Tysiąca i jednej nocy pewnie by zabrakło, żeby opowiedzieć o wszystkim, co jest tu warte zobaczenia: o miejscach, gdzie historia miesza się z mitami, o uśmiechniętych ludziach, krystalicznych zatokach czterech mórz, w których koniecznie trzeba się zanurzyć. Najlepiej we wrześniu lub październiku, gdy woda, nagrzana w ciągu lata, jest rozkosznie ciepła. Turcja to sezam – dosłownie. Z nieprzebranymi skarbami historii i cywilizacji. Homerycka Troja, Milet – ojczyzna filozofów, Efez – miasto założone przez Amazonki… Długo można by wymieniać.

Turysta czuje się jak Ali Baba, nie wiedząc, z czego czerpać. Już sama Kapadocja to skarbiec. Są w nim skalne miasta i labirynty, kościoły pierwszych chrześcijan ukryte w grotach i kosmiczny krajobraz na powierzchni. Warto wstać przed świtem, żeby zobaczyć ten baśniowy świat z najpiękniejszej, także baśniowej perspektywy: z kosza balonu unoszącego się w stronę wschodzącego słońca. Nad budzącą się ze snu Kapadocją leci nie jeden barwny balon – lecą ich dziesiątki. Pod nimi z szarości poranka wychodzą skalne grzyby i kominy. Balon czasem wznosi się wysoko, czasem zanurza w dolinę, mija o włos domy i kościoły w skalnych załomach.

Kapadocja podziwiana z lotu ptaka nie odkrywa wszystkich swoich cudów. Aby je zobaczyć, trzeba odwiedzić miasteczka z domami jak czepce Ku-Klux-Klanu, mieniące się kolorami ochry i cynamonu wśród wulkanicznych skał. Zejść do podziemnych monastyrów, a i tak wszystkich cudów Kapadocji się nie zobaczy.

Azję Mniejszą w czasach starożytnych trapiły trzęsienia ziemi. Miasta spadały w przepaść, tonęły w wodach mórz. Do jednego z takich miast, koło wyspy Kekova, można dopłynąć statkiem, łodzią albo żaglowcem. Gdy się wychylić za burtę, zaledwie dwa, trzy metry pod powierzchnią szmaragdowej wody widać zarysy fundamentów, kamienne portale, wiodące donikąd schody. Nie trzeba wytężać wyobraźni, żeby zobaczyć duchy dawnych mieszkańców. Wyspa jest chroniona jako stanowisko archeologiczne, nie można więc na nią zejść. Za to i można, i warto zejść na ląd w Kaleköy („Zamkowej Wsi”) po drugiej stronie zatoki.

Średniowieczne kamienne domy lub jeszcze starsze uczepione są stromego zbocza, a każda uliczka miasteczka to osobny labirynt. Z parapetów, pergoli wylewają się fioletowe bugenwille i zieleń winorośli, a zewsząd patrzy oko proroka: amulet chroniący przed złym spojrzeniem. Nad serpentynami ulic i schodów góruje zamek joannitów-miał strzec przed piratami. Gdy ze szczytu imponujących murów zamczyska spojrzy się w dół, widać zatokę, statki rzucające cumy i wystające ponad powierzchnię wody licyjskie sarkofagi o charakterystycznych stożkowych kształtach – pozostałość po dawnej świetności miasta.

Jeszcze bardziej zadziwiający jest Zamek Bawełniany w Pamukkale. „Bawełna” to wapienne osady, które od ponad 14 tys. lat zostawia woda z gorących źródeł. Układają się w nacieki, stalaktyty i tarasy zwane trawertynami. Na zboczu góry Cökelez powstają progi, tarasowe baseny wody termalnej, która bez przerwy przez nie się przelewa, zostawiając kolejne warstwy przypominające śnieżne zaspy. Wapniem oblane są naturalne i sztuczne baseny, pod białą kołdrą schowały się nawet współczesne betonowe zapory. Aby nie zniszczyć dzieła natury, po trawertynach można chodzić tylko boso, czując rozkoszne ciepło wody. Powyżej wapiennych tarasów w starożytności powstało tu uzdrowisko Hierapolis. Wówczas było to miejsce kultu Asklepiosa i Apollina, a w naturalnych basenach o swoją urodę dbała Kleopatra. Starożytne miasto miało system kanalizacji. Wzdłuż głównej ulicy, szerokiej na 13 metrów, biegła imponująca kolumnada portyku. W amfiteatrze wystawiano tragedie aż do 1354 r., gdy kolejne trzęsienie ziemi zmiotło miasto z powierzchni.

Dziś w tym miejscu, w Antique Pool, można pływać w starożytnym basenie pomiędzy zabytkowymi kolumnami, fryzami, które zwaliły się wtedy do wody. Ali Baba, gdy zobaczył skałę Sezam, zawołał oszołomiony z zachwytu: „Nigdy nie wiadomo, gdzie kryje się baśń!”. Każdy, kto wraca z Turcji, wie, że baśń kryje się właśnie tam.

Zobacz także: