GALA: Miłość na wybiegu” jest reklamowana jako polski „Diabeł ubiera się u Prady”, czyli coś jak polski dżins albo whisky. Nie obawiasz się, ze o Tobie ktoś powie „polska Meryl Streep”?

URSZULA GRABOWSKA: To zaszczyt. Tak się jednak nie stanie, bo nasze postaci są odległe. „Miłość na wybiegu” też dzieje się w świecie mody, ale mody po polsku. Reżyser Krzysztof Lang zadbał o to, żeby nasza historia nie była zbyt wydumana. Dlatego w filmie można spotkać osoby bezpośrednio związane z branżą modową.

GALA: Myślisz, że polski świat mody rzeczywiście tak wygląda? Że właścicielki agencji modelek mają ogromne biura, w których zatrudniają mnóstwo osób, a same mieszkają w designerskich apartamentach i jeżdżą luksusowymi autami?

URSZULA GRABOWSKA: Myślę, że części osób może to dotyczyć. Nie mnie to oceniać. Jestem daleko od tego świata. Rzeczywistość filmowa musi być podkolorowana, zwłaszcza na użytek komedii romantycznej, którą ma się oglądać przyjemnie. Ale w części film na pewno dotyczy tzw. warszawki. W naszym kraju to wygląda bardziej siermiężnie, ale przyznasz, że moda to jednak okno na świat. Realne są też marzenia dziewczyny o międzynarodowej karierze modelki. Znamy przykłady osób, którym się udało.

GALA: Choćby Małgosia Bela, która jest w kalendarzu Pirelli, czy Anna Jagodzińska, która trzykrotnie miała okładkę w „Vogue’u”. Świat mody nie jest Ci obcy. Twoja mama była krawcowa, a przed laty Ty, jako technik krawiectwa, marzyłaś o karierze projektantki. Nie żałujesz, że od tego odeszłaś?

URSZULA GRABOWSKA: Nie, to były wczesnomłodzieńcze apetyty, stała też za tym rodzinna tradycja. W czasach, kiedy w sklepach nic nie można było dostać, mama potrafiła ze skrawka materiału wyczarować piękne rzeczy. Mnie też zdarzało się projektować. Na dyplom uszyłyśmy z koleżanką kolekcję sukienek koktajlowo-wieczorowych zdobionych ręcznie. Jedna z nich sentymentalnie wisi w mojej szafie.

GALA: Jesteś sentymentalna? Przechowujesz listy i pamiątki?

Zobacz także:

URSZULA GRABOWSKA: Tak. Mam pudło z listami. Ubolewam, że sztuka pisania listów zanika, bo wiele przez to gubimy. Ja w dalszym ciągu wysyłam karty pocztowe. Mam kilka bezcennych listów i kart od osób, których już z nami nie ma. I wiele listów z czasów szkolnych. Kilka zabawnych, jak choćby ten: „Bardzo Cię lubię i chciałbym rozpocząć z Tobą korespondencję. Ernest, lat 8” (śmiech). Dobrze jest czasem odświeżyć pamięć. To się odnosi także do zdjęć. Ciężko jest mi też rozstawać się ze scenariuszami. Mam również zeszyt, w którym notowałam różne rzeczy, krótkie formy. Zaskakuje mnie pozytywnie to, co napisałam.

GALA: Sentymentalizm jest niemodny.

URSZULA GRABOWSKA: W ogóle nie jestem modna. Nie mam takich ambicji. To wszystko mnie kształtowało, nie wymażę tego. Pieczołowicie pielęgnuję to, o czym chcę pamiętać. A co nieważne, wymazuję. Mam kilka rzeczy, które mogą być cenne dla pokolenia, które po mnie nastąpi. Myślę o moim synu i dalej.

GALA: Co to za rzeczy?

