Odrzuca fantastyczne propozycje wykładów na uniwersytetach całego świata. „Polska ciągle bardzo mnie ciekawi. No i mam tu moich studentów na uniwersytecie, nie mogę ich zostawić – mówi prof. Szewach Weiss. – Tęsknię za waszą pogodą, kolorami, zapachami, polami, lasami. Nigdzie na świecie nie ma tak pięknych chmur. To kraj mojego straconego dzieciństwa. Zawsze będę tu wracał”. Rozmawiamy późnym wieczorem w hotelu, w którym profesor zazwyczaj się zatrzymuje, gdy przyjeżdża do Warszawy. Dziś przyjechał na pogrzeb Ireny Sendlerowej. „Trudno będzie pogodzić się z jej stratą. Bardzo smutny dzień, czuję to fizycznie” – wzrusza się.

GALA: Powiedział pan, że dziś świat stał się biedniejszy. Kiedy pan poznał Irenę Sendlerową?

SZEWACH WEISS : Siedem lat temu, gdy byłem ambasadorem. Zakochałem się w Irence na pierwszym spotkaniu. Potem odwiedzałem ją wiele razy. Zawsze na powitanie całowałem ją w czoło, ona mnie przytulała. Do dziś czuję jej ciepło. Miałem wrażenie, jakby mnie osobiście uratowała. Ona ocaliła honor ludzkości. Nasz rabin Shalom Ber Stambler nie wchodzi na cmentarz chrześcijański, a dziś się modlił. Ja też się modliłem, po hebrajsku. Tak powinno być, bo ona nas ratowała.

GALA: Pan przetrwał wojnę dzięki takim ludziom jak Irena Sendlerowa.

SZEWACH WEISS: Uciekliśmy z getta tuż przed jego likwidacją. Ojciec z bratem do pani Julii Lasotowej, Ukrainki, przyjaciółki mamy, ja z siostrą i mamą do pani Góralowej, która miała gospodarstwo pod lasem. Ukrywaliśmy się w stodole. Pamiętam, że gestapowcy weszli na dach i zaczęli szukać Żydów, kłuli bagnetami, krzyczeli: „Juden, Juden”. Słyszę to do dziś. Później na dwie noce weszliśmy do kapliczki, byliśmy tam razem z Jezusem. Pytałem mamę: Dlaczego nie jestem ptaszkiem, muchą, jaszczurką, wtedy mógłbym wyjść. Którejś nocy przeszliśmy do naszego domu. Ojciec wcześniej, wiedząc, co się dzieje, przygotował tam podwójną ścianę między magazynem i sklepem. Przyszli jeszcze ciocia z wujkiem i sąsiad. Tam się ukrywaliśmy.

GALA: Przez siedem miesięcy, osiem osób. A później 21 miesięcy w piwnicy, gdzie najwyższy punkt miał 60 centymetrów. Dziś to prawie nie do wyobrażenia.

SZEWACH WEISS: Nad nami było przedszkole, które zbudował mój dziadzio. Gdy się ukrywaliśmy już nie żył, Niemcy go zamordowali, ale przed wojną opowiadał nam, że pod ochronką jest ślepa piwnica. Siedzieliśmy w niej jak psy, koty. Okropna wilgoć. Czekaliśmy na Mesjasza, ale On nie przyszedł.

Zobacz także:

GALA: Nie mogliście się wyprostować.

SZEWACH WEISS: Nawet usiąść. Cały czas na czworakach. Wróciłem do tej piwnicy osiem lat temu, gdy robili o mnie film. Nie mogłem wytrzymać godziny. Ale jak człowiek walczy o życie, wszystko jest możliwe.

GALA: Jak wyglądał wasz dzień?

