Z Sylwestrem Adamem Wardęgą, polskim „jutuberem” numer jeden, spotykam się w całkiem zwyczajnym Starbucksie. Przychodzi z dziewczyną, Moniką,- po wywiadzie idą razem na crossfit. W bluzie z „S” jak „Superman” na piersi („Za pięć dolarów z Walmartu”), z wygolonym czubem i spiętą gumką brodą Wardęga nie wzbudza sensacji. Może dlatego, że wygląda raczej jak niepokorny nastolatek, a nie 26-letni geniusz internetu, którego fimik „Giant Mutant Spider Dog” o psie przebranym za ogromnego pająka ma już na YouTubie ponad sto milionów wyświetleń. Sylwester kocha duże liczby. Liczba subskrybentów kanału SA Wardęga: prawie trzy miliony, fanów na Facebooku: prawie półtora miliona, zysku za ostatni prank: czterysta tysięcy złotych w miesiąc.
Prank to praktyczny żart w duchu programów MTV „Punk’d” i „Jackass”, w których niczego nieświadome osoby padają ofiarą prowokacji. Motto Sylwestra to „nie bierz życia na poważnie, bo wariaci są najlepsi”, ma zastosowanie chyba tylko do jego fanów, bo sam jest ostrożny, poważny, skupiony. Gdy pytam, dlaczego nie przyszedł na wywiad w stroju superbohatera, mówi: „Jestem normalnym człowiekiem, tamto to tylko praca”.

„Nie jestem hipsterem i nie piję kawy na placu Zbawiciela, ale jestem tolerancyjny i tęcza mi nie przeszkadza”.

Jesteś jutuberem, performerem, vlogerem. Jak Twoi bliscy zareagowali na to, że wybrałeś zawód, który jeszcze pięć lat temu nie istniał nawet z nazwy?
Mama chciała, żebym miał porządną pracę, dla dziadków najważniejsze było, żebym miał co do garnka włożyć. Na początku pukali się w czoło, oglądając moje filmiki, ale jak zobaczyli, że jestem samodzielny finansowo, przekonali się, że mój pomysł na sukces był niezły.

Mama nie chciała, żebyś został lekarzem albo prawnikiem?
Mama prowadzi firmę transportową w naszej rodzinnej miejscowości pod Mławą. Stworzyła wszystko od zera, gdy odszedł od niej mój ojciec i zostawił ją z dwójką małych dzieci: mną i moją starszą siostrą. Miałem przejąć rodzinny biznes, ale ciężarówki średnio mnie interesowały. Nie chciałem, żeby ktoś mówił, że nie doszedłem do niczego sam, przejąłem rodzinny biznes.

Zawsze byłeś kreatywny?
W liceum byłem mistrzem gry RPG na czacie. Wymyślałem historie oparte na japońskiej mandze „Dragon Ball”. Może kiedyś napiszę książkę fantasy albo nakręcę film długometrażowy? Nie potrzebuję do tego studiów. W końcu Quentin Tarantino też był samoukiem. Na razie opowiadam historie w pięciominutowych prankach.

W szkole byłeś outsiderem?
Gdy byłem dzieckiem, wszędzie mnie było pełno. Ale okres dojrzewania jest straszny. W liceum byłem nieśmiały, miałem trądzik. Dopóki kogoś dobrze nie poznałem, dopóty nie potrafiłem się otworzyć. Dlatego teraz dobrze rozumiem dzieciaki. Dziewczyny, które podchodzą do mnie zrobić sobie zdjęcie, zasłaniają sobie pół twarzy, bo mają kompleksy. Dużo osób pisze do mnie, że dzięki mnie wierzą, że wszystko jest możliwe, bo byłem taki jak oni, a zostałem królem internetu.

Nabrałeś pewności siebie na studiach?
Tak. Pomogły mi studia z psychologii w Warszawie. Wcześniej próbowałem sił na logistyce, ale pierwszy rok był trudny. Gdy z miejscowości, w której mieszka stu mieszkańców, i z liceum w 20-tysięcznej Mławie, gdzie wszyscy się znają, przyjeżdżasz do Warszawy, ogarnia cię deprecha, czujesz się przytłoczony, nikogo nie znasz. W moim mieście zostawiłem pierwszą miłość, w Warszawie mieszkałem z siostrą, z którą bez przerwy się kłóciłem. Postanowiłem wtedy przerwać studia na logistyce i do Warszawy wróciłem dopiero po roku, razem z moją dziewczyną. Psychologia to była dobra decyzja. Zrozumiałem, dlaczego jestem nieśmiały i udało mi się nabrać pewności siebie. Potem odkryłem YouTube i filmiki Rémiego Gaillarda. Ten słynny francuski prankster ma ostre poczucie abstrakcji: kręci film o śwince, która wchodzi do sklepu mięsnego, albo owieczce w kebabie. Potem sam zacząłem kręcić pierwsze filmy, za które kilku profesorów chciało mnie wyrzucić z uczelni. Na początku się ich wstydziłem. Oglądając ze znajomymi mojego „Spidermana”, pociłem się i czerwieniłem.

