję się dla nich autorytetem i szczerze mówiąc, niekoniecznie jest mi to potrzebne.

Twoja córka mieszka w Szkocji. Dla niej też jesteś kumplem?

WOJCIECH KUCZOK: Jestem takim tatusiem z "Pippi", który mieszka za morzem, a gdy się spotykamy, zabieram ją na wakacje, kupuję prezenty. Widujemy się co kilka miesięcy. Latem była w kraju. Z mamą, braciszkiem i szkockim "dadim". Mamy stały kontakt przez Skype'a.

Kiedy bywasz rozdrażniony?

WOJCIECH KUCZOK: Gdy mi się czegoś nie uda napisać, klnę pod nosem, jestem złośliwy i wredny dla wszystkich, którzy się nawiną.

Zobacz także:

Jak znosi to Karina?

WOJCIECH KUCZOK: Jakoś sobie radzi, skoro jesteśmy razem od trzech lat. Czasem zamyka się w pokoju, a czasem ona też pokazuje pazury.

Wtedy ty...?

WOJCIECH KUCZOK: Zbieram manatki, krzyczę: "Wynoszę się stąd, mam was dość". Idę parę ulic dalej, do domu moich rodziców, zatruwam im życie przez kilka godzin, a potem wracam i przepraszam. Ale częściej jest w domu wesoło niż smutno. Nie zatraciłem autoironii, wiem kiedy parodiuję siebie, a kiedy emocje wymykają się spod kontroli.

Dlaczego nie piszesz w swoim mieszkaniu, tylko w domu rodziców?

WOJCIECH KUCZOK: Moje mieszkanie to przestrzeń do życia rodzinnego, tu nie umiem pisać. Śmiesznie to wygląda, gdy rano wychodzę do pracy. Pakuję laptopa i maszeruję parę ulicę dalej, do pokoju, w którym spędziłem młodość. Mój rodzinny dom, wielki i stary, nieremontowany, odkąd stoi... Są w nim różne zakamary, kredensy, szuflady, na których dnie nie było ludzkiej ręki od czasów wojny. Pół roku temu znalazłem dziennik dziadka z rachunkami. Miał tylko kilka zapisanych stron, wykorzystuję go jako swój raptularz. Ten dom to graciarnia.

Lubisz to.

WOJCIECH KUCZOK: Uwielbiam. Ale dom rodzinny przestaje mnie już inspirować. Wycisnąłem z niego wszystko, co się dało. Mam kłopot z miejscem. Brakuje mi takiego z aurą, która mogłaby mnie natchnąć. Dużo napisałem w hotelach, gdzieś po drodze. Ostatnie w pełni udane opowiadanie "Klapki z zielonymi motylkami" powstało w hotelu w Lubece. O 11 musiałem zwolnić pokój, przeniosłem się do holu, pisałem dalej, nikt mi nie przeszkadzał. Zadomowienie jest wrogiem twórczości. I cała sztuka polega na tym, by tworząc, nie utracić domu.

Rozstaliście się z Kariną czternaście lat temu, po urodzeniu waszego syna. Jak to się stało, że znów jesteście razem?

WOJCIECH KUCZOK: Wróciliśmy do siebie trzy lata temu, bo wcześniej wstydziliśmy się powiedzieć sobie, że niepotrzebnie od siebie odeszliśmy.

Kto pierwszy się odważył?

WOJCIECH KUCZOK: Wysłałem nieśmiałego SMS-a, żeby spotkać się po przyjacielsku. Umówiliśmy się i wracając z tej przyjacielskiej pogawędki, spotkaliśmy naszą panią profesor ze szkoły. To był znak. Myśmy się czaili, a ona wykrzyknęła na nasz widok: "Wy znowu razem!". Kicz destylowany. Nie można się było temu oprzeć. To wcale nie znaczy, że po powrocie nasz związek jest cokolwiek mądrzejszy. Obawiam się, że możemy popełnić jeszcze wszystkie możliwe błędy.

Boisz się udomowienia?

WOJCIECH KUCZOK: Widzę, co się ze mną dzieje, odkąd kupiłem pierwszy samochód i Karina mnie wszędzie wozi. Odzwyczaiłem się od chodzenia. Idę pół godziny przez miasto i myślę sobie: Boże, co za dłużyzna, ile w tym czasie mógłbym przeczytać. Brzydzę się tym rozleniwieniem, choć przecież chodzę po górach, jaskiniach, gram w piłkę. Czuję, że parę lat temu byłem zdrowszy. Sprawniejszy. Teraz widzę w sobie odpychające znaki kondycyjnego zaniedbania.