SZEWACH WEISS: Nie było dnia, czasu. Pani Lasotowa przyniosła z naszej biblioteki kilka książek, encyklopedie, „Hrabiego Monte Christo”. Ojciec w piwnicy nauczył mnie czytać. Przez małe okienko wrzucali nam gazety, jedzenie. Woda z kartofli była naszą zupą i herbatą. Pamiętam, że było tam dużo gliny. Z kuzynem robiliśmy figurki żołnierzy, czołgów, staczaliśmy bitwy na mapie z encyklopedii.

GALA: A nad wami w przedszkolu toczyło się normalne życie. Dzieci niewiele od pana młodsze śpiewały, tańczyły. Co pan czuł?

SZEWACH WEISS To było okropne, bo wcześniej chodziłem do tego przedszkola. Czułem taką straszną zazdrość. Miałem pretensje do Boga: Dlaczego ja tak muszę żyć? W przedszkolu poznałem moją pierwszą miłość, przepiękną pięcioletnią Bellę. Zamordowali ją w czasie trzeciego pogromu, wiedziałem o tym i Bella śniła mi się cały czas. Kiedy moja kochana wnuczka Szira miała kilka lat, patrząc na nią, widziałem Bellę.

GALA: Chciał pan którejś nocy opuścić kryjówkę, odetchnąć normalnym powietrzem, popatrzeć w niebo?

SZEWACH WEISS Raz mi się to zdarzyło, jeszcze w podwójnej ścianie. Myślałem, że zwariuję, zacząłem krzyczeć, że chcę cukierka. Ojciec powiedział jak do dorosłego człowieka: „Szewciu, my jesteśmy tu ósemką, ty nas zabijesz. Jak nie będziesz milczał, to będziemy musieli cię udusić”. W jednej sekundzie zrozumiałem wszystko. To była najważniejsza, najbardziej dramatyczna lekcja życia.

GALA: Jak rodzice tłumaczyli panu i rodzeństwu, dlaczego musicie tak żyć?

SZEWACH WEISS: Mówili: „Niemcy nas zabijają”. Tyle. Wiedzieliśmy, że musimy się trzymać razem. Rodzice zawsze powtarzali: „Życie razem i śmierć razem”. Myśleliśmy, jak przeżyć jeszcze jeden dzień, jak dostać jeszcze jedną kromkę chleba, jak się nią podzielić.

GALA: A jaki był dzień wyzwolenia?

SZEWACH WEISS: Już dwa tygodnie wcześniej słyszeliśmy strzały armat, bombardowania. Pani Lasotowa wrzuciła nam kartkę z wiadomościami, co się dzieje. Rankiem 14 lipca przez nasze okienko zobaczyliśmy pierwszych radzieckich żołnierzy. Powoli wyszliśmy z piwnicy. Na drodze setki samochodów, koni, czołgów, żołnierzy. Wyglądaliśmy jak ludzie z jaskini, sama skóra i kości, długie włosy, wszyscy byliśmy brudni i zawszeni. Po raz pierwszy od dwóch lat mogliśmy stać wyprostowani, brat mnie podtrzymywał. Nigdy nie zapomnę tamtego słońca, powietrze wspaniałe, niewilgotne. Zatrzymał się samochód z jedzeniem i dostaliśmy gorącą grochówkę od majora radzieckiej armii. Gdy byłem ambasadorem i z moim kochanym kierowcą Wojtkiem jeździliśmy po Polsce, zawsze zatrzymywaliśmy się przy drodze, żeby zjeść grochówkę z chlebem. To dla mnie najlepsze jedzenie na świecie, lepsze od królewskich, prezydenckich kolacji.

 

GALA: Po pogromie kieleckim postanowiliście wyjechać do Palestyny. Niedaleko Dusznik przekroczyliście nielegalnie granicę, potem był Wiedeń, obóz w Linzu, Rzym i po półtora roku wpłynął pan do Hajfy.