Zobacz także:

Potem polubiłeś siebie?
Tak, tego można się nauczyć. Pewność siebie mi wzrosła, gdy zniknęły krosty (śmiech).

Skończyłeś studia?
Nie, rzuciłem na IV roku, gdy na dobre zacząłem rozkręcać mój kanał na YouTubie. Prowadzę go już trzy lata, dlatego wkurza mnie, gdy ktoś mówi, że teraz mam swoje pięć minut. Długo pracowałem na sukces i nie mam zamiaru tak łatwo odpuścić. Wybrałem internet, bo daje totalną wolność. W telewizji nie można sobie na tyle pozwolić, bo ograniczają nas producent, wydawca i Bóg wie kto jeszcze.

„Sport oczyszcza mi głowę. Od trzech lat trenuję crossfi. Na siłownię chodzę nocą”.
 

Pranki to prowokacja?
To dobra zabawa. Dla mnie, dla tych, którzy w nich uczestniczą, i tych, którzy je oglądają. Odrobina absurdu i humoru w dość szarym świecie. Ludzie reagują na moje pranki pozytywnie. Tylko raz mi się zdarzyło, że zaatakowany powiedział, że ma kolegów z Wołomina, którzy się ze mną rozprawią.

Ale po „Trenerze policji”, w którym zmuszałeś służby mundurowe do gonienia cię po mieście, do ulubieńców policji nie należysz.
Mam fanów wśród policjantów. Kiedyś jeden z nich za własne pieniądze kupił mi rogalika, bo widział, że jestem głodny, a musiał mnie zamknąć w areszcie. Policjanci to ludzie, a ludzie są różni. Czasem trafiam na złych policjantów, którzy na siłę kombinują, jak znaleźć na mnie haka, a czasem spotykam porządnych gliniarzy.

„Giant Mutant Spider Dog” przyniósł ci setki tysięcy złotych. Ale mój ulubiony filmik Wardęgi to ten z drużyną pierścienia.
Mój też! Właśnie znów zwołuję moją drużynę i kręcimy drugą część. Ale mam też sentyment do „Spidermana”, który zdobył pierwszy milion wyświetleń. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że moja praca ma potencjał, że to coś więcej niż zabawa.

Jak wpadłeś na pomysł, żeby wykorzystać superbohaterów? Uważasz się za geeka?
Jak zaczynałem nagrywać, nawet nie wiedziałem, kto to jest geek. Inspirują mnie komiksy, seriale, mangi. Ale nie mam pojęcia, w jaki sposób przychodzi mi do głowy konkretny pomysł. To eureka, olśnienie. Nie ma nic i nagle buch – dzieje się! Ale dobre pomysły wpadają tylko, kiedy mam dobry humor. Dlatego pracuję zrywami, a nie od 9 do 17.

A co poprawia Ci humor?
Endorfiy. Głowę oczyszcza mi sport. W nocy chodzę na siłownię otwartą 24 godziny, a po treningu jadąc przez miasto, wymyślam nowe filmiki. Samo kręcenie zajmuje mi tylko piętnaście procent czasu. Reszta to szukanie lokalizacji, montaż, działania w mediach społecznościowych. A dzisiaj przenosiłem moje kostiumy i maski z jednego mieszkania do drugiego. Cieszę się jak dziecko, kiedy je oglądam! Wciąż zamawiam nowe. Ostatnio z „Gry o tron”.

„Gra o tron”, „Spiderman”, „Władca pierścieni”. Dorosły facet może mieć takie zainteresowania?
No jasne, że tak. Zawsze uwielbiałem klimat fantasy, ale powoli staję się poważnym gościem. Zrobiłem się nawet trochę cyniczny i zgorzkniały. Nie uznaję autorytetów, wszystko lubię robić sam. Moją największą zaletą jest konsekwentne dążenie do celu. Na początku wszyscy krytykowali moją pracę, ale ja się nie poddawałem, mimo że na tym nie zarabiałem. Dalej wszyscy myślą, że jestem wariatem, a przecież od dawna nie robię już wariackich rzeczy na filmach. W ostatnich nawet nie występuję!