Tyjesz umysłowo? Może za dużo piwa?

WOJCIECH KUCZOK: Nigdy nie lubiłem mocnych trunków, lubię wieczorne piwo, bo mnie usypia. Lepsze od proszków nasennych. Ale po trzydziestce pewne rzeczy przestają być bezkarne. Facet powinien do końca życia dbać o linię. Dlaczego kobiety muszą się starać, a mężczyźni mogą rozrastać się wszerz i wzdłuż? Spójrz na naszych polityków. To chodzące karykatury. Chude nóżki, wielki bandzioch. Okropne. Zawsze byłem najchudszy w rodzinie, klasie, szkole. A teraz przestałem mieścić się w wąskich przejściach w jaskiniach. To dramat. Ostatnio syn przeszedł, kumpel przeszedł, a ja się zaklinowałem. Czekałam na nich smutny, aż wrócą i mi opowiedzą.

Kiedyś odkryłeś z synem jaskinię...

WOJCIECH KUCZOK: Dwa lata temu. Ma sześćset metrów długości. Daliśmy jej nazwę "Dująca", a jedno z pomieszczeń nazwałem "Izbą pisorza". To fascynujące uczucie, gdy pomyślę, że byłem pierwszym człowiekiem w historii, który postawił w niej stopę. Widzę, że Stasia również to bawi. Wciągnął się.

Jaskinie uspokajają?

WOJCIECH KUCZOK: Dają potężny komfort psychiczny. Kiedy mam dość rodziny, idę do rodziców, jak mam dość miasta, wyjeżdżam w góry. A jak mam dość świata, wchodzę pod ziemię. Nie znajdzie mnie ani prześladowca, ani wielbiciel. Wędruję poza światem, a kilkanaście godzin takiej podróży niesamowicie mnie doładowują. Wszystko, z czym masz kontakt na co dzień, blednie wobec tego odwiecznego bezruchu, który cię otacza. Jaskinie przygotowują do...

Śmierci?

WOJCIECH KUCZOK: Znieruchomienia. Uczą się nie bać, że kiedyś zespolimy się z naturą w doskonałej ciszy i ciemności.

Jaskinie lepsze niż pisanie?

WOJCIECH KUCZOK: Odkrywanie jaskiń to równorzędna twórczość. Bawi mnie, że do końca świata kartografowie na mapach będą zaznaczać punkt z jaskinią Kuczoka.

Popularność zawdzięczasz jednak Nike. Była szokiem?

WOJCIECH KUCZOK: To był rodzaj oszołomienia. Ja, który drżałem na myśl o odpowiedzi przed tablicą, kilkanaście razy w miesiącu gadałem do publiczności na wieczorze autorskim. Uwierzyłem, że już nie trzeba pisać, że wystarczy być Wojciechem Kuczokiem. Przez półtora roku po raz pierwszy i ostatni byłem w życiu zadowolony z siebie. Teraz znowu utrzymuję stały poziom niezadowolenia twórczego.

Na co wydałeś pieniądze z nagrody?

WOJCIECH KUCZOK: Wszystkie pieniądze świata mógłbym wydać na podróżowanie. Utrzymuję cztery osoby, wspomagam córkę i rodziców. Kupiłem samochód. Kasa się rozeszła. Ale dzięki książce raz w miesiącu jestem zapraszany za granicę. Niedługo jadę do Austrii z rodziną.

Tam napiszesz nową powieść?

WOJCIECH KUCZOK: Mam z tym problem. Nie umiem znaleźć bohatera, który by mnie pociągał. Wszyscy mi się nudzą po dziesięciu stronach. Dlatego wolę opowiadania. Muszę czekać na natchnienie.

A gdy skończą się pieniądze?

WOJCIECH KUCZOK: Niedawno trafiłem do szpitala i okazało się, że nawet nie jestem ubezpieczony. Rację miała matka, mówiąc, że jestem wieczny dzieciak, któremu coś się od losu dostało. Pewnie przyjdzie taki czas, kiedy będę nędzarzem i skończę jako ten Norwid w przytułku. Tymczasem ciągle dobrze się bawię.