URSZULA GRABOWSKA: To niesamowita historia, bo wiąże się z moją następną rolą. Adrian, mój mąż, odziedziczył w Rzeszowie po babci mieszkanie. Przez kilka lat czekało na uporządkowanie. Pewnie nie bez przyczyny zaczęliśmy to robić teraz, gdy przygotowuję się do roli w filmie Feliksa Falka „Joanna”. To historia o kobiecie, która w czasie wojny znajduje żydowską dziewczynkę i zmuszona jest ją ukrywać. W mieszkaniu babci Adriana znaleźliśmy całe szuflady starych fotografii, listów, wojennych odznaczeń i dokumentów. Na jednym ze zdjęć jest pradziadzio Adriana na poligonie w towarzystwie generała Sikorskiego. W szafach wiszą sukienki babci, nomen omen Uli, z czasów wojny. To poszerza moje wyobrażenia o tamtym okresie i naszej rodzinie. O przeszłości i przyszłości. Pomaga mi w pracy nad rolą Joanny.

GALA: Odnoszę wrażenie, ze wciąż szukasz dla siebie miejsca w polskim show- -biznesie. Mówisz: „Do współczesnego teatru sie nie nadaje. Brutaliści są mi obcy”. W kinie tez właściwie nie zagrałaś dotąd satysfakcjonującej roli.

URSZULA GRABOWSKA: Masz rację. Na pewno mam więcej szczęścia do ról teatralnych. Ale to może ocenić tylko krakowska publiczność. Ostatnio zagrałam Desdemonę w „Otellu” i Ariel w „Seksie nocy letniej”. Obecnie pracuję z Andrzejem Domalikiem nad postacią Marii w dramacie Büchnera „Woyzeck”. Premiera 18 września z okazji 90-lecia Teatru Bagatela. W filmie nie zagrałam dotąd roli, która pokazałaby, co we mnie siedzi. Liczę na „Joannę”. Ale czy to będzie TEN film, nie wiem. Mam ogromne szczęście, bo reżyser ten scenariusz i rolę pisał z myślą o mnie. To mnie onieśmiela, ale też ogromnie mobilizuje.

GALA: Twoje ostatnie filmowe bohaterki, serialowa Sylwia Stern i Marlena z „Miłości na wybiegu” to silne kobiety. Czegoś sie od nich nauczyłaś?

URSZULA GRABOWSKA: Trudno mi odpowiedzieć, ponieważ to postacie raczej negatywne. U tego typu bohaterów interesują mnie słabe strony charakteru. Staram się je zrozumieć, uczłowieczyć. Ale Marlena nie jest tak jednoznaczna, jak Sylwia. To kobieta sukcesu, która z życiem nie radzi sobie najlepiej. A nie można się w pełni cieszyć z profitów, jeśli nie mamy ich z kim dzielić. Marlena może jednak budzić także pozytywne uczucia.

GALA: Bo zakochanej kobiecie więcej wolno?

 

URSZULA GRABOWSKA: Jej postępowanie w kontekście miłości jest usprawiedliwione. Tak samo Sylwii. Cenię dobre relacje z ludźmi, staram się nie być agresywna. Ale to pociągające, kiedy grając takie charaktery, można sobie pofolgować, np. bezkarnie porozstawiać wszystkich po kątach (śmiech).

GALA: Męża i syna nie rozstawiasz?

URSZULA GRABOWSKA: Zdarza się. Ale staram się tego nie robić. W obu postaciach przyjemnie też było dopuścić do głosu kobiecą próżność, którą na co dzień, wydaje mi się, kontroluję. Nie jestem kobietą glamour na wysokich obcasach.

GALA: Ale kiedyś podwyższałaś sie o 10-centymetrowe koturny. A masz 170 cm wzrostu…

URSZULA GRABOWSKA: Dokładnie 168. Jak widzisz, to już za mną, teraz chodzę na płaskim obcasie. Ale kiedy muszę dobrze wyglądać, zakładam szpilki.

GALA: Czy po filmie o świecie mody doceniłaś markowe ubrania? Bo dotąd to mąż musiał Cię namawiać, byś coś sobie kupiła…

URSZULA GRABOWSKA: Nadal mówi, że powinnam więcej na siebie wydawać. Nienawidzę zakupów. Spośród zalewu szmat wiszących w sklepach nie potrafi ę wybrać. Ale za to jeśli coś kupię, nie wymieniam garderoby. Nie mam problemów z noszeniem wysłużonych sukienek. Lubię rzeczy ponadczasowe, klasykę. Jednak przy okazji pracy nad dwoma ostatnimi filmami uwrażliwiłam się na stroje. Ale nie potrafiłabym wydać dużej sumy na coś, co włożę tylko raz.