Ale i tak wszyscy rozpoznają Cię na ulicy.
Przede wszystkim policjanci (śmiech). I dzieciaki. One przeżywają spotkania ze mną. Zaczepiają mnie i proszą o zdjęcie. To bardzo miłe, ale sława to nie jest to, na czym w mojej pracy zależy mi najbardziej.

A na czym?
Żeby moje filmy rozbawiały ludzi i żeby każdy kolejny miał dużo wyświetleń. Gdyby przed filmem o pająku przyszedł do mnie diabeł i powiedział, że mam odsprzedać duszę za sto milionów wyświetleń, wszedłbym w to. Teraz mnie to tak nie cieszy. Poprzeczka jest zawieszona za wysoko. Niedawno wrzuciłem film o zombie, który w tydzień zrobił siedem milionów wyświetleń. Teraz to wydaje się słabym osiągnięciem.

Dużo mówisz o liczbach.
W RPG wygrywał ten, kto miał najwięcej punktów na kolejnych poziomach gry. Zostało mi zamiłowanie do liczb, dlatego tak wielką wagę przykładam do liczby subskrypcji. Nie za bardzo mi po drodze z telewizją, bo występy w programach nijak się mają do liczby wyświetleń w sieci. Internet nie jest trampoliną do telewizji, to inny świat. Tu liczą się odsłony, lajki oraz fani.

 

A to przekłada się na pieniądze?
Policzyłem ostatnio, że po oddaniu długów, zapłaceniu podatków i przelaniu pieniędzy na kolejne inwestycje z zarobku za psa-pająka zostało niewiele. Nie potrzebuję luksusu. Ciągle chodzę w tych samych ciuchach. Ostatnio zauważyłem, że ten sam T-shirt miałem na sobie w programie Polsatu co półtora roku temu w Onecie. Na szczęście nikt nie skomentował, że biedny Wardęga ma tylko jedną koszulkę.

Nie jesteś hipsterem?
A co robi hipster? Nie chodzę na plac Zbawiciela, nie znam się na ciuchach, nie lansuję się.

Ale jesteś bardzo pewny siebie.
Dziewczyny takich lubią. Na Facebooku fanki mnie podrywają. Ale to dlatego, że internetowych celebrytów ludzie traktują jak kumpli – dzieciaki chcą się przywitać, pogadać, zrobić zdjęcie. Raz nawet wyśledziły, gdzie mieszkam. Trochę się przeraziłem, bo nie chcę rezygnować z prywatności. Czasami chcę być sam.

Zdobyłeś YouTube’a. Co teraz?
Urosło mi ego, czuję się ważniejszym człowiekiem. Ale wiem, że gdy YT zniknie, ja też zniknę. Dlatego marzy mi się kanał sportowy – Ewa Chodakowska dla nastolatków. W podstawówce grałem w piłkę. Nie byłem świetny, ale się ruszałem. Nie miałem wyników, więc siadłem do komputera. Przez złą dietę i brak ruchu zachorowałem na cukrzycę. Chcę przekonać dzieciaki, że sport jest ważny dla zdrowia. Zaczynam też robić koszulki, chcę otworzyć kilka portali internetowych, angażować się w akcje charytatywne. Zbierałem już pieniądze dla bezdomnych, teraz chciałbym zebrać fundusze dla psów w schroniskach, bo zdobyłem popularność dzięki Chice, ośmioletniej suczce, którą znalazła moja siostra. Czuję się zobowiązany.

Nie chciałbyś przekuć popularności w działalność polityczną?
Jak człowiek jest popularny, to ma otwarte drzwi do polityki. Tak jak Sebastian Florek czy Janusz Dzięcioł, którzy występowali w programie „Big Brother”. Ostatnio jeden z polityków zapytał, czy go ofijalnie poprę. Nie odważę się na tak jasną deklarację polityczną. Ale nie chciałbym się wyprowadzić z Polski. Broń Boże! Tu jest mój kraj, moja ojczyzna.

Głosujesz w wyborach?
Samorządowych nie, ale na prezydenta – zawsze. Kiedyś sam wystartuję (śmiech).

Sportowa bluza, czub na głowie, bródka: takiego Sylwestra znają fani. „Nie potrzebuję luksusu. Ciągle chodzę w tych samych ciuchach”.