W jury „The Voice of Poland” występujecie jako duet. Czy to dodaje Wam pewności siebie? 

Tomson: Zdecydowanie. Baron: Zresztą od 11 lat gramy w siedmioosobowym zespole Afromental, takie grupowe występy to dla nas nic nowego. Podczas wszystkich edycji „The Voice” nie zdarzyła się sytuacja, abyśmy mieli inne zdanie. Ani razu.T.: Sukces lepiej odnosić w grupie, bo wtedy łatwiej kontrolować jego pozytywne 
i negatywne skutki. Kiedy artysta jest sam, łatwiej go zniszczyć. 

Co Wam daje popularność?

B.: Nie skupiam się na popularności, lecz na możliwości robienia tego, co kocham. Dla mnie ta przygoda to prawdziwe szczęście. Kiedy miałem pięć lat i oglądałem „Mini Playback Show”, już wtedy chcieliśmy z bratem przygotować „November Rain” Guns’n’Roses. Ja miałem być Slashem. Zostało mi to w głowie. Dziś mam świetny zespół. Spełniłem swoje marzenie 
z dzieciństwa. T.: Dla mnie popularność to złota klatka 
i złota kula u nogi. I choć złota, ciąży. Rozpoznawalność męczy przeokrutnie. B.: Zwłaszcza gdy ktoś przypadkowo napotkany oczekuje, że zawsze, niezależnie od wszystkiego, będziesz supermiły. Zdjęcie, jeszcze jedno, bo nie wyszło, autograf, rozmowa... Jesteś własnością wszystkich, kukiełką z teledysku. Nie możesz powiedzieć komuś, że nie zrobisz sobie z nim zdjęcia. Musimy być na to przygotowani, taka jest cena popularności. T.: Popularność nie buduje mojego ego, ja tego nie chciałem, nie marzyłem, żeby być rozpoznawalnym. Chciałem grać. 

Zaczynałeś w „Idolu”. Przypominają Ci się te czasy, kiedy patrzysz na uczestników „The Voice of Poland”?

T.: To mnie z nimi łączy. Poznałem smak porażki, która wynikała z mojej głupoty i bardzo bolała. Wolałem śpiewać kilka godzin z całą muzykującą zgrają ludzi, którzy czekali na występ, niż siedzieć cichutko w kąciku i oszczędzać głos. Zdarłem się. Dziś staram się dawać zawodnikom rady. Widzę w nich siebie, jestem bardzo empatyczny. 

To, że jesteście duetem w mediach, nie psuje atmosfery w Afromental?

Zobacz także:

B.: Każdy z nas ma jakieś projekty. Ale też mamy zwyczaj rozmawiać otwarcie w zespole, unikamy w ten sposób ewentualnych pretensji. T.: Nad każdym związkiem trzeba przecież pracować. 

Trudno jest zachować prywatność, kiedy od 11 lat gra się w zespole siedmiu przystojniaków?

T.: Trudno, ale można. Asertywność trzeba przekuć w asertywność i nie brać jeńców. Nie robię tego, czego ode mnie oczekują, jeśli to jest wbrew mnie. Nie ma: powinieneś, bo inni tak robią. Nie chcę być traktowany jak miś w Zakopanem. 

 

Wam to nigdy nie groziło?

T. i B.: Cały czas nam to grozi! B.: I wtedy ważne jest to, że jesteśmy razem. Bo kiedy jedziemy w siódemkę w busie i czytamy kolejne rewelacje na swój temat, np. że nasz zespół się rozpadł, to mamy siłę i wzajemne towarzystwo, żeby się z tego śmiać. 

Spędziliście w grupie Afromental całe dorosłe życie. Potraficie żyć sami? 

B.: Zdarza się, że na cztery dni wracam do domu i lubię być wtedy sam. Ale kiedy chcę z kimś zjeść obiad albo pójść na imprezę, to i tak spotykamy się naszą zespołową ekipą.

Gdzie jest Twój dom?

B.: Mój dom jest we Wrocławiu, a mieszkanie w Warszawie. T.: Mój w Elblągu, gdzie się wychowałem. Część domu jest też zawsze tam, gdzie twoi ludzie. Mam też swoich ludzi w Olsztynie i w Warszawie. Naszym domem często bywa bus, którym jeździmy w trasy. B.: Ten bus jest trochę jak duży pokój 
w mieszkaniu, robimy w nim wszystko, na co mamy ochotę, totalnie, bez skrępowania. 

Ile lat mają Wasze fanki?

B.: Zaczynaliśmy ponad 10 lat temu i wtedy nasze fanki były nastolatkami. Teraz to młode kobiety. Pewnie kiedyś bardziej fascynowały się, że Łozo był w MTV, dziś słuchają naszych tekstów. Dojrzały razem z nami. T.: Nasi fani to często towarzystwo wielopokoleniowe. W koszulkach z napisami: „afro-tata” i „afro-mama”. Pewna młoda mama jednej z naszych fanek spytała mnie kiedyś: Tomson, czy ja nie jestem za stara, żeby tak skakać? Jeśli cię rusza ta muzyka, skacz! 

Podobają Wam się te same kobiety? 

T.: Mam wrażenie, że tak. B.: Podobają nam się kobiety, które zachowują się naturalnie w naszym towarzystwie.

Przyjaźń jest ważniejsza niż miłość?

T.: Przyjaźń jest blisko miłości. Od kilku lat mamy z Baronem „bromance”, czyli braterski romans. 

Teraz jesteś zakochany?

T.: Oczywiście.B.: Oczywiście. 

Wracając do zalet popularności, zarabiacie duże pieniądze?

B.: Wystarczające, żeby zapewniały niezależność. Dosyć wcześnie przestaliśmy być ciężarem dla swoich rodziców. Malowałem domy w Norwegii, żeby zarobić na wzmacniacz. Przekładałem chodniki, rąbałem drewno. Ale miałem cel. Kiedy sam na coś zapracujesz, to lepiej smakuje. 

 

A Ty co robiłeś oprócz grania i śpiewania?

T.: Pracowałem jako kierowca u taty w firmie, rozwoziłem towar. W samochodzie nie było radia, więc śpiewałem. Raz nawet wjechałem przez to w tramwaj. A w liceum pracowałem u ojca kolegi, szlifowaliśmy elementy metalowe do mebli. Braliśmy tygodniówkę i szliśmy w miasto. 

Czy musieliście coś poświęcić dla kariery w Afromentalu?

T.: Poświęciłem studia, skończyłem cztery lata prawa. Chciałem być adwokatem. Wolę ludzi bronić, niż oskarżać według przepisów, których sam nie napisałem. Poza tym niczego nie musiałem poświęcać, marzyłem, żeby grać. 

B.: Ja też od dziecka marzyłem, żeby grać. Nasz zespół to przede wszystkim banda przyjaciół. Jesteśmy niezniszczalni.

Dlaczego nosisz podwójne nazwisko: Milwiw-Baron?

B.: Moja babcia pochodzi ze Lwowa, jest aktorką i ostatnim potomkiem rodziny Milwiw. Dlatego postanowiła zachować to nazwisko, kiedy wyszła za mąż za dziadka. Potem ten zwyczaj kontynuowaliśmy w męskiej linii. Wszyscy nazywamy się Milwiw-Baron. Przy okazji, Baron to moje nazwisko, a nie jakaś pretensjonalna ksywa. Babcia niesamowicie mi kibicuje, proszę, napisz to w tekście: Babciu Marleno, pozdrawiam Cię i całuję! 

Twój ojciec, Piotr Baron, jest uznanym saksofonistą jazzowym. Miałeś kompleksy wobec niego?

B.: Nie, ale miałem wysoko zawieszoną poprzeczkę. Od urodzenia słyszałem w domu jazz. Słuchałem Milesa Davisa przed Michaelem Jacksonem. Mój brat Adam, trębacz, poszedł w ślady taty, a ja potrzebowałem innej energii, ostro rockowej, pierwotnej. Nieważne, co grasz, tylko jak grasz i z jakim zaangażowaniem.