GALA: W filmach grasz z najprzystojniejszymi aktorami: Marcinem Dorocińskim, Arturem Żmijewskim, Pawłem Małaszyńskim, Bartkiem Świderskim. Mąż nie jest zazdrosny?

URSZULA GRABOWSKA: (śmiech) Nie, może bywa zaniepokojony. Ale to nie jest uciążliwe. Adrian obdarza mnie takim zaufaniem, że nie ośmieliłabym się przeciwko temu wykroczyć. I nie mam takiej potrzeby. Relacji pomiędzy postaciami nie należy przenosić do życia prywatnego. A poza tym każdy z tych panów ma starannie ułożone życie prywatne.

GALA: A Ty jesteś zazdrosna o męża?

URSZULA GRABOWSKA: Jak najbardziej. W tym roku obchodziliśmy ósmą rocznicę ślubu. Nie chcę zapeszać, ale z roku na rok jest między nami lepiej. Wciąż uczymy się siebie nawzajem.

GALA: Bardzo jesteś niemedialna: żadnych skandali, prowokacji, nie mówiąc o romansach… Żeby chociaż ciągnęła sie za Tobą ciemna przeszłość. A Twoja jest oazowa. Słowem: anioł. A jak wiesz, w show-biznesie anioły nie maja szans…

URSZULA GRABOWSKA: Nie jestem skandalistką, nie mam takiej potrzeby. Nie lubię zamieszania wokół własnej osoby. Intymne sprawy trzeba chronić. Problemy zdarzają się w każdym partnerstwie, w moim też. Szczególnie trudny był dla nas mój epizod warszawski, kiedy przez 10 miesięcy podczas pracy w serialu wynajmowałam tu mieszkanie. Wszyscy byliśmy nieustannie w drodze – Adrian z Antosiem do mnie, ja do nich. I wiemy już, że ten model nie funkcjonuje dobrze. Jednocześnie każdy problem, z którym sobie poradziliśmy, wzmocnił nasze małżeństwo. A to, na co nie pozwalam sobie w życiu, kanalizuję w aktorskich zadaniach. One zaspokajają moją potrzebę adrenaliny.

GALA: Dwa lata temu przeprowadziłaś sie do nowego mieszkania. Już skończyłaś je urządzać?

URSZULA GRABOWSKA: Nie. Miesiąc temu kupiliśmy kolejne. Obszerne, z tarasem, w centrum Krakowa. Bardzo się cieszę, mimo że wpakowałam się w kredyt po uszy… Miałam pokusę, by kupić mieszkanie w stolicy. Ale dopóki praca Adriana łączy się z Krakowem, to by nie miało sensu. A ja mam zawód wędrowny i nie jest ważne, gdzie mieszkam. Poza tym w Krakowie mam rodzinę, częsty kontakt z nią ubogaca Antosia. Muszę mu teraz poświęcić więcej czasu, ponieważ staje się coraz bardziej niepokorny. Chyba zanadto go rozpuściłam... Ma syndrom jedynaka.

GALA: Może pora to zmienić. Mówiłaś, ze po serialu „Tylko miłość” pomyślisz o powiększeniu rodziny.

URSZULA GRABOWSKA: Wiem, wiem (śmiech). Pomyślę o tym… w przyszłym roku.

GALA: Kiedyś zazdrościłaś Sylwii Stern jasno wytyczonego celu…

URSZULA GRABOWSKA: Już jej nie zazdroszczę. Mam cel i realizuję go. Nowego sobie nie wyznaczam. Celem jest równowaga w zawodzie i w życiu prywatnym, które jest dla mnie bardzo ważne. Ono mnie określa i wspiera w wychodzeniu do świata. Jestem teraz spokojniejsza niż kilka lat temu, mam większy dystans do kariery. Doceniam to, co mam. Bardzo się cieszę na współpracę z Feliksem Falkiem. Ale nie obiecuję sobie, że to będzie przełom w moim życiu. Bo nie musi być lepiej. Jest dobrze. I chcę, żeby ten stan trwał.