SZEWACH WEISS: Pamiętam światła Hajfy, na które patrzyłem przez całą noc. Ziemia obiecana. Czułem się jak Mojżesz na górze Nebo. Byłem szczęśliwy, nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. To było jeszcze pół roku przed powstaniem państwa Izrael. Poszedłem do szkoły rolniczej, kilka lat byłem traktorzystą.

GALA: Żonę Ester poznał pan w armii.

SZEWACH WEISS: Była przepiękna. Najpierw zobaczyłem ją na okładce najpopularniejszego tygodnika w Izraelu. Wielu się wokół niej kręciło.

GALA: Ale wybrała pana.

SZEWACH WEISS: Nie tak szybko. Trzy lata była moją narzeczoną, czterdzieści siedem żoną. Trzynaście lat walczyliśmy o jej życie. Wszędzie byliśmy. Nie było miejsca w Izraelu, Europie, na świecie, do którego nie dotarlibyśmy. Tak jak u was są walentynki, u nas jest Święto Miłości. Ester odeszła tego dnia. Ostatnie półtora miesiąca jej życia cały czas byliśmy razem. Spałem obok niej na szpitalnym łóżku. Rozmawialiśmy prawie do ostatniego dnia. Do końca czekałem na cud.

GALA: Jaka była Ester?

SZEWACH WEISS: Inteligentna, miła, dobra, najpiękniejsza. Zawsze kochałem Ester, ale ja byłem w Jerozolimie, ona w Hajfie. Po jej śmierci kocham ją jeszcze mocniej. Bardzo za nią tęsknię. Gdybym mógł cofnąć czas, chciałbym być z nią dzień i noc, nie opuścić jej nawet na sekundę.

GALA: Od jej śmierci niedługo miną trzy lata. Czas nie goi ran?

SZEWACH WEISS: Jest coraz gorzej. Patrzę na jej miejsce przy stole, puste... Zawsze rano przygotowywałem śniadanie, a teraz nie mam komu. Pisałem do niej dziesiątki listów, dzwoniłem kilka razy dziennie. Po śmierci nic w domu nie zmieniłem. Są wszystkie jej rzeczy, płaszcze, buty, sukienki, tak jak je zostawiła. Przyjaciele mówią: „Szewach, zmień mieszkanie...”.

GALA: Nie byłoby panu łatwiej?

SZEWACH WEISS: Ale ja nie chcę mieć łatwiejszego życia. Moja Ester w grobie, a ja będę żył łatwiej. Para powinna odchodzić razem.

GALA: Ze starszym bratem Aaronem wracacie do przeszłości?

SZEWACH WEISS: Ostatnio cały czas. Zostaliśmy tylko we dwóch. Siostra i rodzice już nie żyją. Mama jeszcze zdążyła zobaczyć, jak zostałem przewodniczącym Knesetu, bardzo była ze mnie dumna. Jej syn prowadził obrady izraelskiego parlamentu! Oglądała wszystkie transmisje i wieczorem mówiła: „Czemu nie wyrzuciłeś tego krzyczącego parlamentarzysty? Twój krawat przekrzywił się na lewo”. Moja kochana mamusia cały czas była premierem naszej rodziny. Lubimy z Aaronem wracać do przedwojennych czasów. Wspominamy nasze piątkowe kolacje, modlitwy, światło świec.

GALA: Pan jak mało kto wie, co jest w życiu najważniejsze.

SZEWACH WEISS: Rodzina. Stanowiska, zaszczyty są ważne, ale dobrze jest wieczorem wrócić do domu i z kimś podzielić się dniem. Ważne, żeby pomagać ludziom, nawet w drobnych sprawach. Mało kto ma szansę zmierzyć się z wielkimi wyzwaniami.

GALA: Na co pan czeka?

SZEWACH WEISS: Zawsze czekam na spotkanie z moją wnuczką Szirą, z dziećmi, studentami, przyjaciółmi w Polsce. Ale najbardziej czekam na spotkanie z moją Ester. I nic tego nie zmieni.